Wychowali legendę, grali w pucharach. Niedawno wylądowali w… piątej lidze
To tam pierwsze piłkarskie kroki stawiał Giorgio Chiellini. Tam bramki zdobywał król strzelców Serie A. US Livorno jeszcze kilkanaście lat temu było liczącym się klubem na włoskim podwórku, a dziś próbuje powstać z kolan. Choć niedawno “Amaranto” grali nawet w piątej lidze, obecnie są na dobrym kursie do Serie C.
W toskańskim Livorno jeszcze dekadę temu gościła włoska Serie A. Przyjeżdżał Inter, wpadał Milan, grał Juventus. Potem założony w 1915 roku klub popadł jednak w olbrzymie tarapaty, a te poprowadziły go właściwie na samo dno.
Za największy sukces “Amaranto”, bo taki przydomek, ze względu na barwy, przylgnął do klubu z miasta liczącego nieco ponad 150 tysięcy mieszkańców, można uznać wicemistrzostwo kraju z 1943 roku. Później Livorno przeżywało różne momenty. Długie lata spędziło w drugiej i trzeciej lidze, ale gościło też we włoskiej elicie. Kibice ekipy ze Stadio Armando Picchi z nostalgią mogą wspominać zwłaszcza pierwszą dekadę XXI wieku.
Udane lata w Serie A
Prawdziwa euforia wybuchła latem 2004 roku. Dość niespodziewanie Livorno wywalczyło wówczas awans do Serie A, mimo że jeszcze dwa lata wcześniej rywalizowało dwa szczeble niżej. Ba, był to dla “Amaranto” powrót do najwyższej ligi, po - uwaga - 55 latach. Zdecydowana większość sympatyków drużyny pierwszy raz w życiu mogła zatem zobaczyć swoich ulubieńców na takim poziomie rozgrywek.
Jako beniaminek, skazywany na pożarcie, Livorno poradziło sobie świetnie. Dziewiąte miejsce na koniec sezonu, zamienione potem nawet w ósmą lokatę po odebraniu Juventusowi tytułu za udział w Aferze Calciopoli, trzeba było traktować jak olbrzymi sukces. Żeby tego było mało, królem strzelców rozgrywek został napastnik toskańskiej drużyny - Cristiano Lucarelli, autor aż 24 goli w tamtej kampanii Serie A.
Do dziś piłkarz ten uchodzi za jedną z klubowych legend. Chociaż urodził się w Livorno, to barwy “Amaranto” przywdział dopiero jako 28-latek. Najpierw poprowadził drużynę do elity, zdobywając na jej zapleczu 29 bramek w sezonie zakończonym awansem, a potem strzelecką formę utrzymał już na najwyższym szczeblu. Gdy po latach żegnał się z klubem, miał na koncie 111 trafień w 192 meczach.
Za największą gwiazdę z Livorno w CV trzeba natomiast bez wątpienia uznać Giorgio Chielliniego. Co jednak ciekawe, legendarny obrońca, wychowanek “Amaranto”, odszedł z klubu zaraz po sezonie zakończonym awansem do Serie A. Pomógł więc drużynie w historycznym powrocie do elity, ale w niej wystąpił już jako gracz Fiorentiny, do której powędrował w wieku 19 lat za 6,5 mln euro. Dziś pozostaje czwartym najdrożej sprzedanym piłkarzem w historii klubu, choć w momencie transferu był wyraźnym liderem takiej klasyfikacji.
Pucharowa przygoda i bolesna strata
Livorno z sezonu 2004/05 było świetne, ale po kolejnej kampanii kibice mieli jeszcze większe powody do świętowania. Ich zespół znów zakończył rozgrywki na dziewiątej lokacie, jednak przez srogie kary dla Juventusu, Lazio i Fiorentiny, został przesunięty na szóstą pozycję. Ona dawała z kolei możliwość gry w ówczesnym Pucharze UEFA. W ten sposób “Amaranto” pierwszy, i jedyny jak do tej pory raz, przystąpili do rywalizacji w europejskich rozgrywkach.
Słynna “gra co trzy dni” nie okazała się dla Livorno większym problemem. Zespół tylko minimalnie obniżył loty w Serie A, tym razem kończąc zmagania na bezpiecznej 11. pozycji, natomiast w Pucharze UEFA dotarł do 1/16 finału, gdzie lepszy okazał się już Espanyol.. Wcześniej, na etapie fazy grupowej, “Amaranto” pokonali francuskie Auxerre, remisowali z Partizanem Belgrad i Maccabi Haifa, a pokonać dali się tylko Rangersom.
Po zakończeniu tamtego sezonu, trzeciego z rzędu w elicie, szeregi drużyny opuścił Lucarelli, którego za prawie osiem milionów euro wykupił Szachtar Donieck. Strata okazała się ogromna, a dziura, którą były król strzelców Serie A pozostawił w ataku Livorno, nie do załatania. Klub sprowadził co prawda dwóch naprawdę ciekawych napastników, ale ani Diego Tristan, ani Francesco Tavano nie potrafili wejść w buty klubowej legendy. Pierwszy z wymienionych zawiódł na całej linii, drugi spisywał się nieco lepiej, natomiast nie był w stanie uchronić drużyny przed spadkiem do Serie B. Livorno z dorobkiem 30 punktów zajęło ostatnie miejsce w tabeli.
Nastały trudne czasy
Przez kolejne lata “Amaranto” balansowali na krawędzi pierwszej i drugiej ligi. Jeszcze dwukrotnie, w 2009 i 2013 roku, wracali do Serie A, ale w obu przypadkach jako beniaminek zaliczali szybki spadek. Ten drugi, sprzed dekady, był już zabójczy. Livorno nie potrafiło się po nim pozbierać. Domino ruszyło, a coraz większe problemy, z którymi borykał się klub, kazały walczyć o przetrwanie, nie jakikolwiek awans.
Dwa lata po degradacji z Serie A, “Amaranto” wylądowali w trzeciej lidze. Przeszli wtedy do historii jako pierwszy włoski zespół, który po pięciu kolejkach był liderem rozgrywek, a ostatecznie jeszcze w tym samym sezonie zanotował degradację.
Powrót do Serie B mógł być szybki, ale w kolejnym sezonie Livorno przegrało baraże o awans, cel osiągając dopiero sezon później. Pierwsze miejsce w trzeciej lidze dało wówczas nadzieję. Co ciekawe, do rywalizacji na drugim szczeblu drużyna przystąpiła pod batutą klubowej legendy, wspominanego już Cristiano Lucarelliego. To, jak pokazała przyszłość, nie był dobry ruch klubowych włodarzy.
Były napastnik na stanowisku wytrwał dokładnie cztery miesiące. Jego Livorno przegrywało mecz za meczem, wykręciło średnią 0,67 punktu na spotkanie, co musiało spotkać się z reakcją. Sezon uratował co prawda następca Lucarelliego, Roberto Breda, dzięki czemu drużyna zakończyła zmagania na 14. pozycji, ale rok później “Amaranto” nie uniknęli już katastrofy. Z hukiem wrócili do Serie C, a tam problemy tylko narastały.
Zaległe płatności, kłopoty organizacyjne, w efekcie kara ośmiu minusowych punktów, zmniejszona potem do pięciu. Livorno bezskutecznie walczyło i na boisku, i poza nim, a niektóre porażki, takie jak 0:6 z drużyną Juventusu U23, przynosiły po prostu wielki wstyd. Jeszcze nie tak dawno “Amaranto” potrafili przecież stawiać się “Starej Damie” w Serie A, tymczasem teraz dostawali prawdziwy łomot od jej zespołu młodzieżowego.
Marsz od piątej ligi
Sezon 2020/21 zakończył się dla Livorno spadkiem do czwartej ligi. Klub stanął wtedy nad przepaścią. Przed sobą miał nie tylko wizję gry w półamatorskich rozgrywkach, ale w oczy zaglądało mu też bankructwo. Najbardziej mroczny scenariusz niedługo później faktycznie się ziścił. W lipcu 2021 roku podjęto decyzję o likwidacji AS Livorno Calcio.
Pachniało wówczas tym, że “Amaranto” nie przystąpią do jakichkolwiek rozgrywek, ale ostatecznie Paolo Toccafondi, odpowiadając na apel prezydenta miasta Livorno, założył nową spółkę pod nazwą Unione Sportiva Livorno 1915 SSD. Drużyna została z kolei w trybie nadzwyczajnym dopuszczona do rywalizacji w Eccellenza Toscana, czyli rozgrywkach na piątym szczeblu w Italii.
Już pierwszy sezon tam zakończył się dla Livorno happy-endem, choć po sporych komplikacjach. “Amaranto” okazali się bowiem najgorsi w barażowym “trójmeczu”, mającym wyłonić dwie premiowane awansem do Serie D drużyny. Pod lupę szybko trafił natomiast bezpośredni mecz pomiędzy pozostałymi uczestnikami turnieju, czyli Figline 1965 i Tau Altopascio. W doliczonym czasie gry padły tam trzy podejrzane gole, bo pierwszej z wymienionych drużyn wysoka porażka była… na rękę. Śledztwo Prokuratury Federalnej przyniosło potem dotkliwe kary dla przedstawicieli Figline, a zespół ten został przesunięty na koniec barażowej tabeli. W ten sposób do czwartej ligi powróciło zatem Livorno.
Dziś “Amaranto” wciąż walczą o wygrzebanie się z Serie D. Dwie ostatnie próby, z sezonów 2022/23 i 2023/24, były nieskuteczne. W obu przypadkach Livorno przegrywało półfinałowe baraże o awans. Przełomowe mogą być natomiast obecnie trwające rozgrywki, bo podopieczni Paolo Indaniego idą jak burza. Po 15 kolejkach są liderem i mają sześć punktów przewagi nad drugim w stawce zespołem. Co istotne, tylko zwycięzca sezonu zasadniczego awansuje bezpośrednio. Drużyny z lokat 2-5 powalczą w barażach, których Livorno, ze względu na złe doświadczenia, na pewno woli uniknąć.
Pomogą klubowe legendy?
Warto dodać też, że w kwietniu 2023 roku Paolo Toccafondi, były już właściciel klubu, sprzedał brazylijskiemu inwestorowi, Joelowi Esciui, 100% akcji za 650 tysięcy euro. Nowy sternik zdążył spotkać się z krytyką, w pierwszym sezonie nie zrealizował oczekiwanego celu, ale jak sam przekonuje, chce w ciągu czterech lat poprowadzić klub do Serie B. Pomóc w tym ma m.in. sprowadzony przed rozpoczęciem sezonu Federico Dionisi, czyli piłkarz, który w barwach Livorno grał nawet na poziomie Serie A.
37-latek póki co jest najlepszym strzelcem zespołu. W 14 meczach zdobył siedem bramek. To zresztą niejedyna postać w drużynie, która pamięta z perspektywy boiska dużo lepsze czasy Livorno. Kapitanem “Amaranto” jest bowiem 39-letni Andrea Luci. 22 razy zagrał on w barwach ekipy ze Stadio Armando Picchi na poziomie Serie A, zaś łącznie ma już na liczniku 414 występów dla tego toskańskiego klubu.
Livorno, wspierane przez zasłużone postacie, powoli wstaje więc z kolan. Droga do celu wciąż jest daleka, ale obecny sezon rozbudza nadzieje.