Wirus kicha na faworytów. COVID-19 miesza w futbolu. Czeka nas sezon wielkich niespodzianek?

Wirus kicha na faworytów. COVID-19 miesza w futbolu. Czeka nas sezon wielkich niespodzianek?
Press Focus
Połowa uczestników ostatniej fazy pucharowej Ligi Mistrzów jest poza czołówką w swoich ligach. Potęgi zaliczają potężne wpadki, a trenerzy nawet dzień przed meczem nie wiedzą, których zawodników będą mieli do dyspozycji. Czy jednym z efektów pandemii COVID-19 będzie sezon pełen niespodzianek?
2020 przejdzie do historii jako rok, w którym zapanował chaos. Także w świecie sportu, gdzie przełożono mistrzostwa Europy i Igrzyska Olimpijskie. Nieznany i groźny wirus zatrzymał piłkarskie rozgrywki na wiele tygodni, wywrócił kalendarz spotkań do góry nogami i wykurzył kibiców z trybun. To sytuacja bez precedensu.
Dalsza część tekstu pod wideo
Pierwszy raz zorganizowano turniej finałowy Ligi Mistrzów. Najważniejsze ligi grały latem, aby nadrobić zaległości, a potem wrócić po symbolicznej przerwie. Walka o awans do europejskich pucharów została skrócona. Natomiast reprezentacje grają po dziewięć spotkań w trzy miesiące, bo przez skasowanie EURO 2020 UEFA musiała upchać gdzieś najważniejszy dla siebie turniej. Międzynarodowy lockdown oznaczał najdłuższy rozbrat z reprezentacyjną piłką od czasów II wojny światowej. Kto wymyśliłby taki scenariusz podczas składania noworocznych życzeń, z miejsca zostałby uznany za szaleńca.
Czy rok, w którym globalnie działo się tak wiele złego może nas zaskoczyć czymś tak błahym jak wyniki sportowe - wpadki wielkich klubów i wywrócenie do góry nogami tabel w czołowych ligach? Sezon dopiero się rozkręca, ale w powietrzu już czuć zapach dużych niespodzianek.

Najgorsza obrona mistrza w historii Premier League?

Liverpool po trzydziestu latach odzyskał mistrzostwo Anglii i zrobił to w fantastycznym stylu. Absolutnie deklasując konkurencję. Wygrywając ligę z osiemnastopunktową przewagą nad drugim Manchesterem City. Mając aż o 33 oczka więcej niż trzeci Manchester United, który dogoniłby The Reds, gdyby ekipa z Merseyside wyjechała na wakacje na 1/3 sezonu!
Styl w jakim podopieczni Jürgena Kloppa wywalczyli tytuł działała na wyobraźnię. Tak samo jak baty, które zebrali od Aston Villi w przegranym 2:7 spotkaniu Premier League. Pomijając sam fakt porażki, w jednym meczu na Villa Park Liverpool stracił tyle goli co dziewięciu pierwszych kolejkach kampanii 2019/2020. Ale ten sezon na Wyspach to prawdziwy bramkowy (i wynikowy) rollercoaster:
Defensywa The Reds padła w lidze już piętnaście razy, czyli dokładnie tyle, ile obrona Chelsea w całym mistrzowskim sezonie 2004/2005. Nawet jeśli nagle nastąpiłaby diametralna poprawa, do poziomu szczelności sprzed roku (0,8 goli straconych na mecz), obrońcy tytułu zakończyliby sezon z deficytem 42 bramek - o dziewięć więcej niż w mistrzowskiej kampanii. Po stracie Virgila Van Dijka to jednak mało prawdopodobne. Nawet jeśli Liverpoolowi uda się obronić trofeum, to najprawdopodobniej z najbardziej dziurawą defensywą w historii Premier League. Do tej pory braki w tyłach najmocniej nadrabiały drużyny Sir Alexa Fergusona zdobywając mistrzostwa w latach 1996/1997, 1999/2000 i 2012/2013 ze stratą odpowiednio 44, 45 i 43 bramek.
Liverpoolowi, mimo tak poważnej anomalii jak wynik z Aston Villą, nie dzieje się wielka krzywda. Piłkarze Kloppa są liderem, ale niżej jest już ciekawe. W czołowej szóstce jest jeszcze tylko jeden przedstawiciel tzw. Big Six. Tottenham zajmuje trzecią pozycję. Reszta składu to już zaskoczenia - Everton, Villa, Wolves i Southampton. Co pokazuje, z jak trudnym początkiem nietypowego sezonu mamy do czynienia.

Przerwana hegemonia Juventusu?

O wiele dziwniej jest w Serie A, gdzie odradza się AC Milan - bez porażki w 28 ostatnich spotkaniach! Z trenerem u sterów, którego kilka miesięcy chciał zwolnić, ale nie udało się ostatecznie ściągnąć Ralpha Rangnicka. Z liderem w osobie 39-letniego Zlatana Ibrahimovicia, który przeżywa drugą (trzecią?) młodość.
Rossoneri zachwycają przede wszystkim swoją regularnością i konsekwencją, co przecież było zarzutem pod ich adresem przez blisko dekadę, gdy klub na lata stanął cieniu swoich największych rywali. Rozdygotany problemami właścicielsko-organizacyjnymi patrzył, jak Juventus kompletuje kolejne mistrzostwa, Napoli przejęło rolę najgroźniejszego przeciwnika potęgi z północy kraju, a w pobliskim Bergamo - potrzebnym Mediolanowi do hurtowego dostarczania turystów tanimi liniami - zagościła Liga Mistrzów. Rozgrywana ostatecznie, tu kolejny siarczysty policzek, na San Siro.
Wydając setki milionów euro na transfery Milan stał w miejscu. Aż wreszcie w ciszy, bez żadnych oczekiwań, zbudowano coś trwałego i dającego dobre efekty. Stefano Pioli stworzył zespół, w którym nie ma miejsca na pięciu najdroższych piłkarzy klubu ostatniej dekady - w tym Krzysztofa Piątka - na których sprowadzenie przeznaczono łącznie 188 milionów euro.
Być może drużynie pomógł sezon bez kopania się w nieistotnej dla wielu Lidze Europy, z której klub sam zrezygnował w ramach finansowego kompromisu z UEFA. Być może ten spokój podczas ogólnoświatowej burzy był kluczowy, aby wreszcie poukładać sprawy fundamentalne. Skupienie się na jednym froncie, ostateczne uniknięcie wstrząsu w pionie szkoleniowym oraz wstrzemięźliwość na rynku transferowym najwyraźniej opłaciła się.
W krótkiej przerwie między sezonami wreszcie można było zrobić krok do przodu. Wyjść poza podstawy poznawania się nawzajem, co i tak często zdawało się na nic, bo po pierwszych, poważnych wstrząsach następował szybki reset i historia zataczała koło - jak w serialu „Dark”.
Tym razem Milan jakby uniknął znanego sobie katastrofalnego scenariusza. Seryjnie wygrywa, ku zaskoczeniu swoich najwierniejszych fanów. Za jego plecami nie ma ani Juventusu, który pod wodzą Andrei Pirlo człapie w kierunku dziesiątego mistrzostwa z rzędu, ani Napoli, ani nawet śmiertelnego rywala Interu. Jest małe Sassuolo prowadzone przez Roberto De Zerbiego. Magika, który mocno pracuje na angaż w którejś z potęg calcio. Na razie jednak zachwyca tym, co buduje w ekipie z Regio Emilia.
Sassuolo, które po raz pierwszy zawitało do Serie A zaledwie siedem lat temu, daleko jeszcze do poziomu zachwytu nad Atalantą. Ale konsekwentnie pracuje, żeby być kolejnym klubem z „marginesu” mącącym na od dawna znanych i zajętych wodach Półwyspu Apenińskiego.

Anglia, Włochy, Hiszpania... Nawet w Polsce widać anomalia

To samo można powiedzieć o obecnej pozycji Realu Sociedad, Villarrealu i Cadizu, które znajdują się w TOP 5 La Liga. Podobnie dzieje się w Ligue 1, gdzie za plecami PSG jest Lille (jedyny klub bez porażki), Rennes i Nicea. Początek sezonu w Europie obfituje w anomalia i w zasadzie tylko Bundesliga trzyma się sztywno, jak na Niemców przystało, ustalonej od lat hierarchii - Bayern, Borussia Dortmund i cała reszta.
Grający w Champions League na razie chwieją się w swoich ligach, co pokazuje poniższa, zbiorcza tabela i miejsca 32 zespołów:
Uczestnicy LM
własne
Nawet Ekstraklasa, która kocha poddawać się nieprzewidywalności pojedynczych wyników, ma lidera absolutnie niespodziewanego. Raków Częstochowa, który gra futbol atrakcyjny i nieprzypadkowy, byłby mistrzem Polski ze wszech miar bardziej szokującym niż Piast Gliwice przed dwoma laty, ale na takie dywagacje przyjdzie jeszcze czas. Na razie jest zdecydowanie za wcześnie, choć okoliczności są wręcz idealne do robienia wielkich niespodzianek. Także nad Wisłą.
Żyjemy w czasach, kiedy nie tyle jakość składu, forma czy nawet kontuzje, dyktują trenerowi możliwości. Władzę przejął wirus, który w dobę może kasować status faworyta w danym meczu. Najnowszy przykład to Ajax, który przed wylotem do Danii na mecz z Midtjylland zdiagnozował jedenastu chorych.
Z drużyny wskazywanej na zwycięzcę został z jednym bramkarzem, co znacznie osłabia pozycję Holendrów w wyjazdowym starciu. Takich sytuacji było i będzie jeszcze wiele. W miarę stabilny i przewidywalny ranking sił dostał nieprzewidywalną zmienną w postaci COVID-19. Między innymi stąd nieobecność ośmiu z szesnastu uczestników poprzedniej fazy pucharowej Ligi Mistrzów w na podium swoich krajowych lig:
LM 19/20
własne
Pandemia może wywołać jeszcze jeden, na razie niewidoczny efekt długofalowy. Wielkie problemy finansowe czy nawet bankructwo wielkich firm. Klubów, których budżety napędzane są z umów telewizyjnych i obciążone przez gigantyczne pensje zawodników. Pierwsze sygnały poważnej zadyszki wysyła Barcelona, z którą latem omal nie rozstał się Leo Messi - kolejna sytuacja nie do wyobrażenia jeszcze pół roku temu.
Wirus nieźle namieszał i jeszcze namiesza. Jeśli wrócimy do wspomnianej gimnastyki z kalendarzem - powodującej niespotykaną wcześniej kumulację meczów dla najlepszych piłkarzy, stanowiących o sile klubów i reprezentacji - trzeba spodziewać się szalonych rozstrzygnięć w maju. Z przeciągnięciem na mistrzostwa Europy. Czy będziemy świadkami wielkich niespodzianek, na miarę triumfu Danii sprzed trzech dekad? Po 2020 roku, który na szczęście powoli się kończy, nawet scudetto dla Milanu zszokuje jakby mniej.

Przeczytaj również