Why always him? Autodestrukcyjny przepis na karierę-katastrofę według Mario Balotelliego

Gdy w 2012 r. pakował dublet bezradnemu Manuelowi Neuerowi, cały świat oszalał na jego punkcie. Znów nadarzyła się okazja do przywołania w pamięci słynnych słów Dariusza Szpakowskiego z mundialu w Niemczech: “Nie będzie Arrivederci, Forza Italia do Berlina”. Mario Balotelli w pojedynkę zaprowadził “Azzurrich” do finału Euro 2012. W wieku 21 lat znajdował się na ustach wszystkich, wydawało się, że jest mu przeznaczony podbój europejskiej piłki. Dziś z przezwiska “SuperMario” zostało już niestety tylko imię krnąbrnego napastnika.
Drużyny z Półwyspu Apenińskiego już przed kilkunastoma dniami wróciły do treningów. Balotelli miał jednak inne plany. Kontrakt z Brescią, czyli klubem z miasta, w którym spędził większą część swojego dzieciństwa, podpisał w lecie ubiegłego roku. Można było się łudzić, że w otoczeniu rodzinnych stron wreszcie pójdzie po rozum do głowy. Nie poszedł.
- Mario, w przeciwieństwie do swoich kolegów z drużyny, nie wykonuje swojej pracy. Trening był opcjonalny, ale grupa wybrała jedną drogę, a on inną. Nie jest na poziomie reszty składu - mówił przed kilkoma dniami szkoleniowiec Brescii, Diego Lopez. Cierpliwość wobec 29-latka dobiegła końca, a sam “Balo” do ośrodka treningowego przyjechał dopiero, gdy kontrakt został unieważniony. W taki sposób pogrzebał I(chyba) ostatnią szansę na uratowanie kariery.
Pochwała głupoty
W pierwszych spotkaniach bieżącego sezonu Mario nie zagrał z powodu zawieszenia za bandycki faul, którego dokonał jeszcze w barwach Marsylii. To tylko pokazuje, że wraz z upływem czasu w jego głowie nie dochodzi do żadnego procesu wyciągania wniosków, próby naprawy swojego zawadiackiego charakteru. Balotelli od lat pozostaje taki sam - autodestrukcyjny dla samego siebie i zespołu, w którym akurat ktokolwiek uwierzył w rychłe nawrócenie.
Za definicję jego całej kariery może posłużyć epizod w pierwszym zawodowym klubie. W debiutanckim sezonie w barwach Interu rzeczywiście zasłużył na przedrostek “Super”. Grał znakomicie. Mając ledwie osiemnaście lat na karku, potrafił popisać się dubletem przeciwko Juventusowi. Rok później dołożył dwanaście trafień we wszystkich rozgrywkach. Sympatycy “Nerazzurrich” wprost zakochali się w rosłym snajperze, ale wtem do Lombardii przybył Jose Mourinho. Portugalczyk znany jest z restrykcyjnych metod opartych na autorytarnej władzy w szatni, które niezbyt przypadły do gustu szalonemu napastnikowi. On żył w swoim świecie.
Balotelli ostatecznie podpadł “Mou” w trakcie wyjazdowego spotkania w Lidze Mistrzów, gdy trener nie mógł skorzystać z Diego Milito oraz Samuela Eto’o. Legenda głosi, że podczas przerwy Mourinho tłumaczył mu, żeby grał ostrożnie i nie wdawał się w żadne przepychanki, bo ma już na koncie żółtą kartkę. Efekt? Po kilkunastu sekundach od wznowienia gry “Balo” zszedł do szatni z czerwienią na koncie. Inter w tamtym sezonie sięgnął po potrójną koronę, jednak udział włoskiego napastnika był iluzoryczny. Balotelli nie pasował do układanki, zatem bez żalu sprzedano go do Manchesteru City. A tam nastąpiła eskalacja bezdennej głupoty i bezmyślności.
Wojna przeciw wszystkim
Z powodu kontuzji kolana pierwszą bramkę dla “Obywateli” zdobył dopiero w listopadzie, przy okazji zapewniając zespołowi komplet punktów. W tym samym meczu nie omieszkał zobaczyć dwóch idiotycznych żółtych kartek w przeciągu kilku minut. W międzyczasie podpadł angielskim tabloidom ze względu na niechęć do płacenia alimentów, notoryczne wizyty w nocnych klubach czy zabawę w rzutki, gdzie zamiast tarczy celem byli… juniorzy Manchesteru.
Wszystko uchodziło mu jednak płazem, ponieważ Roberto Mancini to człowiek, który jako jeden z niewielu dostrzegał w nim ogromny sportowy potencjał. Włoskiemu menedżerowi “Balo” zawdzięczał zarówno debiut w Interze, jak i możliwość przenosin do Premier League. Mario przez pewien czas odwdzięczał się nawet boiskową dyspozycją, ale trwało to niezwykle krótko. W pamięci kibiców z Etihad pozostały jedynie przebitki z derbów, gdy po strzelonej bramce napastnik pokazał słynny podkoszulek z napisem “Why always me”.
W tamtym okresie szło mu nadspodziewanie dobrze, finalnie zanotował 13 bramek w sezonie i w swoim stylu osiadł na laurach. Ujmując kwestię nieco metaforycznie, Balotelli zaczął kąsać rękę, która go karmiła. Nie wiedzieć czemu, celem ataków stał się człowiek odpowiedzialny za jego sukcesy, czyli naturalnie Mancini.
- Jest mi smutno, bo Mario trwoni swój talent. To świetny, ale zarazem bezmyślny piłkarz. Niszczy swoją przyszłość. To dzieciak z wielkim sercem i mam szczerą nadzieję, że się poprawi, zrozumie swoje błędy - tłumaczył ówczesny trener “The Citizens”. Wtórował mu Jose Mourinho, który kiedyś tak skomentował karierę wychowanka Interu: - Gdyby trenował tylko na 50% swoich możliwości byłby jednym z najlepszych piłkarzy świata. Ale on pracuje co najwyżej na 25% - skwitował Portugalczyk.
W połowie sezonu 2012/13 włodarze Manchesteru zdecydowali się spieniężyć niefrasobliwego snajpera. “Balo” wrócił do Mediolanu, gdzie już pierwszego dnia przykuł uwagę mediów. Na lotnisku Linate zaparkował w niedozwolonym miejscu, ale policjanci tylko go upomnieli. Problem pojawił się, gdy przestawił pojazd tam, gdzie nadal obowiązywał zakaz parkowania. W dodatku nie miał ze sobą prawa jazdy ani dowodu rejestracyjnego, a na koniec wdał się w drobną przepychankę z funkcjonariuszami.
Upadek
Jeszcze w 2014 r. Balotelliego nadal uznawano za stosunkowo młodego piłkarza, który jeszcze ma czas na odrzucenie demonów z przeszłości i wspięcie się na szczyt. Pobyt w AC Milanie rozpoczął kapitalnie - od zdobycia dwunastu bramek na przestrzeni trzynastu kolejek. Wybuchową formę wziął też ze sobą poza boisko...
Chociaż nadal dawał znać o swojej ekstrawagancji, a włoscy paparazzi nieustannie towarzyszyli mu przy okazji suto zakrapianych imprez, pod względem piłkarskiej dyspozycji prezentował się nienagannie. Kampanię 2013/14 zakończył z bilansem osiemnastu bramek, co otworzyło mu drogę na Anfield, gdzie miał wejść w buty Luisa Suareza. Urugwajskiego “El Pistolero” zastąpiono pistolecikiem na wodę.
Katastrofa, dramat, fiasko, klapa, kompromitacja - określenia opisujące pobyt w Liverpoolu można mnożyć, a żadne w pełni nie zobrazuje skali degrengolady. W Premier League Balotelli tylko raz znalazł drogę do siatki, grał na skandalicznie niskim poziomie, marnując dosłownie wszystko, czego dotknął. Przykuł uwagę jedynie paleniem papierosów przed ośrodkiem treningowym w Melwood lub w momencie, gdy wyrwał Hendersonowi piłkę przed rzutem karnym.
W końcu przyszła przysłowiowa kryska na matyska i frustrująca przygoda na Merseyside dobiegła końca. Droga do odkupienia miała prowadzić przez dobrze znany Mediolan, jednak na San Siro Balotelli nadal tonął w otchłani marazmu. W Serie A zanotował jedną bramkę, zatem po powrocie z wypożyczenia pokazano mu drzwi. Agent nie omieszkał skomentować decyzji Jurgena Kloppa o odrzuceniu jego klienta.
Zatrudnienie Mino Raioli to chyba jedna z niewielu mądrych i przemyślanych decyzji w karierze nieposkromionego Włocha. Niezależnie od liczby ekscesów i wybryków, 52-latek zawsze znajduje kolejną drużynę gotową uwierzyć w przemianę “Balo”. Sęk w tym, że po maksymalnie kilku miesiącach wszyscy wokół żałują tej decyzji. W Nicei Mario stał się jednym z najlepszych strzelców ligi tylko po to, aby przed kolejnym sezonem drastycznie przytyć i obrazić się na trenera Patricka Vieirę. Z Marsylią pożegnał się po jednym sezonie, a w Brescii jeszcze wyśrubował to “osiągnięcie”, zmuszając działaczy do przedwczesnego zerwania kontraktu.
“SuperMario to żywy dowód na słuszność stwierdzenia, że głupich nie sieją, tylko sami się rodzą. Za kilka tygodni Włoch zapewne znajdzie jeszcze jeden klub, który nabierze się na jego umiejętności, ale epilog zawsze będzie ten sam - odejście w oparach skandalu. Wielka szkoda, ponieważ naturalny talent został całkowicie zmarnowany. Na nic ponad 50 bramek w Serie A, 30 trafień dla Manchesteru City czy popis w półfinale EURO 2012.
Balotelli już na zawsze będzie kojarzony z rażącym brakiem profesjonalizmu, notorycznym omijaniem treningów czy idiotycznymi czerwonymi kartkami. Nogami dojeżdżał do najlepszych klubów świata, lecz mentalność zaprowadziła go na samo dno. Dziś bezrobotny 29-latek może popatrzeć w lustro i znów zapytać: “Dlaczego zawsze ja”. Odpowiedź kryje się w czeluściach jego zwariowanego umysłu.
Mateusz Jankowski