Wielka nadzieja niemieckiej piłki przepada w Dortmundzie. Fatalny sezon będzie jego ostatnim w Borussii?
W teorii był to transfer idealny. Julian Brandt po kilku świetnych latach w Bayerze Leverkusen chciał wykonać kolejny krok w swojej karierze. Borussia Dortmund zyskiwała jeszcze jednego młodego, choć już ogranego zawodnika z ogromnym potencjałem. W dodatku za nieszczególnie wygórowaną kwotę. Co poszło więc nie tak, że dziś piłkarz uznawany jeszcze do niedawna za jeden z największych talentów za naszą zachodnią granicą, pełni w drużynie z Signal Iduna Park tak marginalną rolę?
Brandt nie miał jeszcze 18 lat, a już biegał w koszulce Bayeru Leverkusen po boiskach Bundesligi oraz Ligi Mistrzów. Jak to młody piłkarz, miewał momenty lepsze i gorsze, ale nieustannie się rozwijał. Jako nastolatek rozgrywał po kilkadziesiąt spotkań w sezonie.
- 2013/14 - 2 gole i 3 asysty w 14 występach
- 2014/15 - 4 gole i 5 asyst w 35 występach
- 2015/16 - 10 goli i 8 asyst w 44 meczach
- 2016/17 - 4 gole i 11 asyst w 38 meczach
- 2017/18 - 12 goli i 7 asyst w 39 meczach
- 2018/19 - 10 goli i 17 asyst w 43 meczach
Borussia latem 2019 roku sięgała więc po piłkarza wciąż młodego, mającego na karku 23 lata, ale jednocześnie po ligowego wyjadacza. 215 spotkań w barwach jednego z - mimo wszystko - czołowych zespołów Bundesligi to przecież nie przelewki. Niemiecki pomocnik rozegrał swój najlepszy sezon w karierze i postanowił zrobić kolejny krok. Wydawało się wówczas, że to idealna transakcja dla obu stron. BVB zapłaciło za Brandta tylko 25 mln euro, choć wyceniano go wówczas na dwa razy więcej. O tym, z jaką łatką blondwłosy pomocnik przechodził na Signal Iduna Park, świadczyć może też fakt, że miał już wówczas na koncie prawie 30 występów w reprezentacji Niemiec.
Wielkie nadzieje
Oczekiwania względem Brandta były spore. W Dortmundzie z miejsca miał stać się jednym z liderów zespołu. Zaczął zgodnie z planem. Chociaż w pierwszym meczu sezonu wszedł tylko na 22 minuty, i tak zdążył zdobyć jedną z bramek, a BVB wygrało z Augsburgiem aż 5:1.
Później jednak Niemcowi można było liczyć minuty bez jakichkolwiek liczb w lidze. Na kolejnego gola czekał aż do 16. kolejki. Pierwszą asystę zaliczył w 13. meczu Bundesligi. Błyszczeli inni, a on chował się w ich cieniu. Raz grał od pierwszej minuty, zaraz potem wchodził na ogony. Lucien Favre ciągle poszukiwał dla niego optymalnej pozycji. A to Brandt miał pełnić funkcję bocznego pomocnika, a to trener ustawiał go na “dziesiątce”. Rola “ósemki” czy “fałszywej dziewiątki” też nie była mu obca. Zero stabilizacji. Tylko od czasu do czasu potrafił zagrać na miarę swoich możliwości. Jak w meczu z RB Lipsk. Wówczas - trzeba to przyznać - zaprezentował się fantastycznie.
O dawnej formie częściej przypominał sobie też w Lidze Mistrzów. Tam strzelił gole w meczach ze Slavią i Interem. Potrafił postraszyć Barcelonę. Podczas rywalizacji z czeskim zespołem dwa razy zaliczył też asystę. Widać było, że wciąż potrafi. Ale za rzadko jest w stanie pokazać pełnię swojego - jakże wielkiego - potencjału. Obudził się dopiero w drugiej części sezonu. Rozgrywki kończył więc z bilansem pewnie lekko rozczarowującym, ale wcale nie tak fatalnym. Licząc wszystkie fronty było to 7 goli i 13 asyst. Można było wierzyć, że kolejna kampania przyniesie nowego-starego Brandta.
Mniej skuteczny niż obrońcy
Chociaż Niemiec rozpoczynał w podstawowej jedenastce sześć ostatnich kolejek sezonu 2019/20, w pierwszym meczu nowych rozgrywek usiadł na ławce. Favre miał inny pomysł na zespół. Wysuniętego Haalanda mieli wspierać Sancho, Reyna czy Reus. Później Brandt doczekał się szans w większym wymiarze czasowym. Czy jednak je wykorzystał? Zdecydowanie nie.
Za nami 24 kolejki Bundesligi. W ich trakcie Niemiec wpisał się na listę strzelców zaledwie jeden raz. Zaliczył też jedną asystę. I to mimo rozegrania aż 1135 minut. Nie można więc powiedzieć, że Niemiec nie dostaje okazji, by udowodnić swoją wartość. Gdy doliczymy do tego także Ligę Mistrzów, Puchar Niemiec i Superpuchar Niemiec, jego bilans wzbogaci się o jedną bramkę, zdobytą w tych ostatnich rozgrywkach przeciwko Bayernowi. Łącznie daje to więc dwa gole i jedną asystę na ponad 1500 minut spędzonych na murawie. W zespole, który preferuje wyjątkowo ofensywny styl gry, a w samej Bundeslidze zdobył w bieżącym sezonie 50 bramek. Częściej od Brandta strzelali nawet obrońcy - Mats Hummels czy Manuel Akanji. Więcej asyst zaliczyli Jude Bellingham i Emre Can. Pomocnicy zdecydowanie bardziej defensywni niż on.
Znajoma kępka trawy
Co znamienne, jedynego gola w bieżącym sezonie Bundesligi 24-latek strzelił podczas wyjazdowego starcia z Bayerem Leverkusen. Na stadionie, gdzie przez lata radził sobie przecież znakomicie. Sprytnie przymierzył z dystansu i pewnie gdyby na trybunach byli kibice, momentalnie by ich takim trafieniem uciszył. Gdy bowiem przyjechał na BayArena sezon wcześniej, już jako zawodnik BVB, sympatycy “Aptekarzy” zgotowali mu piekło, a Niemiec opuścił boisko w przerwie. Na drugą połowę nie wyszedł także w meczu z Bayernem, co mogło wskazywać na pewne problemy z "dźwiganiem" wielkich spotkań.
Problem jest tu ewidentnie w głowie. Brandt nie dojeżdża mentalnie. Nie jest w stanie ustabilizować formy. Odnaleźć swojego miejsca w zespole z Signal Iduna Park. Podczas ostatniego okienka mówiło się o tym, że może odejść do Arsenalu. Ostatecznie taka transakcja nie miała miejsca, ale coraz mniej wskazuje na to, że niemiecka nadzieja futbolu odnajdzie się jeszcze w Dortmundzie. I to może dziwić. Przecież BVB jest klubem, który wypromował i wciąż promuje całą plejadę zawodników. Zwłaszcza młodych i ofensywnych. A do takich - mimo wszystko - wciąż należy były gracz Bayeru Leverkusen. Jak widać - zawsze są wyjątki od reguły.
Umiejętności Brandt ma ogromne. Co do tego nie ma wątpliwości. Czas je jednak w końcu obudzić. A jeśli takowa sztuka nie uda się w Dortmundzie, przyjdzie chyba pora na zmianę otoczenia.