Wszystkie grzechy Borussii. Zwolnienie Sahina to za mało, kolejne znane nazwiska pod presją

Wszystkie grzechy Borussii. Zwolnienie Sahina to za mało, kolejne znane nazwiska pod presją
Michele Nucci / pressfocus
Tomasz - Urban
Tomasz UrbanDzisiaj · 09:05
Tabela jak cyganka - prawdę ci powie. Borussia Dortmund ma po 18 kolejkach Bundesligi bliżej do dna tabeli niż do wicelidera. Strata do Bayernu, z którym przecież Borussia ma ambicje się mierzyć, wynosi gigantyczne 20 punktów. Po drodze są już nie tylko Bayer czy Lipsk, ale także Mainz, Freiburg czy Werder. To nie jest towarzystwo, w jakim Borussia chciałaby się obracać.
Wyobraźmy sobie Borussię w optymalnej formie. Ile punktów typowalibyście wtedy w meczach z Bayerem u siebie, a potem Kilonią i Eintrachtem na wyjeździe? Ja siedem. No bo z tak silnym Bayerem zawsze można zremisować, nawet u siebie. Skoro udało się zremisować po niezłym meczu z Bayernem, to i z Bayerem powinno się udać. Przy sześciu punktach też by nie było wielkiego dramatu, choć. Pięć? Niedosyt. Ambicją Borussii musi być ogrywanie mocnych rywali. Jeśli nie ograło się Bayeru, trzeba choć ograć Eintracht, tym bardziej, że przystępował on do meczu z BVB bez swojej największej gwiazdy. Cztery? Słabo. Trzy? No bez jaj. Jeszcze mniej? Nie no, nie da się, przecież grają z najgorszą drużyną w lidze.
Dalsza część tekstu pod wideo
Dało się. Borussia Dortmund przegrała w komplecie wszystkie cztery pierwsze mecze w tym roku (trzy w lidze i jeden w Lidze Mistrzów), pogrążając się w jeszcze głębszym kryzysie. Oczywiście, istnieją okoliczności łagodzące, bo fala grypy, jaka nawiedziła ten zespół przed meczem z Bayerem, zmiotła z planszy niemalże wszystkich obrońców. Z drugiej strony - nawet jeśli Borussia ma tak duże problemy kadrowe, to jednak wstydem dla takiego klubu jest obrywać po łbie od słabego beniaminka, którego w lidze niemal każdy tłucze jak tylko chce. Ok, jeden mecz można przegrać, problem polega na tym, że trzeba tę porażkę osadzić w szerszym kontekście. W czterech meczach wyjazdowych z drużynami, które, podobnie jak BVB, są w dolnej części tabeli (!), dortmundczycy zdobyli w sumie… jeden punkt. Żałosny dorobek, jak na zespół, który chce się bić o najwyższe cele.

Gdzie kucharek sześć…

Muszę przyznać, że rozbawił mnie powyższy wpis, który przedwczoraj pojawił się na platformie X, bo w obrazowy sposób oddaje on istotę problemu BVB. Może nie najważniejszego, ale na pewno jednego z głównych. W Bayerze Leverkusen jest Simon Rolfes i on odpowiada za cały pion sportowy. Fernando Carro, a więc dyrektor generalny, stoi z boku i niespecjalnie angażuje się w ten zakres działania klubu. We Frankfurcie jest Markus Kroesche, na ten moment bodaj najlepszy dyrektor sportowy w lidze. I choć ma pomagiera w osobie Timo Hardunga, a nad głową jeszcze Axela Hellmanna, to ma pełną swobodę działania i nieograniczone wręcz zaufanie w klubie. W Stuttgarcie o wszystkim decyduje tandem Alexander Wehrle - Fabian Wohlgemuth, choć to ten drugi wytycza kierunki w obszarze sportowym. Nawet w Bayernie, gdzie z reguły nigdy nie brakowało ośrodków władzy, frontmanem jest Max Eberl i to on podejmuje strategiczne decyzje, nawet jeśli w wielu przypadkach (choć nie we wszystkich!) po konsultacjach z szarą eminencją klubu, czyli Ulim Hoenessem.
A w Dortmundzie tak naprawdę nie wiadomo, kto za co odpowiada. Watzke niby oddał władzę, ale tak chyba nie do końca. Momentami można odnieść wrażenie, że wręcz niańczy swoich następców. Kehl nie dogaduje się z Mislintatem, który dybie na jego posadę, gdzieś tam pomiędzy jest jeszcze Ricken, a na dokładkę “wujek dobra rada”, czyli Matthias Sammer, który poza doradzaniem Watzkemu, udziela się równolegle w roli eksperta telewizyjnego przy meczach… Borussii w Lidze Mistrzów, co jest dość egzotyczną kombinacją. W BVB nastała polikracja, która prowadzi do rozwodnienia odpowiedzialności za losy klubu. Każdy wtrąca swoje trzy grosze w kwestiach transferowych, każdy ma swoje pomysły i swoje spostrzeżenia. Nie ma przez to spójnej polityki, trzeba wypracowywać kompromisowe rozwiązania. To też sprawia, że unika się podejmowania niezbędnego ryzyka i ucieka się do najbardziej oczywistych wyjść. Choćby po to, by nie narazić się na konflikt z innymi współdecydentami. Jak jakiś transfer wypala, to jest to moja zasługa, jak nie wypala, to wina tego drugiego. Ja przecież chciałem kogoś innego. Tak się na dłuższą metę nie da funkcjonować.
Jeszcze jedna rzecz. Wszyscy członkowie zarządu to ludzie związani przez dziesiątki lat z klubem. Ba, nawet członkowie sztabu trenerskiego nie wyłamują się z tego sznytu. Ktoś powie - no i super, tak to powinno wyglądać. A ja uważam, że niekoniecznie. Przydałoby się w Borussii świeże spojrzenie z zewnątrz. Do Bayernu ściągnięto Christophera Freunda z Salzburga. W Stuttgarcie zaczęło się układać na dobre dopiero wtedy, gdy pozbyto się ludzi przesiąkniętych tym klubem od lat, czyli Thomasa Hitzlspergera i Clausa Vogta i zastąpiono ich zewnętrznymi fachowcami, takimi jak Alexander Wehrle, Fabian Wohlgemuth czy wreszcie Sebastian Hoeness. We Frankfurcie rządzi wspomniany wyżej Markus Kroesche, który z Eintrachtem nie miał wcześniej nic wspólnego. W Lipsku, co wszyscy oczywiście wiedzą, sięgnięto na najwyższą półkę i przekonano do współpracy Juergena Kloppa, który dołączył tam do Marcela Schaefera i Mario Gomeza, a więc kolejnych “przesiedleńców”. Tylko Borussia dusi się we własnym sosie.

Boiskowe bezkrólewie

Bayern? Ma Manuela Neuera, Joshuę Kimmicha i Harry’ego Kane’a, czy nawet Thomasa Muellera, którego wartość dla życia drużyny poza boiskiem jest dziś o wiele większa niż wartość stricte sportowa. Bayer? Jest Granit Xhaka, czyli szef wszystkich szefów, a nade wszystko Xabi Alonso, któremu wszyscy bezgranicznie ufają. Eintracht miał kosmicznego Marmousha, zobaczymy, kto przejmie po nim pałeczkę. Stuttgart? Powiedziałbym, że Stiller, który jest centralną figurą tej drużyny. Ale od strony mentalnej to raczej Jeff Chabot i Deniz Undav są liderami grupy. Kogo ma BVB? Emre Cana…?
W Borussii po prostu nie ma liderów. Jest Nico Schlotterbeck, któremu chyba najbliżej do takiej roli, ale wciąż jeszcze nie posiada takiej charyzmy, jak choćby Mats Hummels. Jest Waldemar Anton, mający naturalne predyspozycje do roli lidera, ale i on ciągle szuka formy i swojego miejsca w zespole, w dużej mierze przez kontuzje, które go cały czas blokują. Jest zadziorny Julian Ryerson, ale to za mało. Jest Gregor Kobel, po którym widać, że mocno przeżywa wszystkie niepowodzenia, ale to też chyba nie to.
Nie ma kto scalić tej drużyny, wziąć ją na plecy, postawić do pionu w mediach, wyjść przed szereg, kiedy nie idzie. Emre Can jest malowanym kapitanem, co rusz ma problemy natury sportowej, a kiedy przytrafiają się porażki, sprawia w mediach wrażenie zbitego psa, który nie za bardzo wie, co ma z tym począć. W Borussii Dortmund brakuje punktu odniesienia. Za dużo w tej drużynie piłkarzy, którzy zmagają się sami ze sobą, którzy najpierw muszą rozwiązać swoje problemy, by ewentualnie później pomóc je rozwiązywać kolegom z drużyny. Jak idzie, to super. Brandt dogrywa, Gittens kiwa, Guirassy strzela, Kobel broni. Wszystko cacy. Ale w trudnych momentach wszyscy chowają głowy w piasek. Borussia jest łatwa do złamania. I to nie od dziś i nie od wczoraj.

Panie, a kto panu tak to…

Czy w Bayernie Monachium widzieliby dziś u siebie kogoś, kto gra dla Borussii Dortmund? Może Gregora Kobela, ale to i tak z myślą o czasie po Manuelu Neuerze, i ewentualnie Jamiego Gittensa, który sukcesywnie się rozwija. Reszta nie miałaby szans, by przebić się do pierwszego składu Bawarczyków. Idźmy dalej - kogo z Dortmundu wziąłby do siebie Bayer Leverkusen? Kobela na pewno i… może Beiera, bo mają w Leverkusen ogromny problem ze zdrowiem piłkarzy grających pod napastnikiem, a tempo Beiera bardzo by im się przydało przy sposobie gry preferowanym przez nich w tym sezonie. Lipsk? Biorąc pod uwagę system gry RB i zakładając, że wszyscy piłkarze RB są zdrowi - na pewno Felixa Nmechę. Czy kogoś jeszcze? Nie wiem.
Wniosek? Może kadra BVB jest najnormalniej w świecie słabsza od kadr bezpośrednich konkurentów w walce o LM? Wciąż pewnie jeszcze mocniejsza od kadr Eintrachtu czy Stuttgartu, ale czy aż tak znacząco, jak mogłoby się wydawać? Zostawiając na boku Lipsk, który też przechodzi trudniejszy okres - jakie argumenty ma na dziś Borussia Dortmund, by mierzyć się na dystansie z Bayernem i Bayerem? Pierwsi mają rozgrywających znakomity sezon Upamecano i Kimmicha, a także Musialę i Kane’a. Drudzy wciąż świetnego Taha, Xhakę, Wirtza i Schicka, który w ostatnim czasie strzela jak opętany.
A kogo ma Borussia? Który z piłkarzy BVB - może poza Gittensem - pretenduje dziś do miana topowej gwiazdy? Nawet Guirassy, który na początku imponował skutecznością, mocno obniżył loty i w siedmiu ostatnich meczach w lidze trafił tylko raz. W Dortmundzie nie potrzebują dziś kolejnych dobrych, czy nawet bardzo dobrych piłkarzy w skali ligi. Takich ma już pod dostatkiem. Potrzebują piłkarzy, którzy zrobią różnicę, którzy pociągną ten zespół za sobą, którzy będą stawać się lepsi z każdym kolejnym tygodniem, co z kolei przełoży się na jakość całej drużyny, którzy w trudnych momentach swoją indywidualną jakością przyćmią problemy trapiące ten zespół. Nie chodzi oczywiście o kupowanie gotowych gwiazd, na to Borussii zwyczajnie nie stać, ale o efektywniejszy skauting i podejmowanie określonego ryzyka.
Chodzi o kolejnych Haalandów, Bellinghamów, Sanchów, Dembelów czy Gittensów właśnie. Nie o Sabitzerów, Antonów czy Grossów. Borussia musi wrócić do korzeni, wyłuskiwać na wczesnym etapie najzdolniejszych piłkarzy w Europie i cierpliwie ich budować. Czasem idzie łatwiej, jak we wspomnianych wyżej przypadkach, czasem trudniej (jak przy Duranville’u czy nawet Gittensie, na którego eksplozję trzeba było czekać cztery lata), ale to jedyna droga dla tego klubu, by ponownie rzucić w przyszłości wyzwanie Bayernowi. Borussia potrzebuje kreatywności nie tylko na boisku, ale też i w klubowych gabinetach.
A propos kształtu kadry - można też zastanawiać się nad zasadnością niektórych ruchów transferowych. Jeśli kierownictwo BVB wiedziało, ze chce postawić na Sahina, który preferuje grę na czterech obrońców, to czy zasadnym było ściąganie za duże pieniądze Yana Couto, o którym wiadomo tyle, że może dać coś ciekawego w ofensywie, ale w defensywie zupełnie sobie nie radzi? Dlaczego, nie mając nikogo poza Emre Canem, do którego przecież od dawna są zastrzeżenia w kwestii jego gry na pozycji numer “sześć”, wzięto do środka pola mającego najlepsze lata już za sobą Pascala Grossa? A nie kogoś, kto dałby trochę stabilizacji w defensywie, kto pomagałby obrońcom zatrzymywać szybkie kontry przeciwnika, na które Borussia, grając wysoko w ataku pozycyjnym, często jest narażona?
Pozyskanie Maximiliana Beiera miało rację bytu, ale patrząc na to, jak Borussia go obsadza w trakcie sezonu, można dojść do wniosku, że został kupiony, mimo że za bardzo nie było na niego pomysłu. Beier funkcjonował w Hoffenheim najlepiej w otoczeniu drugiego napastnika, kiedy mógł się rozpędzać z głębi pola, ewentualnie zbiegając z lewej strony do środka i kończąc akcję strzałem. W Dortmundzie widzieli w nim ewentualną alternatywę dla Serhou Guirassy’ego, czyli jedynej nominalnej “dziewiątki”, a teraz obsadzają go najczęściej na prawym skrzydle. No i dziwne, że nie działa…

Winny trener?

Oczywiście, sporo można też zarzucić Nuriemu Sahinowi, który stracił pracę po czwartej porażce z rzędu. To w końcu on był twarzą tego projektu, on podejmował decyzje taktyczne, on obsadzał piłkarzy na poszczególnych pozycjach, nie zawsze dla nich optymalnych. Sahin pracował w Dortmundzie przez ponad rok, z czego przez ostatnie miesiące na własny rachunek i można zadać pytanie - ilu piłkarzy zrobiło w tym okresie indywidualny progres? Gittens? Nmecha? Nikt inny nie przychodzi mi do głowy. Trochę mało. Sahin nie zbudował sobie też nikogo młodego. Nie rozwinął ani Kjella Waetjena, ani Almugery Kabara, ani Yannicka Luehrsa.
Trudno też uchwycić myśl przewodnią w grze BVB. Wiadomo, że Borussia chce dominować, chce bazować na posiadaniu piłki i kreowaniu sytuacji z ataku pozycyjnego. Tyle tylko, że niewiele z tego wynikało. BVB ma drugie najwyższe posiadanie w lidze, ale pod względem współczynnika goli oczekiwanych jest dopiero ósma (xG 25,8 to współczynnik na poziomie Mainz i Wolfsburga). Leverkusen, Frankfurt i Stuttgart mają ten wskaźnik mniej więcej o dziesięć goli wyższy, a Bayern nawet o 20. Przepaść. Borussia długimi fragmentami rundy jesiennej bazowała w ofensywie nie na schematach czy na posiadaniu, a na indywidualnościach - na wzlocie Gittensa, skuteczności Guirassy’ego i przebłyskach Brandta. Kiedy któregoś z tych elementów brakuje (a na ten moment brakuje w zasadzie wszystkich), okazuje się, że nie ma w ataku żadnego punktu zaczepienia. O wynikach nawet trudno dyskutować. Sahin nie miał nic na swoją obronę. Średnią punktową na mecz (1,37) wykręcił najgorszą ze wszystkich trenerów pracujących w BVB od czasów Juergena Kloppa.
Zresztą, Matthias Sammer w pomeczowym podsumowaniu po wtorkowym spotkaniu z Bolonią rozjechał zespół walcem, a potem jeszcze wrzucił wsteczny. Stwierdził dosadnie, że ekipa Sahina nie potrafi bronić, ale też i nie umie atakować. Z otwartej gry Borussia stworzyła pod bramką Bolonii zagrożenie o wartości xG 0,03. Kurtyna. Zmiana trenera była w BVB nieodzowna, ale jeśli ktoś sądzi, że od teraz wszystko w Dortmundzie będzie cacy, to może się srodze zawieść. W Borussii potrzeba gruntownych zmian - nie tylko na boisku i w szatni, ale także w gabinetach. Ryba psuje się od głowy.

Dortmund United?

Czasami bywa tak, że pojedyncze mecze zmieniają bieg historii danego klubu. Jako sympatyk Borussii Moenchengladbach pamiętam doskonale, który mecz zakończył złoty okres, przypadający na drugą dekadę tego wieku. Było to derbowe spotkanie z Kolonią w lutym 2021, które Borussia pod wodzą Marco Rosego przegrała u siebie 1:2, głównie przez wzgląd na przesadzoną i zupełnie zbędną rotację w składzie. Punktem zwrotnym w historii HSV do dziś jest półfinał Pucharu UEFA z Werderem Brema w 2009, przegrany przez… papierową kulkę na murawie. Zastanawiam się, czy takim dortmundzkim nemezis nie był ten mecz z Mainz z ostatniej kolejki sezonu 2022/23, kiedy to BVB w horrendalnych wręcz okolicznościach wypuściła z rąk pewny, zdawałoby się, tytuł mistrzowski. I od tamtej pory nie potrafi się odkręcić. Ciągle trapią ją mniejsze bądź większe kłopoty. Już rok temu zakwalifikowała się do Ligi Mistrzów tylko dzięki dodatkowemu rankingowi, w tym sezonie będzie o to zdecydowanie trudniej. W Dortmundzie muszą uważać, żeby nie wejść na szlak pewnego angielskiego giganta, który w ostatnich latach stracił cały swój blask. Taki Erik ten Hag mógłby coś o tym szefom Borussii opowiedzieć…

Przeczytaj również