Włoska potęga zbudowana za pieniądze, których... nie było. Tutaj na szerokie wody wypłynął "Gigi" Buffon

Wyobraźmy sobie, że do jednej z czołowych lig europejskich awansuje beniaminek, który nigdy dotychczas nie grał w najwyższej klasie rozgrywkowej w swoim kraju. Nowicjusz od razu melduje się w czołówce tabeli, w której pozostanie na kilkanaście lat. Mało tego. Bardzo szybko zaczyna wygrywać. Nie tylko na krajowym podwórku, ale również w Europie. Z czasem gromadzi u siebie takich piłkarzy, że jeszcze po latach będzie można przecierać oczy ze zdumienia. A potem okaże się, że to wszystko zostało oparte… na lewych interesach. I nieuniknionym pytaniu: czy było warto?
- Pierwszą rzeczą, jaką mi powiedział, było to, że ma marzenie - przywoływał po latach trener Nevio Scala, cytowany ostatnio na łamach “The Guardian” przez dziennikarkę Nicky Bandini. - Chciał zobaczyć Parmę w Serie A.
Wieczny prezes
Ernesto Ceresini poszukiwał nowego sensu życia. Po śmierci żony ten lokalny biznesmen w branży budowlanej nieco przypadkowo został właścicielem miejscowego klubu piłkarskiego. Nikt nie robił sobie zresztą w związku z tym większych nadziei. Był rok 1976. Parma występowała w trzeciej klasie rozgrywkowej. Nigdy nie była wyżej niż w drugiej. W liczącym około 200 tysięcy mieszkańców mieście popularnością cieszyła się nie tylko piłka nożna, ale także siatkówka, kolarstwo czy baseball.
I tak pewnie by zostało. Życiem - a przynajmniej losami Parmy - kieruje jednak przypadek. W 1985 roku Ceresini zatrudnił na stanowisku trenera byłego sprzedawcę butów, który nigdy nie był zawodowym piłkarzem. Arrigo Sacchi właśnie wywalczył awans do Serie B z Rimini, po czym powtórzył ten sam wyczyn z Parmą. Za pierwszym podejściem. A po tym, jak prowadzona przez niego drużyna w kolejnych rozgrywkach dwukrotnie pokonała na San Siro Milan w meczach Pucharu Włoch, przeprowadził się do Mediolanu.
Marzenie Ceresiniego spełniło się w 1990 roku. Do Serie A wprowadził Parmę inny włoski szkoleniowiec - wspomniany wyżej Nevio Scala. “Wieczny prezes”, jak lokalni fani nazywają go do dziś, nie zobaczył jednak historycznego awansu na własne oczy. Kilka miesięcy wcześniej zmarł na zawał serca.
Era Parmalatu
Na szczęście Ceresini zdążył przekazać klub w odpowiednie ręce. Nawet jeżeli po latach różnie można końcówkę poprzedniego zdania interpretować. Jeszcze kiedy Sacchi pakował swoje rzeczy, głównym sponsorem i mniejszościowym (a niedługo później większościowym) udziałowcem klubu został Parmalat. To dopiero była historia sukcesu. Lokalna firma produkująca przetwory mleczne w dwie dekady stała się branżowym potentatem na światową skalę.
Parma potentatem nie została. Dość napisać, że klub ze Stadio Ennio Tardini nigdy nie został mistrzem Włoch. Tylko raz - za kadencji niedoświadczonego Carlo Ancelottiego - zdobył wicemistrzostwo kraju. Zarówno w latach dziewięćdziesiątych, jak i na początku XXI wieku Parma była jednak czołowym włoskim zespołem, który aż 14 razy z rzędu kwalifikował się do europejskich pucharów. Już w debiutanckim sezonie w elicie zajęła w niej szóste miejsce. Następnie aż do 2002 roku nigdy nie znalazła się niżej.
Parmę zapamiętano jednak przede wszystkim z imponujących występów w rozgrywkach pucharowych. Już w 1992 roku klub z regionu Emilia-Romania sięgnął po Puchar Włoch. Dwanaście miesięcy później zdobył Puchar Zdobywców Pucharów. Potem pokonał w dwumeczu o Superpuchar Europy Milan. Wreszcie w finale Pucharu UEFA - to już w roku 1995 - poradził sobie z Juventusem.
Parmalat nie żałował grosza. Już po awansie do Serie A do klubu trafiły trzy gwiazdy rozegranych w tamtym roku we Włoszech finałów mistrzostw świata: brazylijski bramkarz Claudio Taffarel, belgijski obrońca Georges Gruen oraz Szwed Tomas Brolin. To nie była jednak historia podobna do tej, jaką młodsi czytelnicy pamiętają z Manchesteru City czy Paris Saint-Germain. Parma osiągnęła swoje pierwsze sukcesy, mając w składzie wielu zawodników, którzy grali w klubie jeszcze w okresie występów na szczeblu Serie B.
- Nasi zawodnicy zrozumieli, że można tu wygrywać - wspominał obrońca Luigi Apolloni, pamiętający czasy, gdy drużyna trenowała jeszcze w środku… miejskiego parku. - Inni piłkarze też to zobaczyli.
Wtedy to już poszło. Faustino Asprilla, Gianfranco Zola, Nestor Sensini, Dino Baggio, Christo Stoiczkow, Fabio Cannavaro, Filippo Inzaghi, Hernan Crespo, Lilian Thuram, Enrico Chiesa, Juan Sebastian Veron. Parma z roku na rok była coraz silniejsza. Jakby wielkich transferów było mało, z klubowej akademii “wypłynął” niezwykle utalentowany, młody bramkarz. Nazywał się Gianluigi Buffon.
Spoglądając na wyjściową jedenastkę Parmy z finału Pucharu Zdobywców Pucharów w sezonie 1992/93, niewiele można znaleźć w niej znanych nazwisk. W finale Pucharu UEFA w sezonie 1998/99 podstawowy skład wyglądał za to następująco: Buffon; Cannavaro, Sensini, Thuram; Vanoli, Boghossian, Veron, Baggio, Fuser; Chiesa, Crespo. Z ławki weszli Balbo, Fiore i Asprilla. Nic dziwnego, że Olympique Marsylia został rozbity w proch i pył.
Nieistniejące pieniądze
Jest jeszcze jedna, zasadnicza różnica pomiędzy wyczynami Parmy a sukcesami Manchesteru City i Paris Saint-Germain. Dopiero po latach okazało się, że sukces małego klubu ze Stadio Ennio Tardini został zbudowany na pieniądzach, które… nigdy nie istniały. Spektakularny upadek Parmalatu pociągnął za sobą ogromne, negatywne konsekwencje dla ludzi na całym świecie. Zwykłych pracowników. Firm z różnych branż współpracujących czy wręcz uzależnionych od tego wielkiego koncernu.
Sam klub pozbierał się stosunkowo niedawno. Jego kibice z większą nostalgią wspominają zresztą początek aniżeli końcówkę lat dziewięćdziesiątych. Wtedy, kiedy ich ukochany zespół był jeszcze bardziej lokalny niż globalny. Dziś Parma znowu jest w Serie A, choć o nawiązaniu do swoich “złotych lat” może zapewne tylko pomarzyć. Tak jak marzył jej niezapomniany prezes. Odkładając na chwilę na bok kwestie moralne, jaka szkoda, że Ernesto Ceresini nie mógł tego wszystkiego zobaczyć.
Wojciech Falenta