VAR pomaga czy przeszkadza? Kontrowersyjne decyzje sędziów to tylko dowód na to jak bardzo potrzebna to technologia
Można chyba powiedzieć, że to najlepszy przyjaciel sędziego. Wprowadzono go niedawno, ale pomimo wątpliwości niektórych osób szybko zjednuje sobie sympatię kolejnych niedowiarków. VAR to chyba najlepsza zmiana, jaka spotkała piłkę nożną w ostatnich latach, choć nie rozwiązuje wszystkich problemów i nie zwalnia sędziów z odpowiedzialności.
Zasady stosowania powtórek wideo w piłce nożnej są bardziej skomplikowane niż na pierwszy rzut oka może się wydawać. Nie jest tak, że arbiter może wykorzystać przerwę w grze i sprawdzić każdą sytuację na małym telewizorku.
Przed wszystkimi spotkaniami, w których dostępny jest system pomocy sędziemu, mamy informację, kiedy może on z niego skorzystać. Wątpliwości przy rzucie karnym, bramce, czerwonej kartce lub błędna identyfikacja zawodnika to właśnie takie przypadki.
Nie ma więc możliwości sprawdzenia zwykłego, niezbyt brutalnego faulu w środkowej strefie boiska lub tego czy faktycznie piłka wyszła na aut (o ile nie wystąpiło to w sekwencji posiadania, która przyniosła gola). Ale to już chyba wszyscy wiemy, więc nie trzeba się chyba nad tym zbytnio rozwodzić.
Magiczna strefa interpretacji
W końcu zdarzają się przypadki, kiedy VAR wchodzi do gry, ale wielu obserwatorów, a także i samych aktorów widowiska ma poważne obiekcje co do decyzji arbitra. Tutaj wkraczamy do swoistej „komnaty tajemnic”.
A jest nią spojrzenie sędziego na sytuację. Wiadomo, są bowiem przypadki, w których jeden zagwiżdże, a drugi puści. Każdy z rozjemców futbolowego widowiska stawia sobie pewną wyimaginowaną poprzeczkę, której nie można przeskoczyć, bo przecież przepisy pozostawiają pewne pole do interpretacji.
Dotyczy to między innymi zagrania piłki ręką czy ewentualnej pracy kończyn górnych w bezpośrednich pojedynkach. Trafiłeś kogoś łokciem? Przypadkowo? Jak mocno? Granica między grą nierozważną a celowym uderzeniem rywala jest bardzo cienka, zwłaszcza z perspektywy arbitra, który wielu rzeczy musi się domyślać.
Tak jak w niedzielnym spotkaniu Barcelony z Gironą. Minęło już kilka dni, ale cały czas słyszymy echa decyzji pana Jesusa Gila Manzano, który wyrzucił z boiska Clementa Lengleta. Klub odwołał się już od tej decyzji, ale komisja ligi podtrzymała dotychczasowy werdykt.
Zarysujmy więc obraz sytuacji. Hiszpan zagwizdał po starciu Francuza z Pere Ponsem, uznając że to piłkarz Girony faulował. Dostał jednak sygnał od sędziów wideo, którzy stwierdzili, że ich biegający po murawie kolega przegapił groźne zagranie zawodnika gospodarzy.
Po wizycie przy naszym ulubionym „telewizorku” główny arbiter podjął wiążącą decyzję. Kupiony z Sevilli stoper zakończył swój udział w spotkaniu za uderzenie rywala łokciem. No i tutaj zaczynamy dywagacje.
Uderzenie było mocne, z tym nie ma co dyskutować. Czy jednak było umyślne? Ruch ramienia zawodnika Barcy nie wydaje się naturalny, ale z drugiej strony traci on równowagę. Wszyscy wiemy, że upadając wykonujemy dziwne ruchy.
To sędzia musi zdecydować
Właśnie dlatego kluczowa jest interpretacja Gila Manzano. I tutaj, moim zdaniem, podjął decyzję słuszną, a na pewno taką, z której się wybroni. Wystarczy spojrzeć na to, co robi Lenglet ze swoim prawym ramieniem.
Swoje zdanie na ten temat ma jednak szkoleniowiec „Dumy Katalonii”, Ernesto Valverde: „Naprawdę zaskoczyła mnie decyzja sędziego. Trudno mi wyobrazić sobie, że to wina Lengleta. Może chciał się bronić, ale to na pewno nie było uderzenie łokciem. Drugi gracz po prostu w niego wpadł. Nawet sam zawodnik Girony chciał go przeprosić”.
A teraz spójrzmy jeszcze raz na powtórkę. Pons wpada we Francuza, to prawda. Ale czy jego ruch wygląda na obronę? Dla mnie, bardziej na atak na rywala. Atak niedozwolony i karany czerwoną kartką.
Innego zdania byli też piłkarze zespołu z Camp Nou. Leo Messi po meczu nie podał ręki sędziemu, przy okazji wylewając na niego swoje żale. Chociaż arbiter bezbłędny nie był, to punktem zapalnym bez dwóch zdań było wyrzucenie 23-letniego środkowego obrońcy.
I co z tego, że zastosowano VAR? W końcu każdy może mieć swoje zdanie na temat takiej sytuacji. Pamiętajmy jednak, to ten pan z gwizdkiem podejmuje decyzje i to jego opinia jest decydująca. Nie trenera, nie piłkarzy. A jeśli ma jeszcze dostęp do kilku powtórek dobrej jakości, to powinniśmy mu zaufać. Niestety, każdemu się nie dogodzi.
VAR-owy nie zawsze pomoże
Kolejnym istotnym aspektem jest też to, że niektóre incydenty pozostają niezauważone przez sędziego głównego, ale i VAR-owego. Pozornie, bo wszystkie sytuacje, gdzie istnieje poważne podejrzenie pomyłki przebywającego na boisku arbitra, są sprawdzane przez jego odpowiednich asystentów.
Warunek jest jednak jeden. Przy „stoliczku” musi być wyraźnie widać, że kolega się pomylił. Jeśli są poważne wątpliwości, to nie ma kontaktu. Mówił o tym w ostatnim odcinku Ligi+Extra były przewodniczący Kolegium Sędziów PZPN, Sławomir Stempniewski.
Odnosił się dokładnie do sytuacji z końcówki spotkania Arki z Lechem. W doliczonym czasie gry Łukasz Trałka wygrał walkę o pozycję z Damianem Zbozieniem i skierował futbolówkę głową do siatki. Byłoby 1:1, ale pan Wojciech Myć odgwizdał przewinienie Lechity.
Z tym że praktycznie wszyscy, w tym sam Stempniewski, są zgodni co do tego, że decyzja była błędna. Defensywny pomocnik ekipy z Poznania nie szarpał, nie popychał ani nie zahaczał rywala, pomimo tego, że toczyli ze sobą walkę fizyczną. Defensor Arki po prostu stracił równowagę.
W wozie, gdzie asystenci mają podgląd na powtórki, prawdopodobnie nie uznano, że był to ewidentny błąd sędziego. Nie skontaktowano się więc z nim i nie poinformowano, że warto byłoby zrewidować decyzję.
Oczywiście nie zmienia to tego, że wydaje się ona błędna. Pokazuje jednak, że VAR nie uwolni nas od sędziowskich błędów, także w kluczowych sytuacjach. Przecież wciąż wszystko opiera się o czynnik ludzki.
Włoska tragedia
W czwartej kolejce Serie A również mieliśmy kontrowersje z udziałem systemu, który na Mundialu spisywał się naprawdę świetnie. Spotkanie Inter – Parma obfitowało w wydarzenia bliźniacze do tej z końcówki meczu Arka – Lech.
Zacznijmy więc od początku. Jedna z pierwszych akcji meczu i Roberto Gagliardini atakuje Antonio Di Gaudio wyprostowaną nogą. Trafia w jego piszczel. Gwizdek milczy. Interwencja VAR-owego? Brak. O co tu chodziło? Szczerze mówiąc, nie wiem.
Dlaczego w tym przypadku nie przyszedł żaden sygnał po obejrzeniu powtórki? Jasne, to było wydarzenie poza polem karnym, ale przecież to jest faul na czerwoną kartkę, a zatem podlegający wideoweryfikacji.
Potem mieliśmy kolejną kontrowersję. Piłkę uderzoną przez Ivana Perisicia zablokował przed linią bramkową Federico DiMarco. Kolejny raz Gianluca Manganiello nie zareagował. Podobnie odpowiadający za VAR Gianluca Rocchi. Dla mnie kolejny poważny błąd.
No i na sam koniec ten sam zawodnik Parmy, który przecież mógłby wylecieć z boiska za obronę piłki ręką na linii bramkowej (chociaż wydaje się, że strzał, który blokował, ominąłby bramkę) strzelił fenomenalnego gola.
Sęk w tym, że Samira Handanovicia zasłonił piłkarz, który znajdował się na pozycji spalonej, co widać na zdjęciu wyżej. To jest chyba najbardziej niejednoznaczna kontrowersja z tego spotkania, bo rzeczony zawodnik nie brał udziału w grze, ale stał w linii strzału.
Tutaj również nie zastosowano VAR-u. Więc po co właściwie jest ten system? Panowie Manganiello i Rocchi zasłużyli na poważną burę, a świadczy o tym to, że fani obu drużyn są co do tego zgodni. Niestety, takich pomyłek nie da się obejść. Oby takie incydenty były jak najrzadsze.
Obrót o 180 stopni
No i oczywiście jest jeszcze jedno. Kibice nie zawsze muszą rozumieć, co się dzieje podczas wideoweryfikacji. Najprostszy przykład? Niedawny mecz San Jose Earthquakes z Atlanta United i ta sytuacja:
Z akcją wychodzą gospodarze. Strzelają gola i mamy sygnał o konsultacji z wideoasystentem. Wszyscy chyba myślą o tym samym. Chodzi o spalonego. Otóż nie! Bramka zostaje anulowana i mamy… rzut karny po drugiej stronie boiska.
Z 4:1 robi się 3:2. Finalnie to zespół z Atlanty wygrał, po świetnym comebacku. I nikt nie może przyczepić się do zachowania arbitra. Działał wzorowo. Poczekał na przerwę w grze, dostał informację, że w jedenastce Earthquakes ich obrońca zagrał piłkę ręką i podjął jedyną słuszną decyzję.
Prowadzący spotkanie pan Fotis Bazakos opowiadał po meczu: „Przy sprawdzaniu sytuacji wracamy do początku akcji zaczepnej i tam akurat przekroczono przepisy. Zaczęło się właśnie w tamtym momencie, więc arbiter wideo cofnął do tamtego punktu. Obejrzał i poinformował mnie, że popełniłem jasny i oczywisty błąd, więc podbiegłem do ekranu i to potwierdziłem. (…) To było jasne i przejrzyste, więc nie miałem innego wyboru”.
Tylko, że kibice musieli czuć ogromną frustrację. Kumulacja emocji związanych z anulowaniem gola ich ulubieńców i podyktowaną jedenastką musi skutkować ogromną erupcją złości. Tutaj potrzeba raczej przyzwyczajenia widowni do nowych realiów. Po prostu, tak działa VAR. I póki co, lepszego sposobu rozwiązywania tego typu sytuacji nie mamy. Dla mnie jednak wartością nadrzędną jest eliminacja wypaczania wyników przez błędy sędziowskie.
Bez VAR-u jak w lesie
Pamiętajmy jednak, że Video Assistant Referee to chyba najlepsza futbolowa nowinka ostatnich lat. Udowodnił to mundial, udowadnia to nasza Ekstraklasa, LaLiga i każde rozgrywki, w których mamy tę technologię.
Jasne, zdarzają się przykre incydenty lub sytuacje, które obnażają pewne niedociągnięcia, chociażby takie, które przytoczyłem. W ten weekend mieliśmy jednak jeszcze więcej dowodów na to, że bez powtórek pole błędu jest naprawdę ogromne.
W Premier League, gdzie tego rozwiązania nie stosujemy, gola z półtorametrowego spalonego zdobył Aubameyang. W LaLiga, tylko dzięki VAR-owi, nie odebrano gola Marco Asensio.
Również w Lidze Mistrzów mieliśmy jedną ogromną kontrowersję. Incydent z Cristiano Ronaldo i Jeisonem Murillo był jednym z najgłośniejszych aspektów spotkań europejskich pucharów. Dr Felix Brych postanowił usunąć z boiska Portugalczyka.
Właśnie dla takich przypadków przewidziano powtórki. Miejmy nadzieje, że jak najszybciej zawitają do Champions League, nawet jeśli sytuacja ze starcia Valencii z Juve nie jest jednoznaczna i nawet konsultacja z sędzią wideo nie musiałaby jej ostatecznie rozstrzygnąć.
Wszędzie na świecie VAR krok po kroku przekonuje niedowiarków. Niestety, błędów ludzkich do końca nie wyeliminujemy, ale na pewno je zminimalizujemy. Nie możemy też wszystkich incydentów rozpatrywać „zerojedynkowo”. Najważniejsze jest jednak, że zmierzamy ku lepszemu, bardziej sprawiedliwemu futbolowi. I chyba o to w tym wszystkim chodzi.
Kacper Klasiński