Wszystkie wpadki PZPN Cezarego Kuleszy. "Może warto po raz pierwszy powiedzieć: przepraszam"
18 sierpnia 2021 Cezary Kulesza został wybrany nowym prezesem PZPN. Można odnieść wrażenie, że od tego czasu nie ma tygodnia bez kryzysu wizerunkowego wokół związku.
To może delikatna przesada, bo przecież pierwsze kilka miesięcy nowych rządów w największym i najbogatszym polskim związku sportowym było względnie spokojnych. - Po dziewięciu latach kierowania PZPN przez Zbigniewa Bońka piłkarscy baronowie oczekują pewnych zmian w różnych obszarach. Podobnie jak przedstawiciele klubów - mówił Cezary Kulesza, gdy oficjalnie ogłosił start w wyborach. I on te zmiany obiecał.
Zmienił się zarząd, stanowiska wiceprezesów rozdzielono pomiędzy najbardziej zasłużonych i zaufanych ludzi nowego prezesa. Kontrkandydat, namaszczony przez Bońka na swojego następcę Marek Koźmiński, nie krył rozgoryczenia faktem, że na ostatniej prostej niemal wszyscy "baronowie" (czyli prezesi wojewódzkich ZPN-ów), ale również przedstawiciele klubów i Ekstraklasy wsparli Kuleszę.
Dobra zmiana?
Wieloletni członek zarządu i wiceprezes poprzednich kadencji deklarował zmiany w szkoleniu piłkarzy, za które miał odpowiadać Maciej Mateńko, i w rozwoju trenerów, skautów i dyrektorów sportowych, co z kolei leżało w kompetencjach Pawła Grycmanna, nowego dyrektora Szkoły Trenerów. I rzeczywiście, wiele z tych zmian zachodzi, nie wolno o tym zapominać. Mowa tu choćby o kursie dla dyrektorów sportowych, który chwali sobie większość fachowców z klubów Ekstraklasy i 1. Ligi.
Nowym sekretarzem generalnym został sprawny prawnik Łukasz Wachowski, dyrektorem sportowym doświadczony w pracy dla związku Marcin Dorna, a przewodniczącym Kolegium Sędziów PZPN - ceniony Tomasz Mikulski.
Pierwsze sukcesy
Dość niespodziewanie trzeba też było znaleźć nowego selekcjonera. W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia Paulo Sousa przekazał Kuleszy świąteczny prezent - decyzję o odejściu do brazylijskiego giganta, Flamengo (gdzie potem długo się nie napracował). Nieoficjalnie wiadomo było, że pomiędzy Portugalczykiem, wybranym jeszcze przez Bońka, a niemówiącym po angielsku nowym prezesem "nie ma chemii".
Odejście "siwego bajeranta", jak później go nazwano, było więc na rękę Kuleszy. Tym bardziej, że warunki rozstania przedstawiono jako wielki sukces związku. W ramach odszkodowania za przedwczesne rozwiązanie kontraktu Sousa miał zapłacić PZPN dwa miliony złotych. Kolejne blisko dwa miliony zaoszczędzono na niewypłaconym mu do końca umowy wynagrodzeniu.
Teraz trzeba było "tylko" wybrać następcę, który poprowadziłby reprezentację w barażowym dwumeczu o mundial - na wyjeździe z Rosją, a w razie zwycięstwa z lepszym z pary Szwecja/Czechy. Trochę to potrwało, ale po miesięcznej telenoweli i zwrocie akcji na ostatniej prostej, ostatecznie wybór padł na Czesława Michniewicza.
I pierwsze nerwy
W związku musieli się spodziewać, że media wyciągną niechlubną przeszłość nowego selekcjonera i jego 711 połączeń telefonicznych z Ryszardem Forbrichem ps. "Fryzjer" - szefem piłkarskiej mafii, która na przełomie XX i XXI wieku na masową skalę ustawiała wyniki polskiej pierwszej ligi. Kulesza i Michniewicz wyszli jednak na pierwszą konferencję prasową jakby zupełnie nieprzygotowani - bez jasnego stanowiska w tej sprawie, nieładnie ucinając pytania dziennikarzy, a nawet grożąc im pozwami. Nie wyglądało to dobrze.
Nie minął miesiąc, a związek został wystawiony na kolejny test. Rosyjska agresja na Ukrainę 24 lutego zeszłego roku sprawiła, że rozegranie wyjazdowego barażu z Rosją pod koniec marca stanęło pod znakiem zapytania. Trzy pozostałe federacje walczące o mundial - Polska, Szwecja i Czechy - wydały oświadczenie, w którym zapowiedziały, że nie zamierzają grać w Rosji.
Po dwóch dniach i presji opinii publicznej, a nawet samych piłkarzy, PZPN się jednak zreflektował i zapowiedział, że nie zamierza w ogóle grać z Rosją, nieważne gdzie. Pękniecie na wizerunku udało się zaszpachlować, a nawet przekuć w sukces. Polacy zostali postawieni za wzór, a na boisku uniknęli jednego meczu. Został tylko finał baraży - ze Szwecją, u siebie, który po miesiącu wygraliśmy.
Awans na mundial, pozytywnie odbierany (mimo przepychanek z niektórymi dziennikarzami) selekcjoner, do tego nowa piramida sponsorów. Wydawało się, że ze wsparciem rządu i spółek skarbu państwa PZPN czekają złote czasy. I zapewne w budżecie takie są, ale szybko zaczęły dziać się nieprzewidziane rzeczy, na które związek nie do końca umiał zareagować...
Trochę późno
11 lipca 2022 roku doszło jednak do sytuacji, którą można i trzeba było przewidzieć. Na cztery dni przed startem nowego sezonu Ekstraklasy Komisja ds. Nagłych PZPN obwieściła (nagle, zgodnie z nazwą) zmiany w funkcjonowaniu przepisu o obowiązkowym młodzieżowcu. W miejsce obowiązkowego jednego zawodnika w wieku max. 22 lat wprowadzono limit 3000 minut do wypełnienia na przestrzeni całego sezonu. Nie był on jednak obowiązkowy - kto go nie spełnił, ten miał zapłacić karę. Jej wysokość zależała od sumy minut młodzieżowców.
Jak się miało okazać, jedynym klubem, który nie dobrnął do tych 3000 minut, został Raków Częstochowa. Mistrz Polski karę za niewystawianie młodych najwyraźniej "wpisał sobie w koszty" tytułu.
Nie sama zmiana przepisu, co termin jej ogłoszenia wywołał kontrowersje - na cztery dni przed startem sezonu. Kluby, choć nieoficjalnie mówi się, że same sobie taką zmianę wypracowały, miały pretensje, że "przyklepano" ją tak późno.
Tajemniczy partner
W sierpniu kończy się wieloletnia współpraca PZPN z polskim oddziałem firmy SportFive. Nowym, wyłącznym partnerem marketingowym związku zostaje założona pod koniec 2021 roku spółka Publicon Sport. "Przynosi" ona do związku kontrakty z nieznaną wcześniej porównywarką ubezpieczeń Inszury.pl, ale przede wszystkim opiewający na 170 milionów złotych za cztery lata kontrakt z Orlenem. Umowa, podpisana w styczniu tego roku, ponad dwukrotnie przebija poprzedni kontrakt z Lotosem, który i tak określany był jako "największy kontrakt w historii polskiego sportu".
Współpraca PZPN z wrocławskim Publiconem i jego powiązania z rządzącą partią do dziś są owiane tajemnicą. TUTAJ obszernie opisuje je Onet.
Relacje na linii PZPN - rząd od miesięcy układają się doskonale i przynoszą kolejne, mniej lub bardziej sensowne i mniej lub bardziej interesujące programy, a z nimi - mniejsze lub większe budżety. Czasem nawet ogłaszane, tak jak w poniższych przypadkach, dzień po dniu.
"Grucha"
Największe zainteresowanie i emocje zawsze wywołuje jednak pierwsza reprezentacja. To klimat wokół niej bezpośrednio przekłada się na klimat wokół związku. A ten jest obecnie, co tu kryć, gówniany. To efekt porażek z Czechami w marcu i z Mołdawią w czerwcu, ale wszystko zaczęło się psuć jeszcze przed mundialem w Katarze...
W listopadzie Szymon Jadczak z "WP" ujawnia, że nowozatrudniony w reprezentacji ochroniarz Roberta Lewandowskiego, Dominik G. ps. "Grucha" jest oskarżony przez prokuraturę o udział w zorganizowanej grupie przestępczej, która zajmowała się bójkami, uprowadzeniami, prostytucją i propagowała faszyzm.
Kulesza przyznaje, że to on zaproponował zatrudnienie byłego członka bojówki chuliganów Jagiellonii Białystok w roli ochroniarza Lewandowskiego. Trzy dni później Dominik G. zostaje zawieszony. Nie leci z kadrą do Kataru.
Afera premiowa
Być może po czasie ochroniarz cieszy się, że nie jest świadkiem zdarzeń, do których dochodzi w ośrodku reprezentacji w Dausze. Wszyscy doskonale wiemy, o czym mowa, nie trzeba przypominać. Zaczęło się od deklaracji premiera Mateusza Morawieckiego o nieoficjalnej nagrodzie dla piłkarzy za ewentualne wyjście z grupy, a skończyło na: kłótniach, podziałach, powrocie do Warszawy "bocznym wejściem", dymisji Michniewicza (i przepychanek o klauzulę lub jej brak w kontrakcie selekcjonera), głośnym wywiadzie Łukasza Skorupskiego i przeprosinach Roberta Lewandowskiego jeszcze w marcu, przed meczem z Czechami. Przez to wszystko historyczny awans z grupy i dyskusje o stylu, w jakim udało się to osiągnąć, zupełnie straciły na znaczeniu.
Niby sprawa zamknięta, a tak naprawdę niezamknięta. Bo 30, 40 czy też 50 milionów złotych premii, obiecanej milionerom z kadry przez milionera z rządu, miało zamienić się w "dotację na rzecz szkolenia" po tym, jak sprawę ujawniły media. Co się ostatecznie stało z tym "dofinansowaniem", czy trafiło ono na konto związku, czy nie - do dzisiaj nie wiemy. PZPN znów zastosował metodę "na przeczekanie", ale niesmak pozostał do dziś.
Bo dziś reprezentacja Polski jest - wbrew tytułowi filmu o kadrze kadencji Jerzego Brzęczka - naprawdę niekochana. I to jest tak naprawdę największy kamień w bucie prezesa PZPN. Przy obecnym klimacie wokół drużyny narodowej nie pomoże żaden wywalczony finał europejskiego pucharu, żaden kolejny młodzieżowy czy kobiecy turniej w naszym kraju, żaden DJ na PGE Narodowym, żaden dyplomatyczny wpis na Twitterze.
Za to zawsze może być gorzej. Wizerunkowe wpadki, śmieszne przejęzyczenia i dziwne wypowiedzi Kuleszy można jeszcze traktować jako część folkloru towarzyszącego obecnej ekipie rezydującej przy Bitwy Warszawskiej. Trudno, jest przaśnie, ale przynajmniej śmiesznie. Youtuber "Kashanka" ma inspiracje do kolejnych filmików.
Wstyd
Ale zapraszanie Mirosława Stasiaka na wyjazdowy mecz kadry narodowej śmieszne już nie jest. Były działacz, skazany za 43 przypadki ustawienia lub próby ustawienia meczów, zawieszony przez PZPN do 2026 roku, to nie jest żaden "przyjaciel reprezentacji Polski". To nie jest żaden "pozytywny wariat" ani żadna "legenda", wbrew temu co się wydaje jednemu z dziennikarzy. To niszczyciel klubów, wiary kibiców i karier piłkarzy. To symbol gangreny, która przez lata toczyła polski futbol. Powinien na zawsze pozostać persona non grata.
Jego obecność w samolocie i na meczu to kompromitacja PZPN. Być może największa przez te dwa lata, bo - w przeciwieństwie do afery premiowej - odpowiedzialność leży tu w pełni po stronie związku. Zapewne reakcją znów będzie schowanie głowy w piasek. Ale może tym razem warto, po raz pierwszy, zdobyć się na zwykłe: przepraszamy, to był błąd.
Aktualizacja:
Jeden z naszych czytelników uzmysłowił mi, że było jeszcze co najmniej kilka wpadek obecnej ekipy rządzącej polską piłką, o których zapomniałem.
- Problemy z dystrybucją biletów na towarzyski mecz Polska - Chile przed mundialem. A właściwie ich brak na stronie PZPN, bo zostały wykupione przez zewnętrzny portal - konika i sprzedawane po zawyżonych cenach.
- Dokładnie ta sama sytuacja z pulą tysiąca biletów na wyjazdowy mecz Czechy - Polska w marcu.
- Brak transmisji wielu spotkań Pucharu Polski (choć to akurat kamyk do ogródka właściciela praw - Polsatu) i przesunięcie terminu losowania ćwierćfinałów na po mundialu.
- Dziesięć razy mniejsze nagrody za miejsca na podium Centralnej Ligi Juniorów dla dziewczynek niż dla chłopców.