Wielki transfer Liverpoolu już zaczyna się spłacać. Zamyka usta niedowiarkom, przypomina legendę
Letnie okienko transferowe stanowiło dla zarządu Liverpoolu niemałe wyzwanie. Konieczność przebudowy całego środka pola, ograniczona liczba zawodników na rynku, pazerność partnerów negocjacyjnych. "The Reds" udało się jednak znaleźć odpowiednich piłkarzy i pchnąć zespół na właściwe tory. Na Anfield zawitał między innymi Dominik Szoboszlai, czyli ktoś, za kim tęskniono od lat.
W poprzednim sezonie centralną linię pomocy w Liverpoolu tworzyli przede wszystkim Jordan Henderson, Fabinho oraz Thiago. Dziś po żadnym z nich nie ma już śladu, przynajmniej w pierwszym składzie. Anglik oraz Brazylijczyk wyjechali do Arabii Saudyjskiej, zaś Hiszpan konsekwentnie leczy kontuzje, chociaż i bez tego raczej nie byłby pierwszym wyborem Juergena Kloppa. Tym samym w ciągu kilku miesięcy doszło na Anfield do sytuacji niecodziennej - zamiast stopniowej ewolucji była rewolucja. Wyrwano stare drzewa i w ich miejsce posadzono zupełnie nowe. Część z nich potrzebuje jeszcze nieco więcej czasu, aby wzbić się do pełni swojej świetności. Część zaś pięknie kwitnie już teraz.
Dominik Szoboszlai z pewnością należy do tej drugiej grupy. Węgier kosztował pokaźny worek pieniędzy - w klauzuli odstępnego w RB Lipsk zapisano 70 milionów euro - jednakże błyskawicznie zaczął udowadniać swoją wartość. Chociaż w Wielkiej Brytanii występuje raptem kilka tygodni, to zdołał zadać kłam stwierdzeniu, że pomocnicy z Bundesligi mają niemałe problemy z przystosowaniem się do Premier League. Nie trzeba wcale szukać daleko, bo w wypadku Liverpoolu wystarczy spojrzeć na Naby'ego Keitę, którego też już w "The Reds" nie ma. Na ten moment nic nie wskazuje na to, aby "Szobo" miał podzielić los swojego bardziej doświadczonego kolegi. Zaledwie osiem meczów wystarczyło, aby młodziutki przecież zawodnik podbił serca kibiców Liverpoolu i doczekał się porównań do samego Stevena Gerrarda.
Prędko, prędzej
Liverpool na rynku działał błyskawicznie. Gdy większość zespołów z Premier League ciągnęła długie negocjacje, przebierała w piłkarzach i rozmyślała nad rozmaitymi koncepcjami, "The Reds" byli w stanie uderzyć punktowo. Oczywiście kwestia sprowadzenia nominalnego defensywnego pomocnika trwała dłużej niż chcieli tego kibice i raczej nie zakończyła się w wymarzonych dla nich sposób, ale sprawę "ósemek" rozwiązano znacznie prędzej. Dogadanie się w kwestii transferów Alexisa Mac Allistera oraz Dominika Szoboszlaia było, przynajmniej z perspektywy medialnej, kwestią kilku dni. Ledwo "The Athletic" przekazało informacje o rozpoczęciu rozmów, a już David Ornstein musiał dokonywać aktualizacji i przekazywać, że strony doszły do porozumienia.
Oczywiście było to o tyle proste, że za Argentyńczyka i Węgra po prostu wpłacono klauzule odstępnego. Pominięto zupełnie etap przeciągania liny z ich wcześniejszymi pracodawcami, co w wypadku reprezentanta Brighton było tym bardziej rozsądne, że konieczność zapłacenia 35 milionów euro wyglądała i wygląda nadal na promocję w świetle aktualnych standardów. Na 22-latka z RB Lipsk patrzono nieco inaczej, w końcu miał on za sobą zaledwie dwa sezony w Bundeslidze, chociaż - o czym zapomnieć nie wolno - były to sezony świetne. Szoboszlai zanotował kolejno 19 i 23 punkty w klasyfikacji kanadyjskiej, co było wynikiem nie do osiągnięcia dla graczy, którzy przebywali wówczas na Anfield. Liverpool miał więc swoje powody, aby się spieszyć i wyszedł na tym bardzo dobrze.
Juergen Klopp od samego początku sezonu przygotowawczego dysponował najważniejszymi dla siebie zawodnikami. Dwa kluczowe wzmocnienia zostały dokonane ze stosownym wyprzedzeniem, co w końcu zapewniło Niemcowi jakiś komfort pracy i szybko okazało się mieć przełożenie na prezencję "The Reds" na starcie rozgrywek. Ani Mac Allister, ani "Szobo" nie musieli się zbyt długo przystosowywać do nowych realiów. Od pierwszej kolejki Premier League występują w pierwszym składzie i odgrywają istotne role - dość powiedzieć, że Węgier plasuje się na pierwszym miejscu, zaś Argentyńczyk na piątym, jeśli idzie o piłkarzy z pola z największą liczbą minut spędzonych na boisku. Nie ma przypadku między tym, a faktem, że Liverpool w sześciu pierwszych kolejkach zdobył 16 punktów, co stanowi najlepszy start od sezonu 2019/20, gdy klub w cuglach zdobył mistrzostwo kraju.
Dwóch w cenie jednego
Początkowo zakładano, że głównym celem Liverpoolu będzie Jude Bellingham. Reprezentanta Anglii ściągnął jednak Real Madryt, więc zespół z Premier League musiał skupić się na innych opcjach. Stąd pozyskanie Mac Allistera oraz Szoboszlaia. Za tę dwójkę zapłacono łącznie 105 milionów euro, czyli tyle samo, ile "Królewscy" wyłożyli za swojego gwiazdora. Ta teza może zabrzmieć karkołomnie, ale wydaje się, że dobrze wyszły na niej wszystkie strony. Bellingham trafił do zespołu mającego zagwarantowane miejsce w Lidze Mistrzów, natomiast Liverpool wzmocnił nie jedną, ale dwie kluczowe pozycje. Sam podopieczny Garetha Southgate'a nie byłby w stanie zrobić tyle, co przybysze z Brighton i RB Lipsk.
Na początku sezonu wyróżnia się jednak Węgier, którego na ten moment nie imają się właściwie żadne błędy. W swoich ośmiu spotkaniach strzelił dwa gole, a trafienie przeciwko Leicester City w Carabao Cup z miejsca przywołało wspomnienia o Stevenie Gerrardzie. Od czasów legendarnego kapitana nie było na Anfield nikogo, kto potrafiłby kopnąć piłkę z taką siłą i precyzją zza pola karnego. Niemniej nie to w wypadku 22-latka jest najważniejsze.
Wychowanek Videotonu łączy w sobie cechy defensywne i ofensywne. Brzmi to bardzo prosto i w zasadzie takie jest, ale jednocześnie podobna kombinacja przerastała możliwości pomocników Liverpoolu w zeszłym sezonie. Jordan Henderson i Fabinho nie strzelili gola przez całe rozgrywki. Thiago nie miał gola ani asysty. Szoboszlai już teraz przebił ich sumaryczny dorobek, a jesteśmy dopiero na starcie emocji związanych z ligą angielską. Oczywiście poprzeczka wisiała bardzo nisko, lecz i tak pewne wrażenie robi fakt, że "Szobo", Mac Allister, Ryan Gravenberch oraz Wataru Endo mają obecnie większy bezpośredni wkład w trafienia "The Reds" niż Henderson, Fabinho, James Milner, Alex Oxlade-Chamberlain i Naby Keita przez cały poprzedni sezon.
Wracając jednak do samego Węgra, to warto zwrócić uwagę na kilka detali. Pod wieloma względami jest on bowiem jednym z najlepszych zawodników "The Reds" w Premier League:
- podania - 390 (2. wynik w drużynie),
- minuty na boisku - 540 (1.),
- strzały celne - 3 (4.),
- kontakty z piłką - 510 (2.),
- dośrodkowania - 17 (2.),
- przechwyty - 4 (6.),
- maksymalna prędkość - 36,76 km/h (1.),
- odbiory - 9 (3.),
- pokonany dystans na mecz - 11,47 km (1.).
Posiadanie w swojej talii zawodnika, który jest w stanie rozegrać cały mecz na niesamowitej intensywności przy jednoczesnej pracy po obu stronach boiska, potrafi stworzyć niesamowitą przewagę nad rywalami. Pod względem defensywnym Szoboszlai ustępuje nieco Mac Allisterowi, zaś w podaniach przebija go Andy Robertson. Żaden jednak nie potrafi zbalansować tych kwestii tak doskonale, co właśnie 22-latek. Wiek zawodnika sprawia przy tym, że na Anfield istnieje uzasadniona nadzieja na rozwój w kolejnych latach. Nowy piłkarz Juergena Kloppa prawdopodobnie nie wszedł jeszcze na swój najwyższy poziom, a już teraz może śmiało określać się mianem lidera całej drużyny. 70 milionów euro rodziło obawy, otwierało możliwość do zaognionej polemiki, ale gdy tylko piłka zaczęła się toczyć, to "Szobo" nie dopuścił niedowiarków do głosu.
- Dominik Szoboszlai wszedł do Premier League z drzwiami i futryną. Węgier podobnie jak Gerrard jest nieustępliwy w odbiorze i nie boi się ciężkiej pracy w środku, mimo tego, jak świetnie wygląda z piłką przy nodze. Na koncie ma już dwie piękne bramki po uderzeniach z dystansu. "Szobo" chętnie wchodzi w drybling i lubi popisać się nietuzinkowym zagraniem. Nie jest to jednak sztuka dla sztuki i za technicznymi popisami stoją wykreowane sytuacje i kluczowe podania. Węgier ma świetne warunki fizyczne i przy niemałym wzroście zanotował jedną z najwyższych prędkości w tym sezonie Premier League. Wygląda na to, że Liverpool znalazł prawdziwy diament i następcę Gerrarda. Węgier zresztą ma na ręce tatuaż z cytatem byłego kapitana "The Reds" i niejednokrotnie podkreślał, że od małego marzył o grze na Anfield - mówi nam Jakub Schulz z "Angielskiego Espresso".