Wielka dziura Barcelony, Flick już ma pod górkę. Można zadać jedno pytanie

Wielka dziura Barcelony, Flick już ma pod górkę. Można zadać jedno pytanie
ANP / pressfocus
Mateusz - Jankowski
Mateusz Jankowski12 Jul · 10:11
Transferów nie ma, wzmocnień brak. Piłkarze się łamią, nowi nie przychodzą, czas ucieka. Nowy sezon jeszcze nie wystartował, ale w Barcelonie już dzieje się naprawdę źle.
Jeszcze żyjemy ostatkami mistrzostw Europy czy Copa America. Na horyzoncie można już dostrzec długo wyczekiwany powrót piłki klubowej. I nie zapowiada on się szczególnie optymistycznie z perspektywy Barcelony. Wicemistrzowie Hiszpanii zakończyli minione rozgrywki bez trofeum, pozwalając się skompromitować na wielu płaszczyznach. Na razie niewiele wskazuje na to, aby “Blaugrana” wzmocniła się przed startem kolejnego sezonu. Zastąpienie Xaviego Hansim Flickiem to może być za mało, aby znów stać się konkurencyjnym zespołem aspirującym o najwyższe cele. Jeśli sytuacja nie ulegnie zmianie, Katalończycy będą jeszcze słabsi niż przed rokiem. A już wtedy nie należeli do najmocniejszych.
Dalsza część tekstu pod wideo

Sjesta

Obserwując działania Barcelony, można by odnieść wrażenie, że włodarze zapadli w sen nocy letniej. Lipiec za pasem, okienko transferowe otwarło się na oścież, a klub wciąż nie pozyskał ani jednego zawodnika. W międzyczasie stracił wypożyczonych Joao Cancelo i Joao Felixa, a także Marcosa Alonso i Sergiego Roberto, z którymi nie przedłużono kontraktów. Dodatkowo sprzedano Marka Guiu do Chelsea i zainkasowano 9 mln euro z przenosin Chadiego Riada do Crystal Palace. Wszystkie te ruchy nie brzmią nad wyraz ekscytująco. Cules mogą jedynie zapytać: Gdzie te transfery?
Transferów nie ma, ponieważ obecnie Barcelonie nie opłaca się ich robić. Najpierw musi ona wrócić do tzw. zasady 1:1, a zatem momentu, w którym wydatki klubu są równe lub mniejsze niż limit płacowy ustalony przez władze ligi hiszpańskiej. W takim układzie zespół może wydać jedno euro na każde zarobione euro. Obecnie “Barca” działa w formacie 1:4, a zatem musiałaby wygenerować np. 40 mln euro, aby wydać 10. Co więcej, w lutym ogłoszono, że limit płacowy “Blaugrany” zmalał z 270 do 204 mln euro. Według różnych źródeł w tamtym momencie był on przekroczony o około 200 mln euro. Najpierw trzeba zatem zasypać tę dziurę, chociaż w tym przypadku można nawet mówić o kanionie, a dopiero potem ruszyć na zakupy. Jak to zrobić?
“Barca” raczej nie zarobi kokosów na sprzedaży zawodników, ponieważ nikt nie chce jej opuszczać. Ronald Araujo nie kwapi się do odejścia, Raphinha odrzuca wszystkie oferty, a Frenkie de Jong nie byłby zbyt mądry, gdyby zrezygnował z kokosów, które przysługują mu z tytułu pensji odroczonej w czasie pandemii. Działacze muszą zatem szukać środków w innych miejscach. Niedawno dziennikarze Mundo Deportivo podali, że zastrzykiem gotówki ma być choćby lukratywna umowa z firmą cateringową, która zagości na odnowionym Spotify Camp Nou. Ale to tylko kropla w morzu potrzeb.

Cierpliwy to i kamień ugotuje

Klub musi też rozwiązać sytuację z udziałami w Barca Studios, czyli spółce zajmującej się działaniami w obszarze technologii cyfrowej. W 2022 roku Barcelona zawarła umowę z firmą Libero, co stanowiło jedną ze słynnych już dźwigni finansowych. Problem w tym, że Niemcy nie zapłacili jednej raty, która wynosiła 40 mln euro. W tym roku mieli dołożyć kolejnych 60 mln euro, jednak prawdopodobnie też tego nie zrobią. Katalońska prasa podawała, że tegoroczna płatność została przesunięta na wrzesień, aby uniknąć kolejnej luki w budżecie podczas trwania okienka. 15% praw do Barca Studios ma zatem przejąć Spotify, które potencjalnie zapłaci brakujące 40 mln euro. Szwedzki gigant na rynku muzycznych platform streamingowych żyje z Barceloną w dobrych stosunkach, o czym świadczy jego obecność na przodzie koszulek i w nazwie stadionu. Wszystko miałoby zatem zmierzać w dobrym kierunku. Teoretycznie.
- Barcelona jest już na etapie przeglądania umów i ma nadzieję, że w przyszłym tygodniu uda się osiągnąć porozumienie w sprawie sprzedaży 15% udziałów w Barca Studios należących do Libero. Dzięki tej sprzedaży, która była przewidziana w budżecie na sezon 2023/24, Barcelona będzie w stanie osiągnąć założone liczby, a nawet zamknąć rok z pewnym zyskiem, co pozwoliłoby jej wrócić do formuły 1:1 - pisało w czerwcu Mundo Deportivo.
Minął jeden tydzień, drugi, a cała sprawa wciąż nie została sfinalizowana. Przedłuża się też kolejna z arcyważnych transakcji dotycząca współpracy z Nike. W marcu sugerowano, że dojdzie do głośnego rozstania Barcelony z amerykańską firmą odzieżową. Po długich negocjacjach obie strony miały finalnie dojść do wstępnego porozumienia w sprawie nowego kontraktu. Dziennik Sport, a także inne katalońskie źródła sugerowały, że będzie to najwyższa umowa w historii futbolu. Nike miałby płacić klubowi około 105 mln euro, dorzucając do tego bonus w wysokości kolejnych 100 mln euro. Brzmi pięknie, ale w tym przypadku wciąż brakuje oficjalnego potwierdzenia. Od kilku tygodni nie nastąpił żaden wyczekiwany przełom. Teoretycznie kwestia powinna zostać rozwiązana w najbliższym czasie, ponieważ na 18 lipca zaplanowano prezentację nowych koszulek. Potencjalnie miałaby się ona zbiec z potwierdzeniem przedłużenia współpracy. Nim nie zostanie wydany formalny komunikat, “Barca” wciąż będzie poruszała się w sferze gdybań.
Aby móc w miarę normalnie funkcjonować na rynku, Katalończycy muszą dostać pieniądze za Barca Studios, podpisać kontrakt z Nike i prawdopodobnie dołożyć do tego wpływy związane z przyszłą działalnością wyremontowanego stadionu. Dopóki się to nie stanie, klub praktycznie nie może wejść na rynek. A nawet po sfinalizowaniu wszystkich transakcji, być może zaistniałaby konieczność sprzedaży minimum jednej gwiazdy.
- Poprzez dojście do zasady 1:1 rozumiemy doprowadzenie do sytuacji, w której klub będzie wydawał maksymalnie tyle pieniędzy, ile wynosi wyznaczony mu przez La Ligę limit FFP. Dalej jednak nie będzie to oznaczać pełnej swobody na rynku transferowym. Jeśli przykładowo, klub sprzeda jednego z piłkarzy, w wyniku czego jego rzeczywiste wydatki zrównają się z limitem wyznaczonym przez ligę hiszpańską, to wprawdzie znajdzie się w "zasadzie 1:1", ale, aby móc kogokolwiek kupić, najpierw będzie musiał jeszcze kogoś sprzedać, aby ponownie nie przekroczyć limitu - tłumaczył Michał Gajdek na łamach portalu FCBarca.com.

Bez pośpiechu

Czy Barcelona wróci do zasady 1:1 i uwolni związane ręce? Trudno powiedzieć. Czytając hiszpańską prasę, można co rusz natknąć się na doniesienia o panującym optymizmie i rosnących szansach na zwiększenie możliwości operacyjnych. Nikogo jednak nie zdziwi, jeśli klub znów zostawi wszystko na ostatnią chwilę. Ostatnie lata pokazały, że Joan Laporta i spółka są mistrzami w szyciu składu za pięć dwunasta. Rok temu pozyskano Cancelo i Felixa na kilka godzin przed zamknięciem okienka. Sezon wcześniej zarejestrowano Lewandowskiego, Raphinhę i Christensena na dzień przed startem ligi hiszpańskiej. Jeszcze wcześniej na wariata dopinano pozyskanie niechcianego w Arsenalu Aubameyanga. Wygląda na to, że “Barca” po prostu lubi ten dreszczyk emocji, adrenalinę wynikającą z nadchodzącego deadline’u. Rywale mogą zamknąć kadry w połowie lipca, ale na Camp Nou prawdziwa zabawa pewnie zacznie się dopiero pod koniec sierpnia.
Na korzyść Barcelony działa fakt, że wie, na kogo zamierza wydać pieniądze, jeśli już zdoła je zgromadzić. Toni Juanmarti, Matteo Moretto i wielu innych dziennikarzy podało, że priorytet jest jeden. Nazywa się Nico Williams. Celem ma być przeniesienie na arenę klubową systemu, który sprawdza się w reprezentacji. W kadrze wychowanek Athletiku fruwa wraz z Lamine Yamalem. Posiadanie tego duetu na skrzydłach mogłoby wznieść zespół na znacznie wyższy poziom.
- Nico Williams to zawodnik, którego bardzo lubię. Czy moglibyśmy sobie pozwolić finansowo na tego typu operację? Uważam, że tak. Ale musimy pozwolić Deco pracować. Mam nadzieję, że będziemy mieli dobre wieści dla kibiców - powiedział ostatnio Laporta na antenie Catalunya Radio.
Prezes wlał nadzieję w serca kibiców, którzy muszą jednak ostudzić zapał. Transfer Nico wiąże się z gigantyczną inwestycją. Athletic nie zamierza bowiem nawet siadać do negocjacji. Albo płacisz klauzulę w wysokości 58 mln euro, albo wychodzisz. To oznacza, że Barcelona musiałaby wygenerować mnóstwo miejsca w budżecie płacowym. Większość transferów rozbija się na raty, co jest standardową procedurą. W tym przypadku trzeba byłoby za jednym zamachem wykonać gigantyczny przelew przy jednoczesnym zapewnieniu zawodnikowi godnej pensji. Czy sytuacja finansowa “Blaugrany” z tragicznej przemieni się w na tyle dobrą, aby ten ruch doszedł do skutku? Dowiemy się dopiero w nadchodzących tygodniach. Na tym problemy klubu się nie kończą.

Pomór

Brak transferów idzie w parze z poważnym przetrzebieniem obecnej kadry. Hansi Flick może z niepokojem przyglądać się rosnącej liczbie zawodników niezdolnych do gry. Gavi wciąż dochodzi do zdrowia po zerwaniu więzadła krzyżowego. Na murawę wróci najwcześniej w listopadzie. Z kolei z urazem stawu skokowego nadal zmaga się Frenkie de Jong. Diario Ara pisało niedawno, że problem Holendra jest znacznie poważniejszy niż pierwotnie sądzono. Piłkarz sukcesywnie odczuwa ból w kostce, przez co nie wiadomo, czy normalnie rozpocznie okres przygotowawczy. Istnieje obawa, że jego dyskomfort stanie się chroniczny.
Do tego dochodzą urazy na turniejach reprezentacyjnych. Ronald Araujo doznał kontuzji mięśniowej w ćwierćfinale Copa America. Javi Miguel z dziennika AS podawał, że odczucia Urugwajczyka nie są dobre i prawdopodobnie dopiero we wrześniu będzie do dyspozycji Flicka. Przez około sześć tygodni będzie też pauzował Pedri. Faul Toniego Kroosa w meczu Hiszpania - Niemcy spowodował u pomocnika skręcenie więzadła wewnętrznego bocznego w lewym kolanie. Brzmi fatalnie. Zwłaszcza, znając pokaźną historię urazów wychowanka Las Palmas.
Sezon jeszcze się nie rozpoczął, a na Barcelonę spadło już kilka plag. Warto przy okazji dodać, że na początku rozgrywek Flick najpewniej nie będzie też mógł skorzystać z usług Fermina Lopeza, Pau Cubarsiego i Erika Garcii, którzy polecą na igrzyska olimpijskie. Dodatkowo Inigo Martinez i Vitor Roque aktualnie nie są zarejestrowani w lidze hiszpańskiej. W efekcie “Barca” może przystąpić do pierwszej kolejki np. w takim składzie:
Ter Stegen - Kounde, Christensen, Faye, Balde - Casado/Romeu, Guendogan, Ferran - Yamal, Lewandowski, Raphinha.
Umówmy się, to nie wygląda ekskluzywnie. Szczególnie, że główny konkurent w tym czasie będzie zastanawiał się, czy wystawić Mbappe czy Rodrygo, Bellinghama czy Endricka, Camavingę czy Tchouameniego. Prawda wygląda tak, że obecnie “Barca” praktycznie nie stanowi dla Realu Madryt żadnej konkurencji. I warto podkreślić to przed startem sezonu, który z perspektywy Katalończyków może być jeszcze trudniejszy niż ten poprzedni. Na razie zespół nie ma miejsca w limicie płac. W efekcie nie przeprowadza transferów. Co za tym idzie, maleją jego szanse na sukces sportowy. A to znów wpłynie negatywnie na sytuację finansową. I błędne koło się zamyka. Barcelona musi zatem znaleźć sposób, aby wydostać się ze zgubnej spirali. Zegar tyka. Rywale się wzmacniają. Kataloński król jest nagi.

Przeczytaj również