Wirus toczy reprezentację Polski. Jakub Kiwior jednym z przykładów
Jakub Kiwior posyła świetne podanie na 40 metrów, otwiera drogę do bramki Leonardo Trossardowi. Jakub Kiwior przyjeżdża na The Emirates, nie pęka przy Kylianie Mbappe, Vinicius Junior zaś nie istnieje. Ten sam Jakub Kiwior ma problem, bo pressuje Paulius Golubickas z Litwy i Radomiaka Radom. Problem ma jednak nie tylko on.
Długo można rozważać nad istotą pracy selekcjonera. Ogólnie jednak przyjęto, że w bardzo krótkim czasie musi on przekazać skondensowaną wiedzę swoim podopiecznym. To, zazwyczaj, wyklucza bardzo skomplikowaną taktykę, pozostaje ona zarezerwowana dla drużyn z samego szczytu. Wydaje się przy tym, że większą rolę niż wmyślanie koła na nowo odgrywa zatem dotarcie do psychiki zawodników. Odpowiednie nakręcenie ich, przygotowanie mentalne. Niekiedy wmówienie, że są lepsi, niż się może w rzeczywistości wydawać.
Jacek Krzynówek wspomniał mi niedawno TUTAJ, że takiemu podejściu hołdował Leo Beenhakker. Krzynówek z pracy z Holendrem zapamiętał nie tyle spirytualne odprawy taktyczne - chociaż ustawienie też odgrywało kolosalną rolę, dowodem genialne spotkania z Portugalią - ale podejście szkoleniowca do swoich piłkarzy. On nie traktował ich jak równym teoretycznie znacznie lepszym rywalom. On traktował ich jak lepszych. Krzynówka jak Krzynówka, on akurat występował regularnie w Bundeslidze, ale taki Grzegorz Bronowicki, związany wówczas z Legią, w zapętleniu słyszał, że jest lepszy, że jest wystarczający, że da radę. I Bronowicki rozegrał prawdopodobnie najlepszy mecz w karierze, zatrzymał Portugalczyków.
Oczywiście, na przestrzeni następnych 20 lat futbol pogalopował do przodu. To, co działało dawniej, niekoniecznie będzie skuteczne teraz. Niemniej, istnieje we mnie przekonanie, że obecnej reprezentacji Polski tego odpowiedniego podejścia brakuje w takim samym stopniu, co mądrzejszego pomysłu na taktykę. My naprawdę nie mamy tak słabych piłkarzy, aby chować głowę w dziurę w ziemi przed Litwą, albo długo męczyć się z Maltą.
Kadrowiczom często zarzuca się brak charakteru, poświęcenia dla narodowych barw. Ale to nie jednostkowy problem. Nie przyjeżdża jeden Robert Lewandowski albo Jakub Kiwior i od razu widać, że dla biało-czerwonych to mu się biegać nie chce. Wirus atakuje całą drużynę, wszyscy mają spętane nogi. Prezentują się tak, jakby na co dzień walczyli nie w Premier League, nie w Lidze Mistrzów, nie o mistrzostwo Hiszpanii, ale byli utalentowanymi juniorami, których nagle wpuszczono do pierwszego zespołu. Tymczasem Skorupski Serie A, Kiwior Arsenal, Bednarek 250 meczów w Southampton, Cash Aston Villa, Moder Feyenoord, Frankowski Galatasaray, Szymański Fenerbahce, Lewandowski wiadomo.
Ośmiu podstawowych zawodników z meczu z Litwą występuje albo na najwyższym możliwym poziomie, albo tkwi gdzieś w drodze na ten szczyt. Nie ma mowy o tym, aby zjadała ich trema, a zarzuty o gorszą jakość piłkarską niż Litwini są wręcz absurdalne. Faktem pozostaje natomiast, że biało-czerwoni są sparaliżowani. Grają na jakieś 50% swojego potencjału. Prawdopodobnie tak skutecznie trafiają do nich słowa Michała Probierza.
Po dziewiętnastu, powtarzam, dziewiętnastu (19!) meczach u sterów wciąż nie wiem, jak wygląda pomysł na grę tej reprezentacji. Atak pozycyjny kuleje - często jedynym rozwiązaniem są dośrodkowania. Środek pola niekiedy zamienia się w lej po bombie. Defensywa pozostaje niezorganizowana, chociaż nikt nie wymaga obrony rodem z Arsenalu, wystarczy taka, aby nie trząść portkami w naszej eliminacyjnej grupie śmiechu. Pressing? Dajmy spokój. Na ostatnim zgrupowaniu lepiej robiły to i Litwa, i Malta. O mankamentach wprost zaczynają mówić sami piłkarze, Lewandowski stwierdził, że poprawić trzeba, no cóż, w zasadzie wszystko.
Mnie jednak najbardziej boli to, jak marnotrawi się potencjał piłkarzy. Zamiast wydobywać ich atuty, prezentuje się mankamenty. Kiwior, wspomniany już kilkukrotnie, świetnie czuje się z piłką przy nodze. Ma dryg do posyłania długich podań, potrafi jednym zagraniem uwolnić wybiegającego kolegę. W Arsenalu zanotował już pięć asyst, w kadrze jedną. To efekt nie tylko większej liczby meczów w koszulce "Kanonierów". Nie ma spójnego planu, nie ma wałkowania schematów, nie ma gry. Proste.
Ile razy Kiwior miał okazję ku temu, aby wspomnianą umiejętność pokazać w reprezentacji? Ile razy zdarzyło się, że ktoś w ciemno poszedł, pokazał mu się do przerzutu? Wreszcie - ile razy taki manewr był ćwiczony na treningach, bo mam nieodparte wrażenie, że między 0 a 1. Ten chłopak potrafi świetnie wypaść w Premier League, przyczynić się do kompletnego zdominowania Realu Madryt. Potem trafia na zgrupowanie i chowa się go gdzieś do tyłu, lepiej przecież pozwolić Frankowskiemu na pięćdziesiątą nieskuteczną centrę.
Problem dotyczy jednak nie tylko Kiwiora. Poza Zalewskim trudno wskazać piłkarza, który w reprezentacji grałby na poziomie równym klubowemu. Większość prezentuje się po prostu słabiej, mniej wyraziście. Pozostaje przestraszona, niemalże z rezerwą podchodząca do własnych umiejętności. Te zaś bywają na tyle wystarczające, aby bez większego trudu zastąpić absolutnie kluczową postać jednej z najbardziej poukładanych drużyn świata. Co więcej, jak przekonują inni zawodnicy Arsenalu, nie stanowi to zaskoczenia. David Raya stwierdził, że tylko kwestią czasu było zaprezentowanie klasy przez samego Kiwiora.
Teraz, w środę 16 kwietnia, mamy dwóch Polaków w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Byłoby trzech, gdyby nie kontuzja Zielińskiego. Naprawdę nie jesteśmy piłkarskimi dziadami. Wada ukryta została gdzieś indziej.