Wisła Kraków: cyrk na kółkach. Kompromitacja klubu. A było o "patologii" i "skandalu"

Wisła Kraków: cyrk na kółkach. Kompromitacja klubu. A było o "patologii" i "skandalu"
Krzysztof Porebski / pressfocus
Mateusz - Hawrot
Mateusz HawrotDzisiaj · 15:21
Czy leci z nami pilot? Wisła Kraków znów robi wszystko, by być postrzegana jako klub-mem. Zwolnieniem Kazimierza Moskala i innych osób pokazuje, że nikt tam nad niczym nie panuje. Jarosław Królewski najwyraźniej kompletnie się pogubił.
- Nowy sztab i zawodnicy potrzebują więcej czasu, by generować odpowiednią jakość. Wierzę w nich w 100% - pisał 13 września Jarosław Królewski, komentując sensacyjną, bolesną porażkę Wisły Kraków z Wartą Poznań.
Dalsza część tekstu pod wideo
Od tych słów do wyrzucenia z pracy Kazimierza Moskala minęło dziesięć dni. 10.

Kompromitacja prezesa

Dziesięć dni, w trakcie których Wisła rozegrała jeden mecz. Słaby, przegrany w ubiegły wtorek z mocnym ŁKS-em 1:3. W miniony weekend na boisko nie wyszła, bo spotkanie z Chrobrym w Głogowie zostało odwołane. Pół żartem, pół serio można się zastanawiać, czy Kazimierz Moskal nie dostał ultimatum, by dla zachowania posady wygrać z Chrobrym. Nie udało się? Nie udało. Do widzenia.
Żarty odsunę jednak na bok, bo dziś jedynym żartem jest niestety Wisła Kraków jako klub, zarządzana w kuriozalny sposób przez prezesa Królewskiego. Tego samego, który - zapewniając 13 września o poparciu dla sztabu i piłkarzy - pisał, by “całą złość skupić na nim”. Można powiedzieć, że przewidział przyszłość, bo aktualnie kibice Wisły, wściekli próbujący zrozumieć, co wydarzyło się w poniedziałkowy poranek, zalewają media społecznościowe morzem krytyki szefa “Białej Gwiazdy”. Oczywiście, obrywa klub, ale to właśnie Jarosław Królewski jest jego twarzą.
Królewski, wybaczcie kolejny cytat, będący też autorem stosunkowo świeżych słów o “paleniu trenerów na stosie co pół roku”.
- W Wiśle wszystko ma inną dynamikę, palimy na stosie co pół roku trenerów, dyrektorów, prezesów. Trzeba w końcu zacząć zachowywać się poważnie. Ludzi, trenerów, dyrektorów, sponsorów, inwestorów odpycha polityka wiecznej zmiany, brak jakiejkolwiek stabilności i ciągłości. Nie można tak dalej funkcjonować, nie da się wywracać wszystkiego do góry nogami, wszystkich procesów. Jak można w taki sposób budować zaufanie do kogokolwiek i organizacji - grzmiał na łamach WP Sportowe Fakty 29 maja.
Wisła Kraków poważnie się nie zachowuje. Klub, który na przestrzeni ostatnich lat podjął mnóstwo dziwnych, niezrozumiałych, głupich decyzji, znów to zrobił. I kto wie, czy to nie jest najgłupsza z nich.

“Patologia” i “skandal”?

Kazimierz Moskal przecież dopiero co wracał do ukochanej Wisły, witany uroczym filmikiem w rytm pięknego hitu Zbigniewa Wodeckiego, “Lubię wracać tam gdzie byłem”. Fantastyczna atmosfera, duże nadzieje. Przeżył z nią świetną przygodę w eliminacjach europejskich pucharów. Miał dostać czas, by jako specjalista od awansów znów wprowadzić Wisłę na salony. Gdy prezes witał go na konferencji, mówił o “patologicznym zwalnianiu trenerów w trakcie sezonu” i że ocenianie trenera po kwartale jest “skandalem”.
Naprawdę, nie chcemy się znęcać nad sternikiem Wisły, ale tutaj nic się nie zgadza. Trener Moskal nie dostał czasu, nie dostał zaufania, został potraktowany jak kolejna rubryka w tabelce. Przyszedł w poniedziałek na trening i błyskawicznie wyleciał z roboty. Bez wcześniejszych sygnałów, że do tego dojdzie. I, jak zasugerował w rozmowie z goal.pl, bez większego uzasadnienia takiej decyzji.
- Zupełnie nie spodziewałem się, że zostanę zwolniony. Dowiedziałem się w poniedziałek. Zawsze jest jeden główny powód, gdy się zwalnia trenera. Ale przyznam, że ja też go do końca nie usłyszałem. Idąc do gabinetu, nie spodziewałem się, co za chwilę w nim usłyszę. Cała rozmowa trwała pięć minut. Oparła się na czymś w tonie, że “dziękujemy, trenerze, ale decydujemy się rozstać”.
Czy wyniki ligowe Wisły są poniżej oczekiwań? Są, wiślacy wylądowali w strefie spadkowej, zanotowali słabiutki początek sezonu. “Suchy” obraz tabeli nie broni trenera Moskala. Ale uzasadniać to zwolnienie mogą wyłącznie osoby oglądające piłkę nożną na Flashscore.

Co dostał trener?

Po pierwsze, gra “Białej Gwiazdy”, mimo pojawiającej się uzasadnionej krytyki, jest lepsza niż jej rezultaty. Spójrzmy, w jak kuriozalnych okolicznościach traciła punkty w tym sezonie. Ze Zniczem Pruszków, kiedy to odcięło myślenie Tamasowi Kissowi. Z Kotwicą Kołobrzeg, gdy mecz życia zanotował Marek Kozioł, a wiślacy w nieprawdopodobny sposób pudłowali. Z Wartą Poznań, gdy znów doszło do festiwalu pomyłek pod bramką przeciwnika. Dopiero ŁKS okazał się wyraźnie lepszy od Wisły. Były przesłanki, by wierzyć, że ten zespół zaraz się odkręci, że zacznie punktować na miarę możliwości. Szczególnie, że sezon jest długi, w zanadrzu kilka meczów zaległych, a decydująca bitwa o awans i tak toczy się wiosną.
Po drugie, pamiętajmy, że Kazimierz Moskal właściwie nie miał okresu przygotowawczego. Wszedł do klubu z marszu, zamiast spokojnego presezonu od razu musiał walczyć w Europie. Bonus dla drużyny znakomity, natomiast zastanówmy się, jak wpłynęło to na budowany właściwie od zera projekt trenera. Projekt pełen braków, bo dziurawa kadrowo Wisła grała co trzy dni, a szkoleniowiec ledwo składał zespół. Wypadali mu kolejni zawodnicy, innych trzeba było rzucać po rozmaitych, nienaturalnych pozycjach. Nie pracował w komfortowych warunkach. Szył jak mógł, kleił na taśmę. Perspektywy na przyszłość były lepsze, czas działałby na korzyść drużyny, ale klub zamknął Kazimierzowi Moskalowi drzwi przed nosem.
Po trzecie, trzeba zadać sobie pytanie, jakie dostał narzędzia pracy? Co zapewnił mu klub, poza zatrzymaniem Angela Rodado? Czy Wisła to dziś silniejszy kadrowo zespół niż wiosną, gdy trener Rude wygrał Puchar Polski, ale zawalił rywalizację w lidze? Bardzo wątpliwe.
Prosty przykład: od dawna wiadomo, że problemem Wisły Kraków jest fatalna gra w defensywie. Błędy w ustawieniu, komunikacji, nerwowość, brak zgrania. Z lepszą obroną “Biała Gwiazda” może byłaby już ponownie w Ekstraklasie. O tym, że w tej formacji, szczególnie na środku, konieczne są wzmocnienia, każdy zorientowany w wiślackich realiach trąbił od kilkunastu miesięcy. Wzmocnienia pod profil tego, co Wisła chce grać, zapatrując się na budowanie akcji od tyłu i wysokie wyjścia obrońców. Tymczasem jedyne, co latem zrobił klub, to pozyskanie Wiktora Biedrzyckiego z Bruk-Betu Termaliki, który zanotował fatalne wejście do zespołu. A że z kontuzją wypadł Colley, to w ostatnim meczu duet stoperów tworzyli Alan Uryga i Igor Łasicki. Obaj w klubie od dłuższego czasu, obaj wyglądający, z całą sympatią, na maksa przeciętnie, by nie powiedzieć kiepsko.
Można dorzucić do tego obciążenia fizyczne i psychiczne początku sezonu, które na pewno w jakimś stopniu wpłynęły na postawę Wisły w ostatnich spotkaniach. Wiślacy dopiero się “odkręcali”, mieli powoli łapać rytm, wyeliminować błędy, spróbować wyjść z kryzysu. Kazimierz Moskal nie dostał jednak szansy, by z niego wyjść, by popracować dłużej w normalnych okolicznościach. Poprowadził zespół w siedmiu meczach ligowych. Siedmiu! Może w klubie oczekiwali, że trener sam wejdzie na boisko, weźmie piłkę i strzeli gola Kotwicy czy Warcie? W tym zwolnieniu nie ma żadnej logiki. Żadnej. Szczególnie, jeśli za rogiem stoi Albert Rude, który, owszem, pięknie o piłce mówił, ale nie zbudował przy Reymonta drużyny.

“Mam naprawdę dosyć”

Jasne, “Biała Gwiazda” ma mnóstwo problemów. Trener Moskal też popełnił po drodze błędy, ale nie jest winowajcą tego, w jakim miejscu całościowo właśnie znajduje się Wisła. Nie, głównym winowajcą jest prezes Jarosław Królewski, mimo że nie odmawiamy mu ani chęci, ani ambicji, ani tym bardziej miłości do Wisły. Niemniej, w działaniach zarządzanego przez niego klubu nie sposób doszukać się sensu. Gdy inni trenerzy dostawali gros czasu mimo słabych wyników, Kazimierz Moskal został “wykopany” z roboty przy pierwszej możliwej okazji, bez, jak słyszymy, wielkiego uzasadnienia. Jakby tylko czekano na pretekst, dogodny moment, by zaorać to, co budowano przez ostatni kwartał. Można tylko snuć domysły, czy prezes nie zatrudnił doświadczonego szkoleniowca, legendy klubu, pod presją. I teraz uznał, że jednak czas na klubowe tornado.
Osobną kwestią jest bowiem styl zwolnienia trenera i tego, co za tym idzie, czyli kolejnej rewolucji w Wiśle. Po pięciominutowej rozmowie Kazimierz Moskal wylądował na bruku. Kierownik zespołu Jarosław Krzoska, któremu dopiero co składano życzenia z okazji “Dnia Kierownika”, też stracił pracę. Człowiek pracujący na tym stanowisku 14 lat, powszechnie szanowany, najwyraźniej dołączył do listy winnych za obecną sytuację przy Reymonta. Jak podawał nasz dziennikarz Samuel Szczygielski, wyrzucony z dnia na dzień Krzoska usłyszał przy tym słowa o potrzebie “świeżej krwi”. Rykoszetem dostał jeszcze fizjoterapeuta, tuż za nim dyrektor akademii. Przewrót przez wielkie P.
O co tu chodzi?
- W takich chwilach mam naprawdę dosyć. By zająć się czymś innym, wyjechać w Bieszczady. Naprawdę ciężko czasami próbować coś zrobić… - opowiadał nam na gorąco zrezygnowany Kazimierz Moskal w programie BETCLIC I LIGA RAPORT na kanale Meczyki.pl (cały odcinek TUTAJ).
Przykro to pisać w kontekście tak wielkiej marki i można współczuć oddanym kibicom, ale dziś Wisła Kraków to cyrk na kółkach. Znów osoby decyzyjne wrzucają ją do szufladki z “klubami-memami”. Ktoś w Krakowie kompletnie się pogubił. To jest kompromitująca polityka kadrowa klubu i widowiskowy gol samobójczy Jarosława Królewskiego.

Przeczytaj również