"Wisiały czarne chmury i widmo bankructwa". Odrodzona Arka Gdynia gotowa na przełamanie derbowej klątwy
W niedzielnych Derbach Trójmiasta Arka Gdynia podejmie piętnastą na poziomie Ekstraklasy próbę ogrania rywala zza miedzy. Wszystkie poprzednie kończyły się fiaskiem - porażkami albo remisami. W klubie wierzą, że drużyna, natchniona uratowaniem klubu przed bankructwem i zatrudnieniem Ireneusza Mamrota, wreszcie pokona Lechię Gdańsk. A co na ten temat sądzi Damian Zbozień, defensor gdynian, który akurat z powodu zawieszenia za kartki w Gdańsku nie zagra? Z etatowym prawym obrońcą Arki porozmawialiśmy o ostatnich zmianach w klubie, problemach zespołu, treningach pod wodzą nowego szkoleniowca, szatni, ofercie z Turcji i planach na przyszłość. Zapraszamy.
Czy liczył się Pan w trakcie "koronawirusowej" przerwy z tym, że Arka może już nie wrócić na boiska Ekstraklasy? Wieści nie były optymistyczne.
Tak, gdzieś ten scenariusz pojawiał się i w głowie takie myśli chodziły, natomiast dla nas byłoby to niekorzystne. Z góry bylibyśmy skazani na spadek, bo zajmujemy takie miejsce, jakie zajmujemy, a ta tabela miałaby być respektowana. Dla nas to na pewno bardzo dobrze, że wracamy na boisko i myślę, że też od strony sportowej, dla kibiców fajnie. Jesteśmy stęsknieni już za tym graniem, mam nadzieję, że to wszystko będzie dobrze przebiegało, uda się sezon dograć do końca i wszyscy będą zdrowi. Za to mocno trzymam kciuki.
Panowie Kołakowscy przejęli klub, od razu wprowadzili kilka zmian, zatrudnili trenera Mamrota. Jak drużyna odebrała nowych właścicieli, pojawił się promyk nadziei?
Tak, nie ma co się oszukiwać, z poprzednimi właścicielami ta wizja klubu nie była optymistyczna. Wisiały czarne chmury i widmo bankructwa. To był naprawdę realny scenariusz, więc nastroje w drużynie były bardzo kiepskie. A przyjście nowego właściciela, wyrównanie zaległości, do tego przychodzi nowy trener, uznana marka na rynku, to na pewno wlało bardzo dużo optymizmu. Teraz kwestia, jak my się zaprezentujemy na boisku. Sytuacja w tabeli dalej jest trudna, ale przynajmniej drużyna zaczęła wierzyć i jest o co walczyć. A bez zmiany właścicielskiej byłoby ciężko podjąć rękawicę.
W ciągu ilu dni od przejęcia klubu nowi właściciele, czy sam pan Michał Kołakowski, spotkał się z całą drużyną?
Pan Kołakowski miał spotkanie z radą drużyny po paru dniach od zakupu akcji. Przekazał informacje, że zaległości zostaną wyrównane, a my musimy skupić się na robocie, bo klub na pewno nie upadnie i mają na niego długofalowy plan. Wywiązał się z tych pierwszych obietnic, teraz wszystko zostało w naszych głowach i nogach, by jak najlepiej prezentować się na boisku i starać się odrobić tę stratę.
Ireneusz Mamrot też chwalił właścicieli za dotrzymywanie umów. Jak Pan ocenia ponad dwa, prawie trzy tygodnie współpracy z nowym trenerem?
Widać, że od nowego sztabu bije duży optymizm i wiara w to, że cel jest do zrealizowania, są spragnieni tej pracy, weszli do drużyny z tym optymizmem. I to jest fajne, bo się na pewno będzie przekładało na zespół. Wykonujemy bardzo fajną pracę, ale wszystko zweryfikuje boisko. Co do trzech tygodni: trener też w wywiadach podkreśla, że to lepsze niż normalne, standardowe przejęcie zespołu w trakcie sezonu, bo wtedy się ma tylko kilka dni do pierwszego spotkania. A tu były trzy tygodnie, choć mimo wszystko to i tak nie jest dużo czasu. Trener stara się wprowadzić sporo zmian i chciałby, żebyśmy trochę inaczej poruszali się na boisku. Na pewno to nie będzie takie "hop-siup" i podejrzewam, że nie będzie od początku z wszystkiego zadowolony. Staramy się to realizować, na treningach pracujemy nad tymi elementami i mam nadzieję, że to będzie widoczne w trakcie spotkań Ekstraklasy.
Jakie dostrzega Pan różnice w warsztacie nowego szkoleniowca, a tym, co prezentowali pozostali trenerzy, którzy ostatnio prowadzili Arkę?
Żeby oceniać warsztat trenerów, to trzeba spędzić zdecydowanie więcej czasu. Teraz było go za mało. Mi chodzi o zmiany w sposobie gry defensywnej. Nie będę się w to zagłębiał, by nie ułatwiać innym drużynom, ale ja w obronie powinienem zachowywać się trochę inaczej, trener wymaga czego innego, tak samo w poruszaniu się w drugiej linii. I to jest fajne, [trener] dba na pewno o szczegóły. To wszystko nie przyjdzie tak łatwo, trener też mówi, żebyśmy szybciej łapali, ale tak łatwo się nie da tego zrobić. Dlatego sporo pracy już za nami, sporo pracy przed nami, będziemy starali się realizować to, czego trener od nas chce. I wierzymy, że to pomoże zdobywać punkty, które - nie ma co ukrywać - są bardzo potrzebne.
Dołączył do Was też trener Maciej Kędziorek. Słynie ze stałych fragmentów gry, z którymi Arka ma jednak od paru lat problem i w obronie, i w ataku. Czy faktycznie teraz poświęcacie więcej czasu na te stałe fragmenty?
Dopiero zaczynamy się za to zabierać. Na zgrupowaniu w Gniewinie poświęciliśmy na to trochę czasu, ale też nie za wiele, bo - tak jak mówię - skupiamy się bardziej na taktyce trenera Mamrota, na poruszaniu po boisku. Tam mamy sporo do poprawy, dlatego trenerzy wprowadzają wszystko stopniowo. Wiadomo, chcieliby, żeby szybciej to szło, ale musimy być cierpliwi. Po trochu te nowości są wprowadzane, staramy się to utrwalać i wiemy, że nad stałymi fragmentami też będziemy na pewno zdecydowanie więcej pracować.
Tak jak Pan powiedział, zgadzam się, że w tym sezonie to jest nasza bolączka w defensywie, a i w ofensywie nie strzelamy. Ale nie zgodzę się, że zawsze tak było. Uważam, że kiedyś to był nasz atut, szczególnie w ataku. Z tyłu może zawsze gdzieś tych problemów trochę mieliśmy, ale z przodu potrafiliśmy z tego korzystać. Czy to auty, czy rzuty rożne, a teraz to zatraciliśmy. Na pewno do tego trzeba wrócić, bo w walce o utrzymanie - nie ma co się oszukiwać - to jest ważny element. Wiele zespołów na tym bazuje, na tym punktuje, więc na pewno musimy się poprawić w tym fragmencie gry.
Wspomniał Pan o autach. Trener Mamrot też się dobrze zapatruje na dalekie auty, w których Pan jest specjalistą?
Jeszcze do tego nie doszedł. Zdecydowanie więcej problemów widzi w innych miejscach, nad którymi musimy teraz pracować. I myślę, że krok po kroku do autów też dojdziemy. Trener nie chciał wszystkiego robić naraz, tu stałych fragmentów, tu defensywy, tu ofensywy, bo człowiek by tego nie zapamiętał i nie realizował niczego. Sam cały czas podkreśla: krok po kroku, a jak już łapiemy jakiś element, to chce i wymaga od nas, by do tego nie wracać, byśmy to powielali. I chce dokładać kolejne, by drużyna mogła robić progres. Jak się rzuci wszystko naraz, to czasami to nie przynosi żadnych efektów i niczego się nie realizuje. A tak to krok po kroku, krok po kroku i mam nadzieję, że gra będzie szła w dobrym kierunku.
Z Pana słów wnioskuję, że tygodniowe zgrupowanie w Gniewinie dużo dało drużynie i to był dobry pomysł?
Zdecydowanie. Gdyby było więcej czasu, to człowiek by się cieszył, bo można by jeszcze więcej pracować. Teraz tego czasu jest coraz mniej, najgorsze, że przed nami natłok meczów i tak naprawdę trudno będzie o trening. Mecz-regeneracja-mecz-regeneracja, myślę, że dużo nas czeka pracy stricte umysłowej, nie fizycznej. Analizy, próba wdrażania czegoś wizualizacją, wideo. Tych jednostek treningowych nam już dużo nie zostało. Zgrupowanie na pewno było owocne, ale przydałoby się tych jednostek jeszcze więcej.
Czy ten obóz pełnił też taką funkcję integracyjną? Słyszałem, że szatnia jest podzielona - obcokrajowcy tworzą jedną grupę, "stara polska gwardia", do której też się Pan - grający tu od czterech lat - zalicza, drugą grupę i trochę tej jedności brakowało, na co wpływ miały słabsze wyniki.
Nie do końca się zgadzam. Głównym czynnikiem są wyniki, bo jak się wygrywa, to jest sielanka, a jak się przegrywa, to siłą rzeczy atmosfera w zespole nie jest najlepsza. Integracyjnie zawsze takie zgrupowanie pomaga drużynie. Jesteśmy ze sobą cały czas, jest dużo czasu na pracę, ale też przebywanie i rozmawianie, zacieśnienie więzi.
Myślę, że to sporo dało też trenerowi. Jako nowa postać tutaj chciał nas poznać i miał z każdym zawodnikiem indywidualne spotkania, rozmowy. Mógł z nami spędzić troszeczkę więcej czasu i to na pewno pomogło mu, by zbudować jakąś więź. Dzięki temu będzie mu łatwiej dotrzeć do każdego zawodnika. Każdy jest inny.
Spotkanie indywidualne było jednorazowe na cały obóz czy to był regularny element dnia, że po treningu każdy z trenerem rozmawiał?
Jakby trener codziennie miał z każdym rozmawiać, to by nie miał czasu przygotować się do zajęć (śmiech). To był jeden raz z każdym zawodnikiem, ale rozmowa była dłuższa, 20-30 minutowa, więc chociaż trochę trener mógł nas bliżej poznać, porozmawiać, dowiedzieć się o drużynie, o rodzinie. To było fajne zacieśnienie więzi. Ale codziennie to by zwariował (śmiech). Nie o to w tym chodzi, nie ma takiego trenera, który by codziennie tak z zawodnikiem rozmawiał. Mają przecież dużo obowiązków, analiz. Trenerzy bardzo szczegółowo podchodzą do każdych zajęć, wszystkie treningi są nagrywane, analizowane, także mają bardzo dużo roboty.
W czasie izolacji w mediach zrobiła się, można powiedzieć, mała afera, gdy wyciekło zdjęcie, jak część drużyny trenuje. Nie mieliście poczucia, że akurat z Was zrobiono kozłów ofiarnych, że tylko Arka trenuje, a inni siedzą w domach?
Nie chcę wypowiadać się na ten temat.
Jest żal, że przez kartki nie zagra Pan w derbach? To drugie derby w Gdańsku z rzędu, w których Pana zabraknie.
Zdecydowanie żal, tym bardziej, że to się nakłada i mi, i Adamowi Dei. Tak naprawdę to wykluczyłem się nie na jeden mecz, a na dwa i pół miesiąca. Dwa miesiące przerwy, teraz znowu przerwa. Nic fajnego. Tyle czasu człowiek czeka, żeby zagrać, a nie może. A Adam ma jeszcze gorzej, bo trzy mecze pauzy. Ten sezon pod tym względem jest pechowy. Tak samo na Lechu dostałem czerwoną kartkę i pierwszy mecz po urlopach pauzowałem, teraz znowu to samo. Mam nadzieję, że ten sezon wyczerpał już limit pecha i w przyszłych nie będę tak niefortunnie pauzował. Szkoda, to jest wyjątkowe spotkanie, a nie będę mógł pomóc chłopakom, ale liczę, że damy radę i tę passę z Lechią w końcu przełamiemy.
Czy tak jak z wspomnianym meczu z Lechem zastąpi Pana na prawej obronie Adam Danch?
Wszystko się okaże. Nie mamy jeszcze składu, trener cały czas podczas gierek robi rotacje, te składy są wymieszane, fajnie, bo cała drużyna jest "pod prądem", wszyscy są gotowi.
Ostatnio z klubu odszedł Christian Maghoma. Kibice byli zaskoczeni, później sytuacja się rozjaśniła - uważa Pan, że to duża strata dla zespołu?
Na pewno to strata, bo w tym momencie każdy zawodnik jest na wagę złota. Zgadzam się ze słowami, które powiedział trener na zgrupowaniu. Może to jest wyświechtany slogan, że wszyscy zawodnicy są potrzebni, ale właśnie teraz, w tych wyjątkowych czasach, to jest naprawdę szczere. Natłok meczów, więc podejrzewam, że kontuzji może być sporo. Będzie bardzo duże obciążenie po takiej przerwie, na pewno będzie Christiana brakowało. To jest jednak decyzja władz klubu i my musimy się jej podporządkować, ja jestem pracownikiem klubu, a to są decyzje gdzieś tam na górze. Christian się dogadał i rozwiązał kontrakt za porozumieniem stron. Takie jest życie piłkarza, tak czasami bywa. My musimy się z tym pogodzić i zrobić wszystko, by go zastąpić, żeby to była jak najmniejsza strata dla drużyny.
A jakie są Pana plany na przyszłość? Po sezonie wygasa obecny kontrakt z Arką, ale jest klauzula przedłużenia ze strony klubu.
Dokładnie. Mam do rozegrania określoną liczbę minut i wtedy kontrakt przedłuża mi się o kolejny rok. Na razie jednak skupiam się na tym, co jest. I na dobrej grze, żebyśmy punktowali i się utrzymali. A dalej nie wybiegam w przyszłość, bo to nie ma sensu, w piłce nożnej nie da się nic zaplanować.
Spytam więc o przeszłość. Żałuje Pan, że w zeszłym roku nie udało się odejść do Turcji? Było faktyczne zainteresowani, były konkrety czy raczej plotki dziennikarskie?
Była konkretna oferta i dla mnie, i dla klubu. Klub nie podjął jednak tematu, bo nie był na to za bardzo przygotowany. Nie było nikogo, kogo można byłoby za mnie ściągnąć [do drużyny]. A życiowo - moja żona była w ciąży, więc podjęliśmy decyzję, żeby nie wyjeżdżać. To nie był dobry moment. Priorytetem była rodzina i nasz syn, także - broń Boże - nie mam czego żałować i w ogóle się nad tym nie zastanawiam. Logistycznie byłoby to ciężkie do ogarnięcia. Teraz jestem z rodziną cały czas, obecny w tych najważniejszych chwilach z moim synem.
Gdzie Pan obejrzy niedzielne derby? Czy pomimo zawieszenia jedziecie z Adamem Deją do Gdańska i będziecie na trybunach, przepisy na to pozwalają?
Szczerze to sami nie wiemy. Prawdopodobnie nie będziemy mieli takiej możliwości. Raz, że to jest wyjazd, dwa, że teraz ta sytuacja z wirusem, więc pewnie usiądę przed telewizorem i... będą nerwy. Nie ma się co oszukiwać, ale mam nadzieję, że tym razem człowiek będzie mógł poświętować i po spotkaniu dołączyć do drużyny świętującej wygraną.
Przed telewizorem będzie mniej nerwów niż na boisku czy więcej?
Więcej. To jest inny rodzaj stresu. Przed meczem na boisku człowiek na pewno się mobilizuje, denerwuje, ale jak już wychodzisz, to grasz, jesteś skoncentrowany. A każdemu zawodnikowi siedzącemu na ławce czy oglądającemu z boku ciężko się tak patrzy. Raz, że jest żal, że nie możesz grać, a dwa, że nie możesz pomóc. Cóż, tak się sytuacja ułożyła i nie ma co myśleć. Jedyne moje pocieszenie, takie szczęście w nieszczęściu to to, że gramy bez kibiców. Z nimi gra się zdecydowanie lepiej. Chociaż tyle się mogę pocieszyć, że nie będzie takiej atmosfery typowo derbowej.
Zawsze wspominam pierwsze derby po przyjściu do Arki, te rozegrane w Gdyni. Pełne trybuny, byli kibice gości, helikopter nad stadionem, zawsze będę pamiętał ten tumult. Może kibice nie zachowywali się najładniej, jednak to jeden z fajniejszych meczów, w których brałem udział. Skończył się remisem, ale mam wspomnienie do końca życia. Po to się trenuje, by w takich spotkaniach grać.
rozmawiał Mateusz Hawrot