Więcej sprzętu niż talentu. Jack Grealish przepłaconym niewypałem Manchesteru City
Kupując Jacka Grealisha, włodarze Manchesteru City mogli oczekiwać, że ściągają do drużyny nowego lidera, a jak na razie okazuje się, że nawet nie można go traktować jako wzmocnienia składu. Obecnie wychowanek Aston Villi jest piątym kołem u wozu mistrzów Anglii.
- Tylko spójrzcie na ceny we współczesnym futbolu. Grealish kosztował 100 milionów funtów. W rzeczywistości jest on wart trzy razy mniej - stwierdził niedawno Dirk Kuyt.
W przypadku wielu transferów mówi się o konieczności aklimatyzacji, dostosowania do nieznanego środowiska, zadomowienia w nowym zespole etc. Są jednak transfery tak wielkie i kosztowne, że nie ma mowy o szukaniu jakichkolwiek wymówek. Jeśli piłkarz kosztuje 100 mln funtów, stając się rekordem transferowym Premier League, nie można, ale trzeba od niego wymagać natychmiastowej jakości. Tymczasem Grealish od kilku miesięcy na boisku wyróżnia się jedynie fryzurą i opuszczonymi getrami. Wszystko, co pozostaje integralnie związane z jego grą, jest na poziomie co najwyżej przeciętnym.
Skandaliczne liczby
- Trafiam do najlepszego klubu świata pod skrzydła prawdopodobnie najlepszego trenera. Jestem niezwykle podekscytowany - mówił Grealish na powitalnej konferencji prasowej.
Przy okazji transferu 26-latka na Etihad rozbłysł nieznany dotąd poziom blasku. Manchester od lat znany jest z wydawania wielkich kwot na transfery, jednak rzadko kiedy “Obywatele” szastają setkami milionów na jednego piłkarza. Częściej ściągano trzech piłkarzy po 40 mln euro niż jednego za 120. Ani Kevin de Bruyne, ani Raheem Sterling czy żaden inny nabytek mistrzów Anglii nie był witany z taką “pompą” i barokowym wręcz przepychem. Dla Grealisha rozbito bank, chociaż już w momencie ogłoszenia tego zakupu można było mieć pewne wątpliwości, czy na pewno jest tego wart.
Anglikowi nie można odebrać talentu, jednak mówimy o zawodniku, który w momencie transferu miał za sobą tylko dwa pełne sezony w Premier League i ani jednej bramki na poziomie reprezentacyjnym. Przed przejściem do City hymn Champions League słyszał jedynie, kiedy zasiadał przed telewizorem. Jego najlepszy sezon ligowy opiewa na dorobek sześciu trafień. Skuteczniejsze kampanie notował Kamil Glik, który zresztą przy okazji spotkania Polska - Anglia pokazał gwieździe “The Citizens” miejsce w szeregu. Można się śmiać z bezpardonowych metod środkowego obrońcy, ale to też wiele mówi o Grealishu, jeśli daje się zdominować zawodnikowi Benevento i nie ma ani werbalnych, ani sportowych argumentów.
Oczywiście, Grealish wyróżniał się w Aston Villi, był jej boiskowym filarem, liderem i w poprzednich dwóch latach gwarantem utrzymania w angielskiej ekstraklasie. Wszystko jednak sprowadza się do tego, czy wydanie 100 milionów funtów nie było klasycznym dla Anglików przepłaceniem zawodnika z Wysp. Bo rodzimy, bo swój, bo trawa jest najbardziej zielona po naszej stronie trawnika. Harry Maguire pozdrawia.
- Idąc do takiego klubu, jak City, gdzie są najlepsi piłkarze, myślałem, że będę miał udział przy 20, 30 bramkach. Na razie mam problem z notowaniem goli i asyst. Cena, którą za mnie zapłacono, siedzi w głowie. Kiedy tyle kosztowałeś i nie strzelasz, ani nie asystujesz, ludzie zaczynają o tym mówić. Wtedy pozostaje wiara w siebie. Mam nadzieję, że odwdzięczę się Manchesterowi, zdobywając gole i trofea - tłumaczył Grealish na antenie “Sky Sports”.
Ewidentnie widać, że 26-latek przejmuje się negatywnymi komentarzami na temat swojej formy. Przypomnijmy jego celebrację bramki przeciwko Leeds, kiedy ostentacyjnie zatkał uszy, sugerując: “Hejterzy, nie słyszę was”. Nieco groteskowo wyglądają takie manifestacje w wykonaniu piłkarza, który na tego gola czekał trzy miesiące i kto wie, czy na następnego nie poczeka następnego kwartału.
Trudno oczekiwać, aby ludzie nie zwracali uwagi na tak mizerną dyspozycję zawodnika, którego predestynowano do stania się główną postacią ekipy Pepa Guardioli. 100 milionów na stole, “dyszka” na plecach i powszechne szaleństwo w brytyjskich mediach. Grealisha reklamowano jako zawodnika, który po latach gry w ligowym średniaku wreszcie pokaże pełnię umiejętności. Z perspektywy czasu okazuje się, że może poziomem bliżej mu było do Aston Villi niż mistrzowskiego Manchesteru.
Ciało obce
Na Etihad Grealish kompletnie nie przypomina zawodnika, którym był za czasów gry w Aston Villi. W minionym sezonie znajdował się on w ścisłej ligowej czołówce, jeśli chodzi o liczbę asyst, kluczowych podań, wygranych fauli i wykreowanych szans. W Manchesterze wszystkie cyferki poleciały - jedne na łeb, drugie na szyję, a inne na pokaźnych rozmiarów łydki Anglika.
W Premier League Grealish przoduje jedynie, jeśli chodzi o kontakty z piłką w polu karnym i podania otrzymane w ostatniej tercji boiska. Problem w tym, że nic nie wynika z akcji, w których to on ma się wcielić w rolę kreatora. Kiedy piłkę dostaje Riyad Mahrez, wiadomo, że za moment rywal będzie oglądał plecy Algierczyka, gdy futbolówka trafia pod nogi Bernardo Silvy, można się spodziewać błyskawicznego przyspieszenia akcji. Ale w momencie zagrania do Grealisha ataki City właściwie dobiegają końca. Anglik notuje zbyt wiele kontaktów z piłką nim wykona podanie, zwykle zwrotne, przewidywalne.
- Grealish gra zbyt bezpiecznie, nie podejmuje ryzyka. Powinien powiedzieć do siebie: “Hej, tyle za mnie zapłacili, więc jestem tu, żeby być gwiazdą, pokażę swoją jakość”. Wygląda to tak, jakby bał się wziąć na siebie odpowiedzialności - analizował Alan Shearer w programie “Match of the Day”.
W Aston Villi Grealish notował najlepsze liczby, ale wynikało to głównie z nikłej jakości jego partnerów. W takim otoczeniu mógł faktycznie być numerem jeden. Po przybyciu na Etihad stwierdził, że cieszy się z możliwości gry u boku najlepszych piłkarzy świata. Rzeczywistość pokazała, że obecność tylu gwiazd go przytłacza, tłamsi na boisku. W wielu spotkaniach Anglik nawet nie próbuje zrobić czegoś kreatywnego, tylko mechanicznie odgrywa do kolegów. Na Villa Park jeden Grealish robił za wszystkich, teraz wszyscy robią za jednego.
Konkurencja na Etihad prezentuje się zbyt pokaźnie, aby Guardiola w nieskończoność czekał na przebudzenie skrzydłowego. Pep ma już minimum trzech wirtuozów na jego miejsce. Potwierdzają to ostatnie tygodnie, kiedy Grealish sporadycznie podnosi się z ławki rezerwowych. Bernardo Silva, Phil Foden, Riyad Mahrez, Kevin de Bruyne, Raheem Sterling, Gabriel Jesus - ta siła rażenia wystarczy, by pędzić po kolejne mistrzostwo Anglii.
Pozaboiskowe perypetie
W Manchesterze City Grealish brał udział w podobnej liczbie afer obyczajowych, co zdobytych bramek. Gdy przełamał on już bowiem passę czternastu meczów bez gola i wpisał się na listę strzelców przeciwko Leeds, postanowił to uczcić. Aż nazbyt hucznie. Skrzydłowy wraz z Philem Fodenem urządzili sobie po Manchesterze małą wycieczkę szlakiem nocnych klubów. Według relacji brytyjskich mediów na następnym treningu sztab “The Citizens” był zszokowany ich stanem fizycznym. Kac morderca wiadomo czego nie ma.
W następnym meczu obaj nie znaleźli się w meczowej kadrze. O ile w przypadku Fodena tego typu incydenty można zrzucić na karb młodości, o tyle Grealisha pod tym względem można uznać za recydywistę. Nie chodzi tu o nakłanianie piłkarzy do celibatu, abstynencji i wyzbycia się wszelkiego grzechu, ale o zachowanie umiaru. Tego brakuje Grealishowi. W Birmingham zdarzały mu się noce, kiedy upijał się do nieprzytomności i spał na środku ulicy. W Manchesterze miał więcej promili niż udanych spotkań.
- Nie, to nie była rotacja. Dziś zdecydowałem się wystawić najlepszy skład, dlatego zagrali ci piłkarze, a nie inni. W czasie świąt przykładam szczególną uwagę do zachowania na boisku i poza nim. Kiedy pozaboiskowe zachowanie nie jest właściwe, piłkarze nie będą grali. Zawodnicy muszą być cały czas skupieni - tłumaczył Guardiola pytany o powody odsunięcia od składu Grealisha i Fodena.
Na dziś można powiedzieć, że Manchester City kompletnie nie potrzebował gwiazdora “The Villains”. Patrząc na Premier League, bez trafień Grealisha w tym sezonie “Obywatele” wygraliby 4:0 z Norwich zamiast 5:0 i 6:0 z Leeds zamiast 7:0. Jedyne asysty zanotował przy zwycięstwach 5:0 i 4:1. Chyba nikt na Etihad nie odczułby bez niego drastycznej różnicy.
Jeśli spojrzy się na grę “dziesiątki” City, naprawdę niełatwo znaleźć symptomy zwiastujące nagłą poprawę. Grealish w żadnym meczu nie zagrał tak, żeby kibice musieli szukać szczęki na podłodze. Co najwyżej pilota od telewizora, żeby przełączyć na inny mecz. Prędzej 26-latek straci miejsce w składzie reprezentacji niż stanie się ważną postacią Manchesteru. Gdy on celebruje jedno trafienie na trzy miesiące, Mason Mount staje się liderem Chelsea, Emile Smith Rowe notuje kapitalne liczby w Arsenalu, James Maddison nosi Leicester na własnych barkach, a Conor Gallagher znajduje się w życiowej formie. Gdyby dziś Gareth Southgate miał ogłosić kadrę na najbliższe zgrupowanie, Grealish nie zasługiwałby na powołanie. A taki był ładny, angielski. Szkoda.