Wszystkie występy Polski w barażach. "To miała być nowa era". Porażka z mistrzami i narodziny bohaterów
Wbrew pozorom reprezentacja Polski nie jest zbyt mocno przyzwyczajona do takiej formuły walki o awans jak baraże. Oto wszystkie dotychczasowe występy biało-czerwonych w meczach, których stawką był udział w wielkim turnieju.
Historia polskiej piłki raczej nie wpada w odcienie szarości. Zwykle z tą reprezentacją jest albo bardzo dobrze, albo bardzo źle. Rzadko mamy do czynienia z półśrodkami. W eliminacjach do wielkich turniejów biało-czerwoni potrafili spokojnie uzyskać przepustkę na poszczególne imprezy lub odpadali już na tym etapie. W latach 2016-2021 mogliśmy przyzwyczaić się do miłego dobrobytu, jakim były bezpośrednie awanse na mistrzostwa Europy i mundial. Ten okres dobiegł jednak końca. Polska kadra funkcjonuje teraz w nowej erze. Po raz drugi z rzędu, a jednocześnie dopiero trzeci w historii, zagra w barażach. Dotychczasowe występy były pojedyncze, ale bardzo znaczące dla losów polskiego futbolu. Poprzednie mecze barażowe potrafiły kształtować współczesnych bohaterów lub niszczyć pokoleniowe marzenia. Nadchodzące mecze z Estonią i oby również z Walią lub Finlandią będą stanowić kontynuację skomplikowanej relacji Polski z decydującą fazą eliminacji.
Połowiczna zemsta
W 1957 roku, po raz pierwszy od zakończenia II wojny światowej, w naszym kraju odbył się mecz eliminacyjny do mistrzostw świata. Los postawił na naszej ścieżce ZSRR, co dodało temu starciu dodatkowy wydźwięk. Biało-czerwoni zmierzyli się ze swoim okupantem, a jednocześnie sportową potęgą. Ekipa “Sbornej” była ówczesnym mistrzem olimpijskim. W jej szeregach występował choćby legendarny Lew Jaszyn, późniejszy triumfator Złotej Piłki. A jednak 20 października 1957 roku zdarzył się mały cud. W chorzowskim Kotle Czarownic, na oczach prawie 100 tys. kibiców, Polska sensacyjnie pokonała Rosjan 2:1 po dublecie Gerarda Cieślika. Napastnik został bohaterem, chociaż wcześniej nawet nie spodziewał się powołania. Do kadry wrócił po kilkumiesięcznej przerwie.
- Jadłem z żoną kolację i słuchałem w radiu wiadomości sportowych. A tam mówią, że trener mnie powołał. Zaraz po tym zapukał trener Cebula i mówi, że to prawda. Rano mam się zgłosić na zbiórkę. Ale rano to ja musiałem iść do pracy w Hucie Batory, żeby zwolnić się u swojego brygadzisty. Byłem mistrzem tokarskim, a beze mnie brygada nie mogła pracować. Na szczęście szef też był kibicem, słuchał radia i ze zwolnieniem nie było problemów. Wyjątkowo nie odliczyli mi tych dni z urlopu - wspominał Cieślik w rozmowie ze Stefanem Szczepłkiem na łamach magazynu Rzeczpospolita.
- Ten Cieślik to istny diabeł. Zwinny, strzela jak z katapulty i przy tym celnie. Właśnie jego najbardziej się obawiałem z całej piątki napastników. Nic dziwnego, że w bramce miałem pełne ręce roboty - powiedział Lew Jaszyn, którego słowa przywołało Polskie Radio.
Tamten triumf nie zapewnił jednak Polakom bezpośredniego awansu na mundial. Po fazie eliminacyjnej Polska i ZSRR miały na koncie po dziewięć punktów. Wtedy po raz pierwszy biało-czerwoni przystąpili do baraży. Decydujące spotkanie ze Związkiem Radzieckim odbyło się 24 listopada 1957 roku. Teoretycznie mecz rozegrano na neutralnym terenie w Lipsku. Miasto to było jednak wtedy główną bazą wojsk radzieckich na terytorium Niemieckiej Republiki Demokratycznej. W relacjach z tamtego meczu podkreślano, że trybuny zapełnili głównie Sowieci. I tym razem mieli oni powody do radości. Po dwóch kwadransach do siatki trafił Eduard Strelcow, który odnalazł się w polu karnym. W drugiej połowie wynik meczu ustalił Gienrich Fiedosow. Zespół ZSRR awansował na mistrzostwa świata, gdzie dotarł do ćwierćfinału. Z kolei Polacy zwracali uwagę na fakt niekoniecznie uczciwego podejścia do sportowej rywalizacji. W kluczowym meczu nie mógł wystąpić Ginter Gawlik zmagający się z grypą. Niestety, w Lipsku nie znalazł się lekarz, który pomógłby ówczesnej gwieździe reprezentacji Polski.
- Nie składajcie porażki z ZSRR na barki samych piłkarzy. Na pewno Gawlik, który znajduje się w wyśmienitej formie, mógłby grać, gdybyśmy mieli nieprzerwanie pomoc polskiego lekarza. Bardzo to dziwne, że nie można było wystarać się w porę o paszport dla lekarza, kiedy równocześnie postarano się o wiele paszportów dla działaczy - grzmiał wtedy Cieślik.
- Pomoc przegrała nam mecz. Brak Gawlika i fakt, że Zientara nie powrócił jeszcze do formy sprawiły, że napastnicy nie mieli podań, a sami nie potrafili nic zdziałać. Baszkiewicz, którego start nie wypadł obiecująco, nie miał właściwie z kim grać, gdyż Cieślik, jak rycerz bez głowy, biegał po całym boisku, będąc właściwie całkiem nieproduktywny - podsumował ówczesny selekcjoner Henryk Reyman cytowany przez Historiasport.info.
Mecz założycielski
Przenosiny się o ponad sześć dekad w przód. W 2022 roku znów zagraliśmy w barażach przed mundialem. I po raz kolejny na drodze do awansu miała stanąć Rosja. Ostatecznie mecz w Moskwie nie odbył się, ponieważ żaden Polak nie wyobrażał sobie rywalizacji sportowej z krajem, który bestialsko napadł na Ukrainę. Historia baraży na swój sposób pokazuje zresztą, że z biegiem lat polityka Rosji względem swoich sąsiadów nie uległa wielkiej zmianie. Ale to już temat na inną dyskusję.
Wracając do aspektów czysto sportowych, dwa lata temu biało-czerwoni zmierzyli się w decydującym starciu ze Szwecją. Był to dopiero drugi mecz Czesława Michniewicza w roli selekcjonera seniorskiej kadry. Pięć dni wcześniej jego podopieczni zaprezentowali się z przeciętnej strony w sparingu ze Szkocją. Chorzowski Kocioł Czarownic znów poniósł jednak piłkarzy do odniesienia wielkiego zwycięstwa. I tym razem stanowiło ono przepustkę na mundial. Przeciwko “Trzem Koronom” Polska zagrała znakomicie, jeśli chodzi o skuteczność, ale przede wszystkim mądrość taktyczną. Udało się w miarę możliwości ograniczyć atuty Skandynawów przy jednoczesnym wykorzystaniu każdej nadarzającej się sytuacji.
- Wiedzieliśmy, jak grają Szwedzi, oni grają bardzo dobrze w piłkę, mają świetnych zawodników, ale grają w sposób przewidywalny. Robią to świetnie, możesz wiedzieć, jak rozgrywają akcję, ale i tak zawsze ktoś świetnie tę piłkę odbierze.To, co nam się udało, to szybka zmiana kierunku ataku. Wiedzieliśmy, że Szwedzi zawężają pole gry, dlatego w tym tłoku szukaliśmy przerzutów na drugie skrzydło. Wszystkie te piłki, które udało nam się przetransportować na drugą stronę, to mieliśmy z tego sytuacje. Nie chcieliśmy pchać się przez ten tłok i z tego mam olbrzymią satysfakcję, bo nad tym pracowaliśmy, poświęciliśmy temu dużo czasu - analizował Michniewicz na pomeczowej konferencji.
Taktyka to jedno, ale Polacy wykazali się wówczas gigantycznym charakterem. W trakcie meczu czuć było, że jeden piłkarz jest gotów iść za drugiego w ogień. Każdy z zawodników starał się być jednocześnie mózgiem, sercem i płucami dobrze funkcjonującego kolektywu. Nawet problemy zdrowotne nie przeszkodziły w odniesieniu ogromnego sukcesu.
- Od którego momentu grałem z kontuzją? Od pierwszej minuty. Przy pierwszym kontakcie z piłką od razu poczułem ból i to dość mocny. Nie wiem, czy jeszcze w tym sezonie zagram, na pewno naderwałem mięsień dość mocno, ale nic. Było mi ciężko zagrać piłkę, zrobić jakieś podanie, wahałem się, czy prosić o zmianę, ale zaciskałem zęby, starałem się pomóc drużynie na tyle, ile mogłem. Jutro, pojutrze będzie bardziej boleć, jestem przekonany, że kilkanaście ładnych dni będę musiał odpocząć. Mnie nic poza tym meczem nie interesowało, liczyło się tylko tu i teraz, to był nasz mecz dziesięciolecia i go wygraliśmy - wyznał wtedy Kamil Glik na antenie TVP Sport. - Całą drugą połowę w meczu ze Szwedami grałem ze złamanym żebrem. To bardzo bolało, gdybym nie był ambitnym człowiekiem, to zszedłbym z boiska, ale ja taki nie jestem. Nie dopuszczałem do siebie myśli, żeby kontuzja miała mi zabrać taki mecz - zdradził zaś Robert Lewandowski w programie Dzień Dobry TVN.
Mecz ze Szwecją miał być początkiem nowej ery w reprezentacji. Z perspektywy czasu wiemy już, że na wylanych fundamentach nie udało się zbudować czegoś szczególnie trwałego. Mimo wszystko warto pamiętać o tym, jak dobrze potrafił wyglądać tamten zespół. “Lewy” i Piotr Zieliński zrobili swoje, strzelając gole. Wojciech Szczęsny był murem, który zatrzymał sześć strzałów rywali. Sebastian Szymański rozegrał jeden z najlepszych meczów z orzełkiem na piersi. W środku pola rządził Jakub Moder. Taką kadrę chcielibyśmy też zobaczyć z Estonią i później z Walią lub Finlandią.
W dobrym momencie
Szanujemy najbliższego przeciwnika, ale zdajemy sobie sprawę z tego, że Polska wręcz musi uzyskać awans do finału. Ewentualna porażka z Konstantinem Wasiljewem i spółką byłaby sportową katastrofą, której efekty trudno nawet przewidzieć. Należy jednak zachować optymizm, ponieważ zdaje się, że baraże nadeszły w odpowiednim momencie. W ostatnich tygodniach kilku ważnych reprezentantów pokazało się z naprawdę dobrej strony. Robert Lewandowski ewidentnie odżył w Barcelonie. Jakub Kiwior wykorzystał uraz Ołeksandra Zinczenki i zadomowił się w pierwszym składzie Arsenalu. Chociaż Juventus znajduje się w dołku, nie można mieć większych zastrzeżeń do Wojciecha Szczęsnego. Oczywiście, nie wszystkim idzie idealnie, ponieważ choćby Zieliński czy Moder nie są w tym samym miejscu, co przed dwoma laty przy okazji starcia ze Szwedami. Ale nadal Polska dysponuje jakością, która pozwala wierzyć w korzystny przebieg najbliższych dwóch meczów.
- To są mecze barażowe. Można powiedzieć, że nieważne jak, ważne, żeby wygrać i awansować na mistrzostwa Europy. Ja podchodzę do tego jako wyzwanie, jestem pełen optymizmu i pełen wiary, że pojedziemy na ten turniej. Wierzę w to, że te baraże będą przełomowym momentem dla reprezentacji, że wróci to, co ostatnio szwankowało, czyli polot, lekkość, mocna gra w defensywie i koniec końców osiągnięmy cel - podkreślił “Lewy” na ostatniej konferencji.
Bazując na historii, raczej nie da się przewidzieć przebiegu najbliższych meczów. W 1957 roku biało-czerwoni przegrali baraż z ZSRR, chociaż samo trzymanie tempa Sowietów w eliminacjach było sporym sukcesem. Dwa lata temu Polska niemal w idealny sposób rozegrała rywalizację ze Szwecją. I to właśnie tamten mecz na Stadionie Śląskim powinien być punktem odniesienia. Wierzymy, że w przyszły wtorek Michał Probierz, śladami Czesława Michniewicza, będzie mógł uronić kilka łez radości. Może znów po bramkach duetu Lewandowski-Zieliński i kilku świetnych interwencjach Szczęsnego? Wszyscy kibice chcieliby takiej powtórki.