Niedawno wysyłali Messiego na emeryturę, dziś drżą o awans na mundial. "Vidal myśli tylko o imprezach"
Kilka lat temu reprezentacja Chile znajdowała się na szczycie południowoamerykańskiego futbolu. “La Roja” prężyła muskuły, pokazując faworyzowanej Brazylii czy Argentynie z Leo Messim miejsce w szeregu. Dziś Alexis Sanchez i spółka grzęzną w kryzysie. Niedawnych mistrzów Copa America może zabraknąć na kolejnym mundialu.
Na sześć kolejek przed końcem eliminacji w strefie CONMEBOL podopieczni Martina Lasarte zajmują dopiero szóste miejsce w tabeli. Po ostatnim zgrupowaniu sytuacja z dramatycznej przerodziła się jedynie w złą, bowiem Chile odniosło dwa zwycięstwa, przedłużając swoje szanse na awans do najważniejszego turnieju reprezentacyjnego. Co jednak stało się z drużyną, która jeszcze parę lat temu była najlepsza na kontynencie, a dziś ogląda plecy Ekwadoru lub Urugwaju?
Uczniowie Bielsy
Do niedawna historia reprezentacji Chile nie była zbyt obfita w sukcesy. Przed 2015 rokiem zespół ten nie miał na koncie ani jednego triumfu w Copa America, a kibice mogli jedynie żyć wspomnieniami duetu Marcelo Salas - Ivan Zamorano, który finalnie nie poprowadził drużyny do żadnego sukcesu. Przełomowy moment, który być może na zawsze odmienił losy chilijskiego futbolu, nadszedł w sierpniu 2007 roku. Wtedy federacja zdecydowała się zatrudnić “El Loco”, czyli Marcelo Bielsę, argentyńskiego szaleńca z niesamowitą wizją, dziś menedżera Leeds United.
Bielsa trafił na wymarzony grunt dla swojej filozofii. Złaknieni triumfu i gotowi do ciężkiej pracy Chilijczycy natychmiast zakochali się w jego ofensywnej wizji gry opartej na ciągłym pressingu, wybieganiu i duszeniu rywali. Przybycie Argentyńczyka zbiegło się w czasie z zajęciem przez kadrę Chile trzeciego miejsca na mundialu do lat 20. O sile tamtej kadry stanowili Alexis Sanchez, Arturo Vidal, Gary Medel czy Mauricio Isla. Wszyscy nadal występują w seniorskiej kadrze i każdy z nich podkreśla rolę Bielsy w swojej przygodzie z piłką.
- Bielsa odcisnął piętno na mojej karierze. Dzięki niemu stałem się tym piłkarzem, którym jestem obecnie. To, co najbardziej go wyróżniało, to mentalność. Potrafił nauczyć każdego, aby nigdy się nie poddawał. Dzięki pracy z nim nauczyłem się też gry dla drużyny, zrozumiałem futbol. Wcześniej dostawałem piłkę, głowa w dół i biegłem do przodu. Praca z Bielsą wszystko zmieniła - opowiadał Alexis na łamach “Marki”.
- Bielsa uczynił ze mnie lepszego piłkarza. Nie miał wpływu tylko na mnie, ale ogólnie na futbol w naszym kraju. Nauczył nas myśleć pozytywnie. Z nim uwierzyliśmy w to, że możemy odnieść sukces - dodał Medel.
Argentyńczyk miał okazję poprowadzić Chile tylko podczas mundialu w 2010 roku. “La Roja” zakończyła przygodę z turniejem na etapie 1/8 finału, chociaż wielu neutralnych fanów zdążyło się zakochać w stylu gry podopiecznych Bielsy. Chile było ostatnią reprezentacją, która zdołała strzelić Hiszpanii gola na tamtych mistrzostwach. Johan Cruyff mówił wtedy, że to nie mistrzowie z Półwyspu Iberyjskiego, ale właśnie Chilijczycy prezentowali najbardziej atrakcyjny futbol.
Lata tłuste
Po odpadnięciu z mistrzostw Bielsa, w swoim stylu, popadł w konflikt z federacją, co poskutkowało jego zwolnieniem. Fani byli rozwścieczeni, na ulicach w Chile wybuchły protesty, a podczas debiutu nowego selekcjonera kibice ubrali się na czarno w ramach sprzeciwu wobec odejścia “El Loco”. Claudio Borghi wytrwał na stanowisku zaledwie kilka miesięcy. W końcu zatrudniono człowieka, który poprowadził Chile do największego sukcesu w historii.
- Od lat 90. śledziłem pracę Bielsy, więc wiedziałem, jak kontynuować jego myśl szkoleniową. Porównania z nim jednak nie są sprawiedliwe, bo wierzę, że Marcelo Bielsa jest ponad każdym trenerem na świecie. Cieszę się, że sam mogłem się od niego wiele nauczyć - mówił Jorge Sampaoli.
Chile zatrudniło nieformalnego ucznia Marcelo Bielsy. Sampaoli zdradził, że w Argentynie wdrapywał się na drzewa, aby śledzić treningi prowadzone przez swojego idola. Jak ognia unikał jednak bezpośredniego spotkania w obawie przed tym, że magia Bielsy się ulotni. Traktował go jak Boga, postać mityczną. Dobrze wiedział zatem, jak skorzystać z materiału pozostawionego w reprezentacji Chile.
- Jedziemy na Copa America po zwycięstwo. Inne miejsce nas nie interesuje - hucznie zapowiedział Sampaoli przed startem turnieju w 2015 roku.
Copa America odbywało się w Chile, co jednocześnie napędzało, ale także nakładało dodatkową presję na ekipę Sampaoliego. Kraj pogłębiony w kryzysie i niszczony wewnętrznymi konfliktami potrzebował sukcesu. Gary Medel przyznał kiedyś, że gdyby nie futbol, to zostałby dilerem narkotyków albo ćpunem. Wielu dokonało innego wyboru niż defensywny pomocnik. Jedenastu piłkarzy walczyło w imię zniszczonego społeczeństwa, które na kilka tygodni zapomniało o wszystkim, co wykraczało poza zieleń murawy.
Po perfekcyjnej fazie grupowej Chilijczycy uporali się z Urugwajem i Peru. W finale czekała jednak złota generacja reprezentacji Argentyny. “Albicelestes” z Leo Messim, Sergio Aguero czy Angelem Di Marią byli uznani za murowanych faworytów. Przez 120 minut układanka Sampaoliego brutalnie wytrącała rywalom wszystkie argumenty. Doszło do serii rzutów karnych, w których oddzielono chłopców od mężczyzn. Argentyńczycy wykorzystali jeden rzut karny na trzy. Chilijczycy nie pomylili się ani razu.
- Wygraliśmy dzięki ciężkiej pracy i dyscyplinie. Musieliśmy grać przeciwko jednej z najlepszych drużyn na świecie z najlepszym piłkarzem. Jeśli pozwolisz Messiemu na zbyt wiele, nie masz szans myśleć o zwycięstwie. Ale pokonaliśmy ich. Na tym turnieju nie było ani jednego meczu, w którym musieliśmy czuć się słabsi od rywali. Ludzie już nie muszą śnić o sukcesie - stwierdził Sampaoli przed kamerami stacji “Sky Sports”.
Chociaż podobno nic dwa razy się nie zdarza, po roku Argentyna i Chile znów spotkały się w finale Copa America organizowanego z okazji stulecia turnieju. Przebieg finału był niemal identyczny - bezbramkowy remis w regulaminowym czasie gry, kuriozalne pudła Gonzalo Higuaina i wreszcie wielki triumf Chile po serii rzutów karnych. Zespół, który nigdy wcześniej nie zaznał smaku zwycięstwa, obronił tytuł mistrzowski i wysłał Leo Messiego na tymczasowa reprezentacyjną emeryturę. “La Pulga” nie wytrzymał po kolejnej porażce z “La Roją”.
Wieczni weterani
Oczywiście to nie tylko filozofia Sampaoliego i spuścizna Bielsy, ale także indywidualna jakość piłkarzy stanowiła fundament osiągnięć reprezentacji. Alexis Sanchez brylował wtedy w Arsenalu, Arturo Vidal rządził w środku pola Bayernu, Gary Medel zbierał dobre noty w Interze, a Claudio Bravo kolekcjonował trofea z Barceloną. Dziś żaden z nich nie jest nawet blisko swojej życiowej formy, co jest zrozumiałe, jeśli spojrzymy w ich metryki. Problem w tym, że to nadal leciwi weterani mają stanowić o sile “La Rojy”.
Chile, niczym Franciszek Smuda podczas EURO 2012, stroni od jakichkolwiek zmian. W latach 2014-2017 kadra uczestniczyła w czterech wielkich turniejach. W wyjściowej jedenastce pokryło się osiem nazwisk, a choćby w składach z obu finałów Copa America doszło do zaledwie jednej roszady. Ośmiu aktualnych reprezentantów przekroczyło już 100 występów w narodowych barwach. Gdyby można było obstawić, że Vidal, Alexis, Medel Bravo, Eduardo Vargas, Mauricio Isla i Charles Aranguiz wyjdą w składzie Chile, bukmacherzy prawdopodobnie by zbankrutowali. A czas odbił swoje piętno na liderach mistrzowskiej drużyny.
- Chilijscy piłkarze są jak wino - z wiekiem stają się coraz lepsi, nabierają jakości. Dlatego ich kariery zwykle są długie - mówił w wywiadzie dla “FIFA” ówczesny opiekun kadry Reinaldo Rueda.
Kolumbijczyk zakłamywał rzeczywistość w obawie przed koniecznością odsunięcia od składu ikonicznych postaci. Niezależnie od aktualnej formy i dyspozycji, do gry desygnowano ciągle tych samych piłkarzy. Brak chęci przeprowadzenia zmiany pokoleniowej przyczynił się do tego, że Chile zabrakło na ostatnich mistrzostwach świata, a Rueda został zwolniony. Okazało się, że jego piłkarze już nie przypominają długo dojrzewającego wina z Szampanii, a co najwyżej tanią Amarenę.
Pycha kroczy przed upadkiem
Chile nigdy wcześniej nie gościło na piłkarskim szczycie i niestety, ale nie poradziło sobie z tą presją. Jorge Sampaoli tuż po odejściu z reprezentacji zapowiedział nadchodzący regres. Argentyńczyk widział, że ozłocona kadra zmierza w autodestrukcyjnym kierunku.
- Ten zespół nie był gotowy, żeby przejść przez kwalifikacje i awansować na mundial. Z każdym zgrupowaniem Edu Vargas był coraz gorszy. Mauricio Pinilla myślał tylko o imprezach. Z kolei Arturo Vidal potrzebuje specjalistycznej pomocy medycznej. On ma problemy z alkoholem i nie panuje nad sobą. Kiedyś lecieliśmy na mecz i zapytał mnie, czy może sobie kupić piwo. Powiedziałem, żeby tego nie robił. Nie kupił piwa, wziął butelkę whisky - opowiedział Sampaoli dla “ESPN”.
Alkoholowe zamiłowania Vidala były także przyczyną wewnętrznych konfliktów w drużynie. Po jednej z dotkliwych porażek Chile żona Claudio Bravo opublikowała na Instagramie wiadomość, w której stwierdziła, że kiedy jej mąż ciężko trenuje, inni zawodnicy regularnie imprezują. Arturo poczuł się wywołany do tablicy.
- Jeśli jesteś mężczyzną i chcesz mi coś przekazać, powiedz mi to w twarz. On daje z siebie wszystko, ja też. Claudio Bravo nie jest i już nigdy nie będzie moim przyjacielem. Ale reprezentacja i jej dobro są najważniejsze - odpowiedział Vidal.
Środkowy pomocnik kompletnie oderwał się od rzeczywistości po zwycięstwach w Copa America. Na kolejnych konferencjach prasowych twierdził wtedy, że Chile to najlepsza drużyna świata. Szatnia uwierzyła we własną nieskazitelność. W trakcie eliminacji w 2017 roku “La Roja” mierzyła się na wyjeździe z Peru. Chilijczycy zostawili po sobie wiadomość w szatni:
- Oddaj szacunek, tutaj przyjechał mistrz Ameryki.
Inne reprezentacje miały dość panoszenia się Chilijczyków. Arturo Vidal przed meczem z Boliwią przyznał, że zwycięstwo jest już pewne, a rywale mogą sobie pooglądać mundial w telewizji. Boliwijczycy pokonali Chile 1:0, a Vidal i spółka ostatecznie nie zakwalifikowali się na mistrzostwa świata w Rosji.
Mamy rok 2021, kadrę prowadzi Urugwajczyk Martin Lasarte, ale tak naprawdę w drużynie nie widać żadnych zmian. Gdyby popatrzeć na powołania “La Roja”, człowiek mógłby pomyśleć, że czas stanął w miejscu i to dekadę temu. Alexis, Vidal, Bravo, Isla, Vargas, Aranguiz - ich momenty minęły, a piłkarska data przydatności niebezpiecznie zbliża się do końca. Właściwie jedyną nowością w kadrze jest obecność Bena Breretona Diaza, którego znaleziono w Football Managerze (jego niesamowitą historię poznasz TUTAJ).Tak właśnie wygląda proces szkolenia w Chile.
W obliczu narastających problemów trudno wyobrazić sobie nagłe odrodzenie reprezentacji dawnych mistrzów. Kadra nie ma przyszłości, brak jej perspektyw i ze świecą szukać można następców Alexisa czy Vidala. Złote lata bezpowrotnie minęły, a liderzy z roczników 86’ i 87’ gasną w coraz szybszym tempie. Nawet jeśli Dariusz Szpakowski skomentuje przyszłoroczny mundial, prawdopodobnie nie usłyszymy w jego trakcie kultowej przyśpiewki: “Chi Chile, chi Chile, viva Chile”.