Wyrzucili go z pierwszego klubu i kazali zmienić zawód. A dziś "El Comandante" to lider z krwi i kości
Myśląc o urugwajskim obrońcy z prawdziwego zdarzenia, wręcz automatycznie nasuwa się Diego Godin. 34-latek od wielu sezonów gwarantuje wysoką jakość, a choć zbliża się powoli do emerytury, to kibice reprezentacji "Los Charrùas" mogą spać spokojnie. Godny następca zawodnika Interu jest już gotowy. Losy Jose Marii Gimeneza nie zawsze układały się po jego myśli, lecz dziś to bez wątpienia jeden z czołowych stoperów świata.
Podopieczny Diego Simeone przez wiele lat zdobywał szlify u boku swojego starszego partnera, który wcielił się w rolę mentora. I chociaż stwierdzenie, że uczeń przerósł mistrza, byłoby na wyrost, trzeba uczciwie oddać Gimenezowi, że nie ma lepszego kandydata na lidera defensywy Atletico. 25-latek stał się prawdziwym dowódcą - "El Comandante", mimo że w przeszłości mało kto dostrzegał jego wojowniczy instynkt.
Odrzucenie
Wielu południowoamerykańskich piłkarzy musiało przezwyciężyć naprawdę multum trudności, aby osiągnąć sukces. Ich wyboista droga na szczyt często prowadziła przez mroczne zakamarki fawel, gdzie nikt nie myślał o podbiciu europejskiego świata piłki. Gimenez miał to szczęście, że wychował się w stabilnej finansowo rodzinie, a codziennego bytu nie można było porównać z walką o przetrwanie. Na drodze do kariery stanęli jednak trenerzy miejscowej ekipy.
Pewnego razu młodziutki Jose poszedł wraz z przyjacielem na testy do drużyny Peñarol, która występuje w najwyższej urugwajskiej klasie rozgrywkowej. Franco Milano został błyskawicznie przyjęty do sekcji juniorów, lecz Gimenezowi odmówiono w nad wyraz dosadny sposób.
- Zapytano mnie o to, czemu tu przyszedłem. Odparłem, że chcę tylko grać w piłkę. Trener odparł: "Nie, mały, to nie dla ciebie. Nie masz talentu. Znajdź sobie lepiej jakąś inną pracę". Do domu wróciłem zapłakany. Obiecałem sobie, że i tak zagram w pierwszej lidze. Za to, że potraktowali mnie jak jakiegoś psa - wyznał stoper w ciekawej rozmowie na łamach "El Observador".
Pomimo tak stanowczej odmowy, chłopak nie zamierzał złożyć broni. Na kolejnych testach, tym razem w zespole Danubio, wypadł znakomicie, co otworzyło mu drogę do dalszej kariery. Spełnił małe marzenie o zagraniu na nosie Peñarolowi i występie w urugwajskiej ekstraklasie w wieku zaledwie 17 lat. W międzyczasie sięgnął po wicemistrzostwo świata na Mundialu w kategorii U-21. Już rok później w kolejce po jego podpis stanęło Atletico, co zbiegło się w czasie z seniorskim debiutem w narodowych barwach. Debiutem, który już na zawsze pozostanie w pamięci… Radamela Falcao.
Tapicerka, flagi i plan na tatuaż
W 2013 r. Oscar Tabarez postawił 18-latka przed ogromnym wyzwaniem. Chrzest bojowy w kadrze przypadł na spotkanie w ramach eliminacji do Mistrzostw Świata w Brazylii przeciwko Kolumbii. Nieopierzonemu defensorowi przyszło przez 90 minut rywalizować z Falcao, który należał wówczas do światowej czołówki snajperów. Urugwajczyk postawił na niepowtarzalne metody dekoncentracji rywala. "Trash-talking" jest obecny w niemal każdej dyscyplinie sportu. Podważenie autorytetu przeciwnika może obniżyć jego morale, co oczywiście przynosi namacalne korzyści. Gimenez postanowił wyjść z nieco innego założenia i odwracał uwagę napastnika bez uciekania się do brudnych gierek słownych.
- Na początku meczu Gimenez zapytał mnie jakie mam auto. Zdziwiłem się, ale odpowiedziałem, że Audi, a on zaczął dopytywać o kolor i materiał tapicerki. Wyprowadził mnie z równowagi, w ogóle nie mogłem się skoncentrować. Po paru minutach zapytał dlaczego flagi Kolumbii, Ekwadoru i Wenezueli mają takie same barwy. Przed rzutem rożnym powiedział, że to jego debiut w reprezentacji i chciałby wytatuować sobie dzisiejszą datę, ale nie wie czy wrzesień pisze się "septiembre" czy "setiembre". Skupiłem się na nim i żaden z nas nie wyskoczył do główki - opowiadał Falcao w wywiadzie dla magazynu "Marca".
Metody mogą wydawać się specyficzne, wręcz ekstrawaganckie, jednak ich skuteczność mówi sama za siebie. W pamiętnym meczu przeciwko "Los Cafeteros" Urugwaj zwyciężył 2:0, a Falcao został całkowicie wyłączony z gry. Wystarczyło kilka zaczepek, aby 18-latek przejrzał boiskowego wyjadacza.
Chłopaki (nie) płaczą
O tym, jak wiele dla Gimeneza znaczy gra w barwach "Los Charrùas", najlepiej świadczą wydarzenia z poprzedniego mundialu. Podopieczni Tabareza rozgrywali stosunkowo dobry turniej, a sam zawodnik Atletico nie mógł sobie niczego zarzucić. W meczu otwarcia z Egiptem zdobył nawet zwycięskiego gola na wagę trzech punktów. W fazie grupowej Urugwaj nie stracił ani jednej bramki, a duet Gimenez-Godin wspinał się na wyżyny swoich możliwości. Po wyeliminowaniu Portugalii, w ćwierćfinale czekali późniejsi mistrzowie świata, Francuzi. "Trójkolorowi" po tragicznym błędzie Muslery wywalczyli awans, a Jose Marii pozostało jedynie przełknąć bolesną gorycz porażki.
- Zacząłem płakać, bo zdałem sobie sprawę, że przegapiliśmy okazję, na którą czekaliśmy przez wiele lat. Mogłem się powstrzymać, poczekać aż zejdziemy do szatni, ale taki już jestem. Nie ukrywam swoich emocji - wyznał w pomeczowym wywiadzie.
Żołnierz Atletico
Urugwaj odpadł, aczkolwiek Gimenez z całą pewnością stanie jeszcze przed szansą na zdobycie tytułu na międzynarodowym turnieju. Ma na karku dopiero 25 lat, w co trudno jest uwierzyć, patrząc na jego boiskową dojrzałość i spryt. Wysoki poziom nie byłby możliwy bez niezłomnego charakteru, który sprawia, że obrońca, cytując klasyka, potrafi włożyć głowę tam, gdzie inni baliby się dostawić nogę.
Po odejściu Godina to właśnie jego młodszy rodak miał przejąć palmę pierwszeństwa w szeregach linii defensywnej "Rojiblancos". Na razie na drodze do pełnoprawnego wejścia w buty rodaka niestety stanęły różnorakie kontuzje, które dręczyły Gimeneza od początku bieżących rozgrywek. W rozgrywkach La Liga oraz Ligi Mistrzów rozegrał ledwie ponad 1100 minut, w trakcie których zdążył jednak pokazać klasę. Z nim na murawie Atletico ośmiokrotnie zachowywało czyste konto. Madryccy kibice nie powinni także nadmiernie bać się o przyszłość Urugwajczyka, ponieważ ten jasno zaznacza, że nie rusza się z Wanda Metropolitano.
- Odejść do innego klubu, żeby zarobić więcej? Nie, to nie dla mnie. Ja gram w piłkę dla uczuć, emocji - przyznał 25-latek, który już teraz jest jednym z kapitanów "Atleti".
Podczas ubiegłego okna transferowego szeregi Atletico opuściło wielu zasłużonych zawodników, ale nawet bez Godina, Juanfrana i Filipe Luisa, defensywa "Los Colchoneros" nadal ma w zanadrzu graczy z najwyższej półki. Urugwajski "El Comandante" został sam na polu bitwy, lecz pod żadnym pozorem nie zamierza składać broni. Taki już jest styl bycia niezmordowanego Jose Marii Gimeneza.
Mateusz Jankowski