Wybitny nastolatek, który miał zawojować świat futbolu. "Jego czas trwał zdecydowanie zbyt krótko"
Do świata futbolu wszedł tak szybko i odważnie, że już w wieku 22 lat znalazł się na wybranej przez legendarnego Pelego liście najlepszych piłkarzy w historii. Potem dość szybko i wyraźnie obniżył loty, ale wielu kibiców i tak wspomina go z dużą nostalgią. Javier Saviola, “mały królik” z Buenos Aires, po prostu miał to coś.
Urodził się w stolicy Argentyny i to tam stawiał swoje pierwsze poważne kroki w przygodzie z piłką. Już jako dzieciak trafił do River Plate, jednego z krajowych hegemonów, a zanim jeszcze skończył 17 lat, doczekał się debiutu w seniorskim zespole. Kibice pokochali go od pierwszego wejrzenia. Trudno się dziwić. Grał bez kompleksów, a premierowego gola strzelił mając 16 lat, 10 miesięcy i 7 dni. Przez ponad 20 lat dzierżył w tym względzie miano rekordzisty River Plate. Dopiero kilka dni temu przebił go Franco Mastantuono, w momencie zdobywania premierowej bramki młodszy o niecałe pięć miesięcy.
Genialny nastolatek
Saviola spędził w klubie z Buenos Aires trzy sezony i pomógł drużynie w wywalczeniu dwóch tytułów mistrza Argentyny. Podczas kampanii 1999/00 został nawet królem strzelców rozgrywek z dorobkiem 15 trafień. Młody wiek, już wysokie umiejętności i wydawało się wówczas - jeszcze większy potencjał - sprawiły, że szybko okrzyknięto go, jak wielu mocno wyróżniających się na starcie kariery Argentyńczyków, nowym Diego Maradoną. W 1999 roku Saviola został nawet wybrany piłkarzem roku w Ameryce Południowej, a przecież konkurencja była wyjątkowo spora.
Do poziomu “Boskiego Diego” nigdy się nie zbliżył, ale podobnie jak on postanowił z ligi argentyńskiej przenieść się do FC Barcelony. “Blaugrana” musiała sięgnąć głęboko do kieszeni, przynajmniej jak na standardy tamtych czasów. Grający zazwyczaj na pozycji “dziewiątki”, mogący też występować za plecami napastnika czy na skrzydle zawodnik kosztował 35,9 mln euro, a jego rynkową wartość wywindował jeszcze kapitalny występ na mistrzostwach świata U20. Te odbyły się kilka tygodni przed przeprowadzką Argentyńczyka do stolicy Katalonii.
“Mały królik”, jak nazywano go ze względu na dość niski wzrost i skromną budowę ciała, rozegrał wówczas kapitalny turniej. W siedmiu meczach zdobył aż 11 bramek, co dało mu nie tylko tytuł najlepszego strzelca imprezy, ale też miano MVP mundialu. Argentyńczycy dosłownie miażdżyli kolejnych rywali, a Saviola ustrzelił dwa hat-tricki (przeciwko Francji i Egiptowi) oraz dwa dublety (z Jamajką i Paragwajem). Strzelił też jednego z goli w wielkim finale, oczywiście wygranym przez młodych “Albicelestes”.
Wychowanek River Plate postawił na Barcelonę jeszcze z jednego ważnego, choć jednocześnie przykrego względu. Klub zobowiązał się bowiem do tego, że pomoże ojcu zawodnika w walce z nowotworem. Niestety, Roberto Saviola zmarł niedługo przed debiutem syna w koszulce “Blaugrany”. Ten zadedykował mu swojego pierwszego gola w nowym zespole.
Debiut z Wisłą, mocne wejście do Barcelony
W Barcelonie nie potrzebował żadnego czasu na aklimatyzację. Po prostu wchodził na murawę i robił swoje. Pierwszy sezon spędzony na Camp Nou śmiało można okrzyknąć jego najlepszym w karierze. W lidze zdobył 17 bramek i zaliczył dziewięć asyst, a jeśli doliczymy do tego inne rozgrywki, otrzymamy bilans 21 goli oraz 12 ostatnich podań.
Co ciekawe, Saviola debiut w barwach Barcelony zaliczył podczas meczu z… Wisłą Kraków. “Blaugrana” pokonała wtedy u siebie “Białą Gwiazdę” 1:0 w spotkaniu rewanżowym eliminacji Champions League, a przebojowy Argentyńczyk zanotował asystę przy zwycięskim trafieniu Luisa Enrique. Rok później wychowanek River Plate znów stanął na drodze polskiego klubu. Tym razem Legii Warszawa. W obu spotkaniach, wygranych przez Barcelonę 3:0 i 1:0, rozegrał po 90 minut, ale nie wpisał się na listę strzelców. Co ciekawe, wiele lat później, w 2013 roku, Fakt informował o możliwym transferze Argentyńczyka właśnie do klubu z Łazienkowskiej. Z tego nic jednak nie wyszło.
Saviola, na szczęście dla siebie i ekipy z Camp Nou, nie okazał się piłkarzem jednego sezonu. Owszem, ten pierwszy był najlepszy, ale kolejne dwa też wyglądały bardzo solidnie:
- 2002/03 - 20 goli i 8 asyst,
- 2003/04 - 19 goli i 7 asyst.
To w tamtym okresie Saviola został wyróżniony przez Pelego. Legendarny Brazylijczyk tworzył listę najlepszych piłkarzy w historii (wciąż wówczas żyjących). Była ona całkiem rozbudowana, bo liczyła 125 nazwisk, ale fakt, że trafił na nią zaledwie 22-letni wtedy Saviola, i tak mówiło wiele.
Wypożyczenia i ostatnia szansa
Latem 2004 roku Barcelonę dotknęły spore zmiany kadrowe. Do klubu przyszli m.in. Samuel Eto’o, Henrik Larsson czy, wypożyczony z River Plate, Maxi Lopez. Saviola nie mógł czuć się już wówczas pewniakiem do gry, dlatego odchodził na wypożyczenia. Najpierw zasilił AS Monaco, potem Sevillę. W obu tych klubach spisywał się przyzwoicie, strzelając łącznie 32 gole w 83 występach, ale to po okresie spędzonym w Andaluzji mógł czuć się bardziej spełniony. Pomógł bowiem drużynie w zdobyciu Pucharu UEFA.
Po dwóch latach rozłąki z Barceloną wrócił do klubu, próbując ponownie przypomnieć o swojej osobie. Było już o to jednak piekielnie trudno. W ofensywie “Blaugrany” rządził bowiem tercet Ronaldinho - Eto’o - Leo Messi. Saviola dostawał swoje szanse głównie jako zmiennik. Zdobył jeszcze kilka bramek, ale wiedział już, że trzeba szukać sobie nowego domu. Ten stał się bowiem zbyt ciasny.
Nikt nie spodziewał się chyba jednak, że Argentyńczyk zamieni Barcelonę na… Real Madryt. Chociaż w przeszłości kilku piłkarzy decydowało się już na podobny krok, zawsze budziło to spore kontrowersje i niesmak wśród kibiców. Saviola natomiast, w przeciwieństwie choćby do Luisa Figo, który swego czasu obrał podobny kierunek, nie stał się w Katalonii wrogiem. Wręcz przeciwnie. Kibice uszanowali jego decyzję, a gdy wrócił na Camp Nou z “Królewskimi”, otrzymał nawet od fanów gromkie brawa.
- Spędziłem w Barcelonie pięć lat, wracałem tu wielokrotnie, również na wakacje, i zawsze spotykałem się z sympatią. Mojego odejścia nie potraktowano jako zdrady, bo nie zrobiłem tego ani z pretensjami, ani pogardą. Szukałem drużyny, w której mógłbym grać, mój kontrakt w Barcelonie dobiegł końca i nie mogłem odmówić Realowi. Na dodatek trafiłem tam w szczególnym momencie - tłumaczył po latach.
Kiepski okres w Madrycie, błysk w Lizbonie
Problem w tym, że Saviola ławkę w Barcelonie zamienił na ławkę w Madrycie. Na starcie wiązano z nim spore nadzieje, strzelił nawet dwa gole w pierwszych trzech ligowych meczach, ale potem grał już bardzo sporadycznie. Również, ale na pewno nie tylko, przez pojawiające się kontuzje. “Królewskich” ostatecznie pożegnał po dwóch latach, w trakcie których rozegrał 31 meczów i zdobył pięć bramek. Wybawieniem okazał się transfer do Benfiki.
Czas spędzony w Lizbonie był dla Savioli udany. I pod kątem indywidualnym (w dwóch sezonach przekraczał double-double), i drużynowym. Ekipa ze stolicy Portugalii sięgnęła po mistrzostwo kraju oraz trzy razy triumfowała w Pucharze Ligi. Przez trzy lata wychowanek River Plate rozegrał dla Benfiki 122 mecze, strzelił 39 goli i zanotował 34 asysty. Poprawił się zwłaszcza w tym ostatnim względzie. Przez pierwsze lata kariery brylował głównie jako egzekutor. W Lizbonie mocniej obudził w sobie gen rozgrywającego, asystenta.
Ostatnie lata kariery to już natomiast stopniowe schodzenie w dół. Przynajmniej pod względem reprezentowanych klubów. Nie były to już marki z najwyższej półki, a raczej te ze szczebla lub dwóch niżej - Malaga, Olympiakos, Hellas Verona. Saviola nadal potrafił prezentować się świetnie, bo choćby w Grecji zdobywał sporo bramek, ale jednocześnie było widać, że powoli zbliża się do swojej mety. Na ostatniej prostej przed nią wrócił jeszcze tam, gdzie wszystko się zaczęło. Kilkanaście razy zagrał w barwach River Plate, po czym w wieku 34 lat zawiesił buty na kołku.
Krótka (reprezentacyjna) historia
Na oddzielny akapit zasługuje jego przygoda z reprezentacją, choć ona nie była raczej usłana różami. Jeśli piłkarz brylujący w świecie futbolu już jako nastolatek, debiutujący w kadrze w wieku 18 lat, dobija do jedynie 40 występów w narodowych barwach, to trudno jest nie mówić o niedosycie. Saviola zdobył dla “Albicelestes” 11 bramek, z czego jednak aż pięć w meczach towarzyskich. Na wielkich turniejach rozegrał tylko sześć meczów. Trzykrotnie zagrał podczas Copa America 2004, mając wówczas swój złoty moment. W premierowym spotkaniu z Ekwadorem ustrzelił bowiem hat-tricka.
Kilka lat później Argentyńczyk znalazł się też w kadrze na mistrzostwa świata w Niemczech. Znów trzykrotnie wybiegał na murawę, zdobywając jedną bramkę i notując jedną asystę. Ostatni raz dla Argentyny zagrał niewiele później, bo w 2007 roku. Miał wtedy tylko 25 lat.
Saviola jako młokos rozbudził względem siebie ogromne oczekiwania, bo i zapowiadał się na kogoś, kto może podbić świat futbolu. Nigdy tego nie dokonał, ale nikt nie zabierze mu kilku naprawdę pięknych lat kariery. Gdy miał swój prime, był niezwykły. I to pozwala mu do dziś istnieć w pamięci kibiców.