Wszystkie pomyłki Southampton. Ich spadek to naturalna kolej rzeczy. Niepewna przyszłość Bednarka
Southampton FC jako pierwszy i wyraźnie najgorszy klub w tym sezonie spadło z Premier League. To był zespół bez wyraźnego stylu, bez indywidualnej jakości i bez charakteru. Przez miesiące płynął z prądem - jak martwe ryby - prosto do drugiej ligi.
W sobotę "Świętym" nie udało się to, co w równolegle trwającym spotkaniu udało się Śląskowi Wrocław. Potrzebowali wygranej u siebie, by na dwie kolejki przed końcem jeszcze "zerwać się ze stryczka". Ta jednak nie nadeszła.
Co prawda w 47. minucie Carlos Alcaraz trafił na 1:0, lcze Argentyńczyk był na spalonym. Po chwili Fulham przejęło piłkę, poszła akcja w drugą stronę i było 1:0, ale dla gości. Po golu Carlosa Viniciusa z So'ton uszło powietrze, a gwóźdź do ich trumny dobił Aleksandar Mitrović.
Dłużej nieprzerwanie w Premier League grały tylko kluby z Big Six i Everton. Ale przez ostatni rok Southampton zrobiło bardzo dużo, by po dziesięciu sezonach wrócić do Championship. Przyjrzyjmy się studium upadku tej drużyny i zastanówmy, co czeka dalej Jana Bednarka i jego kolegów.
Nieudana rewolucja
W ostatnich latach Southampton balansowało na granicy strefy spadkowej. Po dobrych czasach Mauricio Pochettino i Ronalda Koeamana, kiedy potrafili zajmować nawet szóste miejsce w lidze, od 2018 roku plasowali się kolejno na 17., 16., 11., 15. i 15. pozycji. Przed tym sezonem właściciele klubu - firma Sport Republic - uznali, że czas coś zmienić.
- Z ramienia Sport Republic stroną sportową zarządzał Rasmus Ankersen. Uznał on, że właściwą drogą dla Southampton będzie sprowadzanie bardzo młodych piłkarzy i dawanie im ogromnych szans - mówił Michał Zachodny w studiu "Viaplay" po meczu z Fulham.
Były dyrektor sportowy Brentford przeznaczył na transfery ponad 140 milionów funtów. Spośród dziesięciu nowych zawodników sprawdziło się dwóch: Romeo Lavia i Armel Bella-Kotchap. Ściągnięty z Manchesteru City kierownik rekrutacji Joe Shields zabrał ze sobą z Etihad 18-letniego Lavię, ale też Samuela Edozie (19 lat), Juana Lariosa (18) i Gavina Bazunu (20).
Dwaj pierwsi okazali się niegotowi na poziomie Premier League. Trzeci zresztą też. Irlandczyk był prawdopodobnie najsłabszym bramkarzem w tym sezonie. Potwierdza to statystyka "goals prevented", według której wpuścił 20 goli więcej niż powinien. Bronił z zaledwie 54-procentową skutecznością. W końcu stracił miejsce w składzie.
Absolutny brak napastnika
Ankersen i Shields postawili na wielkie odmłodzenie składu. Pożegnali (za namową trenera Ralpha Hasenhuettla) doświadczonych zawodników: Oriola Romeu, Nathana Redmonda, Shane'a Longa, Jacka Stephensa i Jana Bednarka. Zaryzykowali, ale przelicytowali. Zimą ściągnęli już Bednarka z powrotem z wypożyczenia. Miał być zbędny, a w drugiej połowie sezonu okazał się podstawowym stoperem. Inna sprawa, że obrony nie zbawił, podobnie jak ataku nie zbawiły zimowe transfery. Southampton miało ogromne problemy ze strzelaniem goli, więc w styczniowym oknie wydało 50 milionów euro na nowych napastników: skrzydłowych Mislava Orsicia i Kamaldeena Sulemanę oraz środkowego dwumetrowca Paula Onuachu. Do dziś żaden z nich nie strzelił gola w Premier League. Orsić rozegrał w niej sześć minut.
- Ich spadek to naturalna kolej rzeczy. Zastanawiałem się przed tym sezonem, jak długo jeszcze Southampton może się osłabiać i liczyć na przetrwanie. Ostatecznie pogrążył ich absolutny brak napastnika - ocenił w studiu "Viaplay" Michał Gutka. Do dziś nie znaleziono godnego następcy dla Danny'ego Ingsa.
Sekou Mara przyszedł z Bordeaux i w 22 meczach trafił raz. Joe Aribo z Rangers strzelił dwa gole. Spośród napastników, którzy już przed tym sezonem byli w klubie, najwięcej bramek zdobył Che Adams - pięć. Wszyscy pozostali - Mohamed Elyounoussi, Moussa Djenepo, Adam Armstrong, Theo Walcott - uzbierali razem trzy gole.
Dwie szatnie
Chcący zachować anonimowość pracownicy klubu w rozmowach z "The Athletic" określają funkcjonowanie działu skautingu jako "koszmar". Nietrafiona letnia rekrutacja miała doprowadzić do podziału w szatni na dwie grupy: młodych, wycofanych zawodników z nosami w telefonach i starszych, rozczarowanych poziomem i postawą ich nowych kolegów.
W pewnym momencie sezonu ci drudzy zaczęli przebierać się przed treningami w osobnej szatni w ośrodku treningowym Staplewood. Nie tylko z powodów międzyludzkich, ale też czysto organizacyjnych - w kadrze było zbyt wielu zawodników, żeby pomieścili się w jednym pomieszczeniu.
Trzech tenorów
To był już piąty sezon Ralpha Hasenhuettla w roli menedżera So'ton. Zaczął od bardzo nieudanego meczu z Tottenhamem (1:4, jeszcze z Bednarkiem w środku obrony) i choć potem zdobywał punkty z Leeds, Leicester, Chelsea czy Arsenalem, to po 1:4 z Newcastle w 15. kolejce został zwolniony.
Święci zajmowali wtedy 18. miejsce w tabeli. W okresie, kiedy Aston Villa i Wolves ratowały się ściągnięciem zwycięzców Ligi Europy - Unaia Emery'ego i Julena Lopeteguiego - Ankersen ściągnął Nathana Jonesa z Luton. Jones sam siebie określał jako jednego z najlepszych trenerów na świecie, ale jego konferencje prasowe były ciekawsze niż gra jego drużyny. W krajowych pucharach potrafił wyeliminować Blackpool, Crystal Palace i Manchester City, lecz w lidze było dużo, dużo gorzej. Wygrał tylko jedno spotkanie, pozostałe siedem przegrał i po 94 dniach został zwolniony. Zostało po nim barwne wspomnienie i kupiony z Luton James Bree.
- Nie dość, że zwolnili go po ośmiu meczach, to pozwolili mu na szaleństwa transferowe w zimowym oknie. Ralph Hasenhuettl często powtarzał, że dla niego optymalna kadra liczy 23 zawodników w wieku seniorskim. Resztę można uzupełnić wychowankami. Dzisiaj, po zakupach i z lata, i z zimy, So'ton ma obok Forest i Chelsea najliczniejszą kadrę w Premier League - zauważył Gutka. Ilość bez jakości.
Menedżerowie So'ton spróbowali w tym sezonie aż 32 zawodników. Ruben Selles - następca, a wcześniej asystent Hasenhuettla i Jonesa - tak jak oni ciągle mieszał personaliami i ustawieniami w poszukiwaniu zwycięskiej formuły, ale do dziś jej nie znalazł. Zaczął obiecująco, od wygranej z Chelsea na Stamford Bridge, ale to było jedno z jego zaledwie dwóch zwycięstw w 14 meczach.
Z dziewięciu punktów zdobytych pod jego wodzą "Święci" sześć ugrali z Chelsea, Manchesterem United, Tottenhamem i Arsenalem. Za to z zespołami spoza Big Six regularnie przegrywali. Zaraz po przyjściu Jonesa spadli na 20. miejsce i na dobre się tam urządzili. Ostatnie 11 gier to jedna wygrana i marsz ku przepaści, którego nikt nie umiał przerwać. Nie pomogło nawet zatrudnienie psychologa z Danii, który miał rzutem na taśmę popracować nad mentalnością piłkarzy.
Do tego doszła słabość u siebie. Dla drużyn, które walczą o życie, własny stadion jest jednym z najważniejszych atutów. Tymczasem Southampton to jedyna drużyna w Premier League, która lepiej punktuje na wyjazdach. Gdyby liczyć tylko mecze wyjazdowe, "Święci" zajmowaliby 16., a nie 20. miejsce. Tymczasem na St. Mary's wygrali tylko dwa spotkania, z Leicester i oczywiście Chelsea.
"Chelsea południa"
- Sport Republic zrobiło ze swojego klubu Chelsea południowego wybrzeża - myśleli, że są sprytniejsi od całej reszty, wydali zbyt dużo na zbyt młody, zbyt liczny skład i skończyli jeszcze gorzej niż ich odpowiednik ze stolicy - pisze Richard Jolly z "The Independent" w tekście pod tytułem "Bez tożsamości, bez intensywności".
Teraz przed tym zasłużonym klubem wyzwanie, by spadek przekuć w pierwszy krok ku odbudowie. Właściciele starają się zachować spokój i deklarują, że zmiana, która zaczęła się przed tym sezonem, w dłuższej perspektywie wyjdzie klubowi na dobre. Z tak młodą i szeroką kadrą może się to udać, pytanie jak szybko. Na pewno co najmniej kilku zawodników może liczyć na oferty z innych klubów Premier League. I na pewno będą zdeterminowani, by opuścić drużynę, w której ich pensje po spadku zmniejszą się o 40 procent.
Pierwszy na myśl przychodzi kapitan, James Ward-Prowse. - Jego wysiłek w tym sezonie nie zasługiwał na to, co się stało z jego drużyną. On na pewno powinien utrzymać swój status ligowca w Premier League i to nawet walczącego o europejskie puchary - uważa Zachodny. Same jego rzuty wolne mają dużą wartość, a anonimowe źródło "The Athletic" ocenia, że "to jedyny prawdziwy zwycięzca w szatni Soton".
Na brak zainteresowania nie powinni też narzekać Armel Bella-Kotchap, Romeo Lavia, Tino Livramento (jeśli wróci do formy sprzed kontuzji) i Alcaraz - jedyny piłkarz oprócz Adamsa i Ward-Prowse'a, który strzelił więcej niż dwa gole. A przecież trafił do Anglii zimą prosto z ligi argentyńskiej.
Dobry moment, by odejść
Niemal na pewno zmiana barw czeka też Jana Bednarka.
- Wydaje mi się, że to jest dobry moment, żeby odejść. Przypominają mi się jego słowa po przejściu do Aston Villi. Sugerowały one, że Jan potrzebuje zmiany otoczenia. Nie sądzę, by to otoczenie, do którego teraz wrócił, było dla niego dobre po spadku - uważa Gutka. - Nie wydaje mi się, by dostał propozycję z klubu Premier League. Na pewno nie na zawodnika pierwszego składu. Jeśli ktoś będzie poszukiwał doświadczenia w potencjalnym zawodniku z ławki, to może wtedy - dodaje Zachodny.
Po ostatnim gwizdku z Fulham widać było, jak bardzo Polak przeżył ten spadek. W Southampton spędził przecież sześć lat, w Premier League rozegrał ponad 150 meczów. Najchętniej zapewne nie zamykałby tego rozdziału, ale czas otworzyć nowy. I odzyskać radość z gry.