Wielka klapa polskiego klubu. Ambitny projekt do kosza. "Wyszło jak zawsze"

Wielka klapa polskiego klubu. Ambitny projekt do kosza. "Wyszło jak zawsze"
Tomasz Folta / pressfocus
Piotrek - Przyborowski
Piotrek Przyborowski11 Mar · 10:16
Kiedy przejmował Zagłębie Lubin, wydawało się, że to trener skrojony pod ten klub. Marcin Włodarski jako selekcjoner reprezentacji Polski U-17 zasłynął niezwykle skuteczną grą. Na Dolnym Śląsku miało być podobnie, ale rzeczywistość okazała się brutalna. Czy po jego zwolnieniu klub wie, w jakim zmierza kierunku? Nie do końca.
Jeszcze niecałe dwa tygodnie temu śmiał się z pogłosek na temat swojego zwolnienia. Choć sytuacja Zagłębia Lubin z tygodnia na tydzień stawała się coraz poważniejsza, klub zdawał się wytrzymywać presję i trwał przy obranej przez siebie strategii. Marcin Włodarski trenerem “Miedziowych” został przecież zaledwie we wrześniu. W Lubinie z jego przyjściem od początku wiązano długofalowe plany. Zagłębie chciało stworzyć zespół oparty na młodych Polakach, który prezentowałby skrajnie ofensywny styl gry. 42-latek pod ten profil wydawał się idealnym kandydatem. Kilka miesięcy wystarczyło jednak, by w klubie zupełnie zmienili tę optykę, czego ostatecznym dowodem jest poniedziałkowe zwolnienie szkoleniowca.
Dalsza część tekstu pod wideo

Są już przyzwyczajeni

O byłym już trenerze Zagłębia głośno zrobiło się w maju 2023 roku, kiedy prowadzona przez niego reprezentacja U-17 dotarła do półfinału mistrzostw Europy. Tamta kadra chwalona była nie tylko ze względu na imponujące wyniki, ale również przyjemny dla oka styl. Podopieczni Włodarskiego nie kalkulowali, parli do przodu i większość ich meczów była prawdziwymi widowiskami, które aż chciało się oglądać. W Lubinie sądzili, że nowy trener wprowadzi nieco świeżości również do ich zespołu. Miała to być miła odmiana po defensywnej, momentami topornej grze, prezentowanej zwłaszcza pod koniec kadencji Waldemara Fornalika.
- Musimy spojrzeć szerzej. Kiedy trener Włodarski trafił do Zagłębia, wydawało się, że to decyzja z pomyślunkiem. W Lubinie stawiają przecież na akademię, a w kadrze zespołu jest kilku zawodników, którzy tworzyli reprezentację prowadzoną przez tego szkoleniowca. Początek miał naprawdę niezły, ale im dalej w las, było już tylko gorzej. Jego największym kamykiem do ogródka jest, że tak mocno dążył do gry systemem 1-3-5-2, w którym kluczowe znaczenie mają wahadłowi. Pod tym względem Zagłębie kadrowo nie było na to gotowe - opowiada w rozmowie z nami Filip Trokielewicz, dziennikarz Piłki Nożnej i współpracownik serwisu mkszaglebie.pl.
Rzeczywiście, pierwsze spotkania pod wodzą 42-latka mogły wlać trochę optymizmu w serca lubińskich kibiców. Zagłębie awansowało wtedy dalej w Pucharze Polski oraz po raz pierwszy w sezonie zanotowało dwa ligowe zwycięstwa z rzędu. Zresztą w pierwszych siedmiu spotkaniach drużyna pod wodzą nowego trenera poniosła tylko jedną porażkę i to w dodatku z mistrzem Polski, Jagiellonią Białystok. Po wygranych 3:0 listopadowych derbach ze Śląskiem w klubie zapanowała euforia. Problem w tym, że do końca roku lubinianie w kolejnych czterech meczach zdobyli już tylko punkt, a na dodatek odpadli z PP. Wiosną sytuacja się nie poprawiła. W sześciu meczach odnieśli tylko jedno zwycięstwo - i to po sporych męczarniach - z Puszczą Niepołomice.
- Odnośnie do zwolnienia trenera Włodarskiego w klubie panują mieszane uczucia. Wiosenne wyniki oraz pozycja w tabeli determinują konieczność podjęcia takiej decyzji. Problem natomiast pojawia się, gdy pomyślimy, co dalej. Można powiedzieć, że po kilku sezonach walki o utrzymanie jesteśmy już trochę do tego przyzwyczajeni. Na pewno każdy ma z tyłu głowy, że jeśli Zagłębie nie zacznie szybko regularnie punktować, to przyszły sezon zacznie w I lidze. Myślę, że jeśli sytuacja w tabeli się nie poprawi, to prawdziwa presja przyjdzie dopiero za trzy-cztery kolejki - mówi nam anonimowo jeden z pracowników klubu.

Wizja bez wykonawców

Choć już w przerwie zimowej niektórzy domagali się głowy Włodarskiego, klub nie dokonał wtedy żadnych nerwowych ruchów. W grudniu zatrudnił natomiast w roli dyrektora sportowego Wojciecha Tomaszewskiego, wcześniej pracującego m.in. w roli szefa akademii Warty Poznań czy selekcjonera reprezentacji Polski U-19. Ten ruch zdawał się być dopełnieniem modelu Zagłębia, zgodnie z którym pierwszy zespół miał zostać oparty w jeszcze większym stopniu na wychowankach. Duet Włodarski - Tomaszewski, mający doświadczenie w pracy z młodzieżą w strukturach PZPN, miał kultywować tę filozofię. Tyle tylko, że dziś jednego z nich już w klubie nie ma.
- Ciężko krytykować wizję grania młodzieżowcami z klubowej akademii. Problem polega na tym, że obecnie nie ma ich zbyt wielu i regularnie gra tylko Tomek Pieńko. Bartłomiej Kłudka nie jest już młodzieżowcem. Ostatnio częściej na boisku zaczął pojawiać się Jakub Kolan i to w zasadzie tyle. Zagłębie nie powinno nakładać sztucznych wymogów odnośnie np. liczby obcokrajowców, którą można ściągnąć w oknie transferowym, bo jest to niepotrzebne i nie wpływa pozytywnie na jakość zespołu. Oczywiście, wajcha nie może też iść w drugą stronę i nie należy budować drużyny na przyjezdnych, bo z takim zespołem kibicom trudno byłoby się utożsamiać. Zespół trzeba oprzeć po prostu na najlepszych piłkarsko zawodnikach - słyszymy.
Dyrektora Tomaszewskiego trudno jednak krytykować za obecną sytuację w Zagłębiu, bo dołączył tam stosunkowo niedawno. W dodatku, za zimowe ruchy transferowe miał odpowiadać jeszcze głównie Krzysztof Ciuksa, a więc dyrektor skautingu “Miedziowych”. Pretensje można mieć natomiast do innych działaczy. Przecież prezes Paweł Jeż w momencie zatrudnienia Włodarskiego zaznaczał, że nie rozmawiał nawet z innymi trenerami, bo był tak nastawiony na tego właśnie szkoleniowca. Jednocześnie nie chciał powierzyć drużyny żadnemu “strażakowi”, tylko snuł plany, które zakładały współpracę znacznie dłuższą niż na tylko kilka miesięcy.
- Błąd popełnili działacze, bo zatrudnili trenera, który opiera swoją grę na wahadłowych. Tak też było w Zagłębiu, choć w tym przypadku kompletnie mu to nie wychodziło. Szkoleniowiec nie szukał innych rozwiązań, trzymał się wciąż tego samego planu. Dla zobrazowania: na lewym wahadle grał prawonożny Mateusz Wdowiak i cała liga doskonale wiedziała, że pierwsze, co zrobi, to zejdzie na prawą nogę. Nie podobały mi się też niektóre jego wypowiedzi. Szerokim echem odbiła się ta po spotkaniu z Lechem Poznań, kiedy stwierdził, że “Kolejorz” nie zasłużył na zwycięstwo. Z tych konferencji czasem biła od niego taka pycha, która przecież nie była podparta postawą jego drużyny - przyznaje Trokielewicz.

Po rozum do głowy

Trener Włodarski wcale nie musi być arogantem. Być może na jego postawę podczas niektórych konferencji duży wpływ miał fakt, że było to jego pierwsze przetarcie z taką presją medialną. Sam zaznaczał kiedyś, że nie prowadzi kont w mediach społecznościowych i nie śledzi komentarzy na swój temat. Nie dziwi, że przyparty do ściany mógł nie wytrzymać. To na tyle utalentowany trener, że powinniśmy o nim jeszcze usłyszeć. Niewykluczone, że wróci też do PZPN-u i będzie dalej szkolił młodzież, co wychodziło mu naprawdę świetnie. Jego misja w Zagłębiu ostatecznie zakończyła się jednak niepowodzeniem, za co klub może już niedługo zapłacić najwyższą cenę.
- Teraz absolutnym celem numer jeden jest utrzymanie się w Ekstraklasie. Pytanie, czy Zagłębie powinno szukać strażaka, czy iść bardziej w kierunku przyszłościowym. Nie wiem, czy na miejscu działaczy nie poszedłbym w zatrudnienie trenera tylko do końca sezonu. Wiemy też, jak duże znaczenie w przypadku tego klubu ma polityka. Przy okazji każdych wyborów dochodzi do zmian również w ekipie “Miedziowych” i różne stronnictwa się ze sobą ścierają. Informacja o zwolnieniu Włodarskiego była trzymana tak długo w ciszy, ponieważ KGHM dba o dobry PR i nie chciało go oficjalnie pożegnać aż do momentu znalezienia jego następcy, aby nie było sytuacji, z jaką spotkały się władze Śląska - zaznacza Trokielewicz.
Ostatecznie władze Zagłębia nie mogły dłużej czekać i w poniedziałkowy wieczór poinformowały o zwolnieniu 42-latka. Jak podał Trokielewicz, numerem jeden na liście faworytów do zastąpienia go jest Czesław Michniewicz. Wydaje się, że w Lubinie przynajmniej na kilka najbliższych miesięcy mogą odejść od swojej filozofii pracy organicznej i skupić się w większym wymiarze na tym, co tu i teraz.
- W Zagłębiu ryba psuje się od głowy. Może agonia to za mocne słowo, ale od początku czasów post-pandemicznych widzimy, że w klubie z roku na rok jest coraz gorzej. Zmagamy się z poczuciem tymczasowości, tymczasem istnieje obawa, że i ten klub się wreszcie doigra. Chciałbym, aby zatrudniono trenera, który będzie miał pełne poparcie. Przecież już na początku tej rundy pojawiały się informacje, że Zagłębie sonduje następców trenera Włodarskiego. To nie było w porządku i źle to świadczy o działaczach. Odbij się też na szatni i jej podejściu do szkoleniowca. Chciałbym, aby teraz ktoś poszedł po rozum do głowy i wybrał nowego trenera świadomie, żeby to był wreszcie długofalowy projekt. Mam jednak obawy, że tak się nie stanie - podsumowuje.

Przeczytaj również