Wielkie dziedzictwo Cristiano Ronaldo. A 20 lat temu zaczął od głupoty. Pamiętacie?

Wielkie dziedzictwo Cristiano Ronaldo. A 20 lat temu zaczął od głupoty. Pamiętacie?
David Niviere / pressfocus
Wojciech - Klimczyszyn
Wojciech Klimczyszyn18 Jun 2024 · 08:00
To będą jego szóste mistrzostwa Europy. Równo dwie dekady gry w tych turniejach. We wszystkich edycjach odcisnął jakieś piętno. Dlaczego w Niemczech miałoby być inaczej?
Jeśli usłyszy się o dokonaniach Cristiano Ronaldo w reprezentacji, zazwyczaj na myśl przychodzi kilka znanych obrazów. Ci sympatyzujący z Portugalczykiem widzą najsłynniejszą cieszynkę, może jeszcze spokój w podchodzeniu do rzutów karnych i na pewno łzy radości po triumfie z Portugalią w 2016. W głowach antagonistów natomiast zawsze będą kłębić się wspomnienia związane z jego “nurkami” w pole karne, wykrzywioną twarz jako reakcję na niezgodę z decyzjami sędziów i kolegów oraz również łzy, ale tym razem rozpaczy - to wtedy, gdy jego “Selecao” przegrało finał z Grecją w 2004.
Dalsza część tekstu pod wideo
Tak się składa, że wszystkie te momenty pochodzą z turniejów mistrzostw Europy, definiujących legendę jednego z najlepszych piłkarzy w historii dyscypliny. Bo EURO to Ronaldo, a Ronaldo to EURO.

Otwiera (prawie) wszystkie tabele

Na początek wystarczy tylko spojrzeć w statystyki, które, jak zwykle, pokazują wiele, ale nie wszystko. 14 goli na pięciu turniejach to oczywiście rekord, który na dzisiaj nie wydaje się zagrożony. Napastnik wyprzedza drugiego na liście wszech czasów Michela Platiniego o pięć trafień. Żaden inny gracz nie zdołał nawet przebić bariery ośmiu goli. Być może po niemieckiej imprezie swojego rodaka dogoni Antoine Griezmann, ale wciąż będzie miał daleką drogę do zrównania się z CR7, który, to przecież niewykluczone, może jeszcze dołożyć do rekordowego dorobku.
Cristiano jest również liderem pod względem liczby rozegranych meczów w historii imprezy. Na boiska ME wybiegał 25 razy, spędzał na nich także rekordową liczbę minut (2155). Nie powinno być wielkiego zaskoczenia, gdy wskażemy piłkarza, który wygrał najwięcej spotkań. Ronaldo schodził z placu gry jako zwycięzca dwunastokrotnie. Jasnym jest, że znajduje się też na czele listy zarówno najmłodszych, jak i najstarszych strzelców mistrzostw. W obu klasyfikacjach zajmuje piąte miejsce (rekordzistami są odpowiednio Szwajcar Johan Vonlanthen oraz Austriak Ivica Vastic).
Tak naprawdę nazwisko Cristiano nie widnieje w tabelach jednej tylko poważnej statystyki. Nie udało mu się podczas EURO zaliczyć hat-tricka. Nawiasem mówiąc, dotąd ta sztuka wyszła ledwie ośmiu piłkarzom, a na strzelca trzech goli w jednym meczu kibice czekają już szesnaście lat. Ostatnim w 2008 roku był David Villa w starciu z Rosją.
Liczby mówią same za siebie, ale tak naprawdę jeszcze więcej niż pobite rekordy, pokazują opowiedziane historie. To one stworzyły legendę Cristiano Ronaldo na europejskich arenach.

Tak hartowała się stal

Latem 2004 roku, mimo że raptem wchodził w piłkarską dorosłość, świat dobrze się na nim poznał. Dopiero co skończył pierwszy sezon w Manchesterze United i jako zmiennik zrobił doskonałe wrażenie. Szybki, przebojowy, jeszcze nie kliniczny pod bramką, ale z pewnością z wystarczającą jakością, by reprezentować barwy narodowe. Dla Portugalii EURO 2004, które organizowała, miało być ostatnim turniejem niespełnionej “Złotej Generacji”, czyli mistrzów świata U-20 z 1989 i 1991 roku. Luis Figo, Rui Costa, Rui Jorge i Pauleta nadal stanowili trzon kadry, a jako przeciwwagę, dowołano młodą, bezkompromisową gwiazdę.
Zadanie Luisa Felipe Scolariego wydawało się trudne. Jak do stabilnej jedenastki wkomponować diament? Porywczego, zapatrzonego w siebie aroganta, ale przy tym zawodnika o niebanalnych umiejętnościach. Na mistrzostwa Europy Cristiano przyjął numer “17” na koszulce, jakby mówiąc do Figo: szanuję cię, ale kiedyś twoja “siódemka” będzie moja. Tak, 18-latek zamierzał walczyć o miejsce w składzie, choćby nawet i kosztem legendy Realu Madryt i Portugalii.
Mecz otwarcia rozpoczął na ławce rezerwowych. Wszedł, gdy Grecy prowadzili 1:0 i niemal od razu sprezentował rywalom karnego głupim, nieodpowiedzialnym faulem. Częściowo zrehabilitował się golem kontaktowym w ostatniej minucie, chociaż krytyka wylała się zarówno na niego, jak i selekcjonera.
Sytuacja odwróciła się w decydującym dla układu tabeli spotkaniu z Hiszpanią. Prasa pisała o “ożywczym wietrze” i “światełku w tunelu”, gdy Cristiano szalał na lewym skrzydle i wyprowadzał ataki. Iberyjska konfrontacja została wygrana przez wiecznie schowanych za plecami większego sąsiada Portugalczyków, a z kompleksów wyciągał ich nastolatek.
Euforia powoli przybierała formy szaleństwa, gdy gospodarze przechodzili kolejne szczeble drabinki, eliminując w ćwierćfinale Anglików (swojego syna z trybun na żywo oglądała matka Ronaldo, a legenda mówi, że zemdlała podczas konkursu jedenastek), w półfinale zaś rozprawiając się z Holendrami. I znów błysnął skrzydłowy United, gdy otworzył wynik meczu pięknym strzałem głową. To musiał być jego turniej. Wystarczyło jedynie postawić kropkę nad “i”. Nie wolno było w ciągu trzech tygodni przegrać drugiego meczu z Grecją. I to jeszcze w finale.
Większość wyklarowanych sytuacji przypadła jemu. Na Estadio da Luz nic jednak nie chciało wpadać. Oprócz tej jednej główki Angelosa Charisteasa. Najbardziej banalne nagłówki musiały zostać napisane. “Grecka tragedia Portugalii”. Cristiano Ronaldo po raz pierwszy poczuł to, o czym od lat pisze redaktor Michał Okoński. Że futbol jest okrutny. Po ostatnim gwizdku położył się na murawie i zalał się łzami. Kurtyna opadła z hukiem, żeby po czasie miała zostać podniesiona przy dźwiękach fanfar.

Odkupienie win

Na EURO 2008 pojechał już jako lider zespołu. Ekipa Scolariego odpadła na etapie ćwierćfinałów i chociaż Cristiano dwoił się i troił, nie był w stanie wskrzesić ducha w teamie pozbawionym osobistości. Pojawiały się wątpliwości, czy uzdolniony piłkarz, prawdopodobnie obdarzony największym talentem w ostatnich kilku pokoleniach, osiągnie jakikolwiek sukces z własną reprezentacją.
Frustracje narastały. Podczas EURO 2012, CR7, będąc piłkarzem Realu Madryt, obrywał od kibiców na polskich i ukraińskich arenach. Znali jego czuły punkt. Gdy w Lwowie rozegrał kiepski mecz przeciwko Danii, fani skandowali “Messi! Messi!”, aby wejść mu na psychikę. Rywalizacja między tymi piłkarzami właśnie wchodziła w kulminacyjny moment, ale na niwie międzynarodowej obaj byli “goli”. Gwiazdor Barcelony odpadał z Copa America, Ronaldo miał za sobą gorzkie rozczarowania na ME. Obaj też chcieli zapomnieć o ostatnich mundialach. Dla jednego z nich rychło przychodził lepszy czas.
W 2016 roku we Francji niewiele wskazywało na szczęśliwe zakończenie. Islandia, sensacja turnieju, zagrała faworytom na nosie. Wyszarpała remis z Portugalią, a Ronaldo miał wówczas powiedzieć, że “rywale pokazali małą mentalność, bo starali się tylko bronić i bronić”. Oberwało mu się za to od wszystkich. Najbardziej od swoich.
Ku uciesze krytyków, kilka dni później zaliczył chyba najsłabszy wieczór w historii występów na mistrzostwach Europy. W starciu z Austrią przestrzelił rzut karny, nie trafiał w stuprocentowych sytuacjach, a na domiar złego zabrano mu gola w ostatniej minucie. Znowu tylko remis. Ostatni punkt w fazie grupowej Portugalczycy zdobyli w jednym z najbardziej szalonych meczów w historii EURO. Węgrzy trzykrotnie wychodzili na prowadzenie i za każdym razem rywale wracali. Gol piętką Ronaldo oznaczał nie tylko szczęśliwy awans, ale też rekord. Nikt wcześniej nie trafił w czterech różnych edycjach mistrzostw Europy.
Tymczasem Portugalia ślizgała się dalej. W 1/8 finału wystarczyło jedno trafienie Ricardo Quaresmy (jedyny celny strzał w meczu!), w ćwierćfinale obroniony przez Ruiego Patricio karny Kuby Błaszczykowskiego. W decydującej o finale potyczce z Walią zdecydowały trzy minuty jego geniuszu. Bramka i asysta. Pojedynek dwóch gwiazd Realu Madryt wygrał jednogłośnie Cristiano. Gareth Bale zniknął wówczas bez śladu.
Paryż, Stade de France. Upalny lipcowy wieczór. Pewni swego Francuzi i zmęczeni całą imprezą Portugalczycy. Po ośmiu minutach Dimitri Payet upolował kolano CR7 i rozpoczął się dramat. Wijący się niemal jak w agonii piłkarz próbował jeszcze rozbiegać kontuzję, na nic się to jednak zdało. Kolejny raz z oczu skapnęły łzy. Ale jego rola w tym meczu wcale się nie skończyła. Przez pozostałą część, zwłaszcza w dogrywce, kapitan kuśtykał po strefie technicznej, instruował swoich kolegów, gorączkowo dopingował ich do wzmożonej pracy. Selekcjoner Fernando Santos nie istniał, jego wpływy znacząco zmalały. Z poziomu ławki rządził wyłącznie Ronaldo. Bramka Edera na 11 minut przed końcem meczu przegoniła wszystkie demony, jakie wisiały nad jego karierą. Mógł wreszcie poczuć się spełniony. Dla większości mogło nie mieć znaczenia, czy Cristiano zdobędzie coś ze swoim krajem po wszystkim, co pokazał przez tyle lat w każdym klubie, który reprezentował. Z pewnością jednak dla niego samego było to wyjątkowym uczuciem ulgi. Oddechem pełnym ukojenia.

Drugi epilog?

Zamknął swój ostatni, najważniejszy rozdział. Historia od ośmiu lat wydaje się być napisana i nie zanosi się na to, by znalazło się miejsce na suplement. Trzeba jednak wziąć poprawkę na fakt, że Ronaldo, pięciokrotny zdobywca Złotej Piłki, nigdy się nie zatrzymuje. Niepohamowana ambicja legendy futbolu każe nam poczekać, przynajmniej do końca niemieckiego turnieju.
- Marzenia są dobre, musimy wierzyć. Ja jestem gotowy - twierdzi w wywiadach.
My z kolei nie jesteśmy gotowi na jego emeryturę. Niech to jeszcze trochę potrwa.

Przeczytaj również