Wydali krocie, chcieli napsuć krwi gigantom. Nic z tego. Znany trener z problemami

Wydali krocie, chcieli napsuć krwi gigantom. Nic z tego. Znany trener z problemami
IMAGO / pressfocus
Kacper - Klasiński
Kacper Klasiński25 Oct · 15:10
Ciekawe wzmocnienia, duże nadzieje, spore ambicje i zmiana menedżera z zamiarem ich realizacji. Słabnie jednak cierpliwość kibiców West Hamu do Julena Lopeteguiego. Hiszpan podjął się trudnego zadania, ale może zabraknąć mu czasu, by przeprowadzić “Młoty” przez pełen zwrot o 180 stopni.
Po poprzednim sezonie zarząd West Hamu stwierdził, że nadeszła pora na zmianę. David Moyes, który ledwie rok temu poprowadził drużynę do zwycięstwa w Lidze Konferencji, został pożegnany. Jego miejsce zajął Julen Lopetegui. Taki ruch był jasnym znakiem ze strony “Młotów”: cel stanowiło zrobienie kroku do przodu, gra ładniejszej, bardziej ofensywnej piłki i rzucenie wyzwania ligowej czołówce. W teorii w West Hamie jest wszystko, żeby wejść na wyższy poziom, ale na razie mamy duże rozczarowanie i coraz mniejsze zapasy cierpliwości u kibiców. Frustracja narasta, coraz więcej fanów chce pożegnania Hiszpana. Ten jednak podjął się bardzo trudnego zadania, zresztą londyński klub już raz próbował zrobić “skok” do przodu. Wówczas poległ… inny menedżer, który wcześniej prowadził Real Madryt.
Dalsza część tekstu pod wideo

Klub z ambicjami

Niełatwo jest rzucić rękawicę klubom tradycyjnej czołówki Premier League. Bogate zespoły o wielkim potencjale i szalenie mocnych kadrach, nawet jeśli czasami przechodzą przez gorszy okres, wracają w końcu do walki na szczycie. Konkurencja spoza “Big Six” oczywiście nie śpi i szuka okazji, aby zaskoczyć faworyzowanych rywali i zameldować się w Lidze Mistrzów. O tym marzy również West Ham United. Zespół z ambicjami, sporym potencjałem, ale znajdujący się półkę niżej od najmocniejszych ekip w kraju.
Według danych portalu Capology “Młoty” od ośmiu lat plasują się w pierwszej dziesiątce Premier League, jeśli chodzi o wydatki na pensje. Pod koniec ostatniej dekady przez trzy sezony z rzędu mogły pochwalić się drugim najlepiej opłacanym składem spoza “Wielkiej Szóstki”. Na przestrzeni ostatnich pięciu sezonów wydały na wzmocnienia około 615 milionów euro, co jest siódmym wynikiem w lidze, pod względem net spend wyprzedzają Liverpool czy Manchester City i zajmują szóste miejsce. Grają na trzecim pod względem pojemności stadionie w angielskiej ekstraklasie. “Dom” mają w Londynie - wielkim mieście o ogromnym potencjale i niesamowitej sile przyciągania. Cieszą się wsparciem bardzo licznej i fanatycznej rzeczy kibiców. Nadzieje na walkę o wyższe cele są w pełni uzasadnione.
“The Irons” ostatnio zaistnieli również na arenie międzynarodowej. David Moyes w 2022 roku poprowadził drużynę do półfinału Ligi Europy. Rok później wygrał z nią Ligę Konferencji. Ostatnie rozgrywki przyniosły ćwierćfinał LE. Wciąż jednak pozostaje jedno nieosiągalne marzenie: awans do najbardziej prestiżowych rozgrywek, Ligi Mistrzów, gwarantującej ogromne pieniądze i prestiż.
W poprzednich dwóch sezonach ligowi rywale West Hamu pokazali, że można złamać monopol największych na miejsce w Champions League. Weszły do niej Newcastle United i Aston Villa. Londyńczycy tymczasem wciąż czekają na swoją wielką szansę. Dlatego też latem zarząd podjął decyzję, która podzieliła fanów. Pomimo wspomnianych wyników pożegnano Davida Moyesa, w jego miejsce zatrudniając Julena Lopeteguiego. Uznano, że dotychczasowy projekt uderzył w szklany sufit i potrzeba zmian.

Zwrot o 180 stopni

Moyes, choć dał kibicom dużo powodów do radości, miał też jedną poważną wadę: styl gry. Jego drużyna nie porywała. Prezentowała zachowawczy, defensywny futbol. Często bazowała na prostych środkach lub przebłyskach klasowych graczy ofensywnych, jak Jarrod Bowen, Lucas Paqueta czy Mohammed Kudus. Taka koncepcja miała jednak pewne oczywiste ograniczenia.
- Wydaje mi się, że wizja gry, którą miał Moyes w West Hamie straciła już ważność. Przez kilkanaście ostatnich miesięcy wyniki były dużo lepsze od gry. Ta w ostatnim sezonie Szkota wyglądała tragicznie. Oglądanie piłki nożnej ma dawać chociaż krztę przyjemności, a tutaj piekły oczy. Pewna formuła się wyczerpała i przestała przynosić efekty, więc nadszedł odpowiedni moment na pożegnanie się ze Szkotem. Mimo że zawdzięczamy mu niesamowicie wiele - mówi nam Marcin Pochojka, kibic “Młotów” i redaktor portalu Angielskie Espresso.
Wybór padł na Julena Lopeteguiego. Menedżera z imponującym CV: FC Porto, Sevillą, Realem Madryt, reprezentacją Hiszpanii, gdzie zastąpił wielkiego Vicente del Bosque. Znającego Premier League, bo pracował w Wolverhampton Wanderers, wygrzebując ich ze strefy spadkowej i gwarantując utrzymanie. Sygnał był jasny: mierzymy wysoko, chcemy grać ciekawiej, więcej operować piłką. W dwóch ostatnich sezonach West Ham Moyesa zajmował trzecie i czwarte miejsce od końca w ligowej tabeli posiadania piłki, nieznacznie przekraczając 40% na mecz. Tymczasem Sevilla Lopeteguiego za jego kadencji nie opuszczała pod tym względem podium LaLiga, kręcąc się w okolicach 60%.
Dokonano radykalnego zwrotu o 180 stopni, ale nowemu menedżerowi zaoferowano mocne wsparcie. Na wzmocnienia wydano prawie 150 milionów euro. Ściągnięto Maxa Kilmana, Crysencio Summerville’a, Aarona Wan-Bissakę, Nicklasa Fuellkruga, Guido Rodrigueza oraz młodziutkiego Luisa Guilherme, wypożyczono Carlosa Solera i Jean-Claira Todibo - zawodników stanowiących interesujące wzmocnienia dla zespołu celującego w grę w Europie. Po zakończeniu okienka niektórzy stawiali nawet “Młoty” w roli największych wygranych transferowego lata w Anglii. Nadzieje więc rosły.

Zmiana w bólach

Wielkie zmiany często rodzą się w bólach. Jak pokazuje start rozgrywek, tak jest również na London Stadium. Początek kampanii układa się zupełnie nie po myśli West Hamu. Osiem punktów po ośmiu meczach. Zaledwie trzy wygrane w pierwszych dziesięciu spotkaniach pod wodzą nowego trenera. Nie tak miało to wyglądać. Na razie stołeczna ekipa wygląda na zagubioną. W żadnym starciu z trudnym rywalem nie pokazała nic przekonującego. Traciła trzy lub więcej goli w ligowych konfrontacjach z Manchesterem City, Chelsea i Tottenhamem oraz meczu Pucharu Ligi przeciwko Liverpoolowi. Już kilkukrotnie mogliśmy oglądać za linią boczną Lopeteguiego, zdradzającego mową ciała frustrację. Sfrustrowani są jednak i kibice. Coraz większa część z nich zaczyna tracić cierpliwość. Chcieli czegoś nowego, ekscytującego, a na razie spotkali się z zawodem.
- Problem stanowi fakt, że niewiele się zmieniło od poprzedniego sezonu - zwraca uwagę Pochojka. - Gra w defensywie jest tragiczna, w środku pola operują dwa pojazdy gąsienicowe, a najwięcej bramek zaraz po Bowenie ma Tomas Soucek. Widać, że Lopetegui próbuje więcej gry kombinacyjnej i chciałby, aby zespół utrzymywał się dłużej przy piłce, ale na ten moment niewiele z tego wychodzi. Za Moyesa przynajmniej działały kontry, a aktualnie nawet to wygląda niespecjalnie dobrze. Martwi postawa i brak dyscypliny Kudusa oraz kontuzja Fuellkruga, który miał być uzdrowieniem linii ataku.
Wiele ze spodziewanych zmian nie zachodzi lub zachodzi zbyt powoli, by usatysfakcjonować trybuny. Atak wciąż najlepiej wygląda z Michailem Antonio na szpicy: zawodnikiem “surowym”, często frustrującym, ale bardzo dobrym pod względem fizycznym. Można wręcz powiedzieć, że “moyesowskim”. Ściągnięty z Realu Betis Rodriguez, łączony jeszcze niedawno z Barceloną, miał zostać główną postacią środka pola, ale tempo Premier League sprawia mu problemy. Zmagający się z oskarżeniami o złamanie zasad związanych z obstawianiem meczów Paqueta wygląda jak nieobecny. Obrona, ustawiająca się często wyżej, regularnie popełnia błędy, właściwie niezależnie od zestawienia personalnego. Nawet jeśli spojrzymy na posiadanie piłki, to tylko sześć drużyn w lidze ma gorszy wynik.
Przejście od koncepcji Moyesa do nowego pomysłu okazuje się trudne. Tego jednak należało się spodziewać. Choć nie można powiedzieć, że West Ham stara się przejść z jednej skrajności w drugą, to na pewno przesuwa się blisko przeciwległego końca umownej “osi stylu gry”. Fani naturalnie mają prawo odczuwać frustrację, ale ten proces, oceniając to na chłodno, musiał być bolesny i problematyczny.
- Wizja Moyesa i Lopeteguiego znacznie się od siebie różnią. Futbol preferowany przez Hiszpana jest z pewnością bardziej przyjemny dla oka i na to na London Stadium wszyscy liczą. Kibice chcieliby oglądać West Ham, który nie chowa się za podwójną gardą, a w starciach z nieco lepszymi przeciwnikami nie oddaje całkowicie pola gry - tłumaczy Pochojka.
- We wschodnim Londynie są oczekiwania, że Hiszpan wprowadzi do drużyny “Młotów” atrakcyjną, ale i skuteczną grę. Ma do tego personalia: Kudus, Bowen, Paqueta czy Summerville to zawodnicy oferujący szeroki wachlarz rozwiązań ofensywnych. Aktualnie jednak piłkarze West Hamu wyglądają, jakby nie do końca rozumieli, jak mają grać lub dopiero nasiąkają pomysłami przekazywanymi im przez nowego trenera. Z zazdrością patrzę na Aston Villę Unaia Emery’ego i wierzę w to, że Lopetegui będzie chociaż w pewnym stopniu w stanie dorównać swojemu rodakowi stylem gry zaszczepionym w zespole oraz wynikami. Nie chcę jeszcze wyrokować i wieszać na nim psów, choć nie ukrywam, że wyniki pierwszej ćwiartki sezonu nie napawają optymizmem - ocenia nasz rozmówca.

Deja vu po Moyesie

Sympatycy West Hamu mogą mieć wrażenie, że już raz znajdowali się w podobnym położeniu. W 2018 roku, po zakończeniu pierwszego pobytu Moyesa w klubie, stery drużyny objął Manuel Pellegrini. Utytułowany menedżer, który podobnie jak Lopetegui w przeszłości prowadził m.in. Real Madryt i preferuje ofensywny styl gry.
Wówczas również wydawało się, że “Młoty” chcą rzucić rękawicę czołówce i powalczyć o miejsce w Champions League. W nowych piłkarzy zainwestowano 100 milionów euro, ściągnięto m.in. Felipe Andersona, Jacka Wilshere’a, Andrija Jarmołenkę czy Łukasza Fabiańskiego. Start rozgrywek również rozczarował. Pierwsze dziesięć ligowych kolejek przyniosło zaledwie dwie wygrane i aż sześć porażek. Ostatecznie skończyło się dziesiątym miejscem w Premier League. Chilijczyk wyleciał w połowie sezonu. Zastąpił go… powracający Szkot.
Po sześciu latach władze West Hamu stwierdziły, że pora znów spróbować zmienić tożsamość i przypuścić atak na czołówkę. Powtarza się trudny start (choć Moyes obie swoje kadencje również zaczynał słabo: notując po dwie wygrane w pierwszych dziesięciu meczach), rozczarowujące wejście nowych piłkarzy i zniecierpliwienie kibiców.
- Wydaje mi się, że jeśli do okresu świąteczno-noworocznego gra oraz wyniki nie ulegną poprawie to na London Stadium, możemy spodziewać się dosyć nerwowych ruchów - przewiduje redaktor Angielskiego Espresso. - Już teraz słychać plotki o szkoleniowcach, którzy mieliby w przyszłości potencjalnie zastąpić Hiszpana. Pojawiły się jednak informacje o tym, że mimo słabego startu, Lopetegui ma poparcie klubu i czas, aby spokojnie popracować nad poprawą gry oraz rezultatów i wdrożenie swojego planu w funkcjonowanie zespołu.

Na cenzurowanym

Fani mają jednak pewne obawy. Niektórzy z nich nie są przekonani co do lojalności szkoleniowca. Ten bowiem stracił posadę w reprezentacji Hiszpanii tuż przed startem mistrzostw świata w 2018 roku, gdy bez wiedzy krajowej federacji zgodził się objąć stery Realu Madryt po mundialu. Z Wolves odszedł z kolei po tym, jak nie zapewniono mu odpowiednich środków na wzmocnienia. Stąd w oczach pewnej grupy kibiców nie budzi on zaufania. Media również nie pomagają Lopeteguiemu. Gdy w przerwie meczu z Brentfordem zdjął z boiska Kudusa, pojawiły się plotki mówiące o tym, że w szatni doszło między nimi do konfrontacji - nie tylko słownej, ale i fizycznej. Wieści te szybko zdementowali bliscy klubu insiderzy, m.in. świetnie poinformowany profil ExWHUemployee. Potwierdzili oni, że doniesienia te zostały znacząco rozdmuchane, ale wpłynęły na optykę części fanów. A warto wspomnieć, że “Młoty” po zmianach taktycznych odrobiły straty, aby zremisować ze stołecznym rywalem.
Presja narasta. Fani West Hamu chcą czegoś więcej niż przeciętności. Moyes, pomimo mało ekscytującego stylu, zawiesił poprzeczkę wysoko, zdobywając europejskie trofeum. Wejście w jego buty po ponad czteroletniej kadencji to wielkie wyzwanie. Nastroje wokół Lopeteguiego może uspokoić tylko jedno: seria lepszych wyników. Na te jednak trzeba jeszcze poczekać.
- Najrozsądniejszym ruchem jest uzbrojenie się w cierpliwość. Poprawa gry może wymagać czasu. Po pięciu latach sunięcia z kontrą, przestawienie się na bardziej kreatywny styl gry może wymagać więcej czasu. Na pierwsze wnioski i osądy przyjdzie czas po 15-18 kolejkach - podsumowuje Pochojka.
Pozostaje tylko przekonać się, czy na tyle starczy cierpliwości, czy może West Ham “wypluje” kolejnego byłego szkoleniowca Realu.

Przeczytaj również