"We Włocławku drukowano moje nekrologi". Kłótnie z prezesem PZKosz, heavymetalowa krew i tytuł dla Celtics
Rzucający obrońca, którego prób rzutowych lewą ręką obawiali się defensorzy wszystkich drużyn naszej ekstraklasy. Wielokrotnie reprezentował Polskę na arenie międzynarodowej i brał udział w dwóch pamiętnych Eurobasketach. Wielki fan zespołu Metallica, zapalony kibic piłkarskiej ekipy Śląska Wrocław oraz legendarny zawodnik wrocławskiego basketu, Maciej Zieliński, zgodził się odpowiedzieć na szereg pytań nurtujących sympatyków kozłowania pomarańczowej piłki.
„Mały”, jak ochrzczono naszego rozmówcę w kręgach koszykarskich, we Wrocławiu zbudował sobie pomnik za życia. Poza miastem często był narażony na rozmaite niebezpieczeństwa, ale kiedy ubierał biało-czerwony strój, miłośnicy basketu okazywali należny mu szacunek. Zapraszamy do niezwykle wciągającej lektury!
Profesjonalną karierę zaczynałeś w zespole AZS-u Olsztyn w czasach, gdy ligą NBA rządzili Larry Bird oraz Earvin „Magic” Johnson. Śledziłeś ich współzawodnictwo?
Kiedy zaczynałem w AZS-ie, na temat basketu rodem z NBA jeszcze raczej niewiele słyszałem. To było dawno. Pierwszy raz zetknąłem się z najlepszą koszykarską ligą świata, gdy oglądałem mecze na kasetach VHS, wielokrotnie kopiowanych, więc czasami trudno było nawet odgadnąć, kto gra. Potem, jako fan Boston Celtics, zawsze śledziłem starcia legend.
Twój talent szybko wychwyciły władze Śląska Wrocław, gdzie kapitalnymi występami zasłużyłeś na miano legendy. Czy drużyna urządziła Ci chrzest na powitanie? Jeżeli tak, to na czym polegał?
Oczywiście, że tak. Przeżyłem wiele chrztów drużynowych. To była tradycja, której nie sposób pominąć w żadnym zespole i niestety przeszedłem wszystkie jej szczeble. Śmieszne, jak również często bolesne uroczystości. Polegały na robieniu tego, co starszyźnie akurat przyjdzie do głowy, a na koniec biciu delikwenta po wiadomej części ciała.
Dzięki okresowi spędzonemu na uniwersytecie Providence zyskałeś niezbędne doświadczenie. Czym różnił się ówczesny europejski basket od amerykańskiego?
Basket w USA to był wtedy - i podejrzewam, że wciąż jest - odmienny świat. Koszykówka w wydaniu europejskim była wówczas taka trochę radosna. Opierała się głównie na ataku i graniu 1-na-1. W Stanach zobaczyłem coś zupełnie innego. Bardzo fizyczna gra, zwłaszcza w defensywie, rotacja oraz przede wszystkim atletyzm i siła zawodników były jak poprzeczka zawieszona na wyższym, kompletnie innym pułapie.
Lata 90. ubiegłego stulecia to zdecydowanie bum na koszykówkę w Polsce. Wiemy, że sercem najbliżej Ci do ekipy Boston Celtics. Jak wspominasz tamte czasy?
Lata 90. to wspaniały okres dla koszykówki w Polsce i cieszę się, że mogłem aktywnie w nim uczestniczyć i być integralną częścią tamtych czasów. Pojawienie się meczów NBA w telewizji to było wielkie wydarzenie i wszyscy wyczekiwaliśmy na te właśnie spotkania.
Na krajowym podwórku toczyła się niesamowita rywalizacja Śląska Wrocław przeciwko Anwilowi Włocławek. Pamiętasz może trash-talkowe historie wprost z parkietu?
Wiadomo, że pamiętam mnóstwo niecenzuralnych epitetów kierowanych pod moim adresem, ale nie nadają się one do publikacji. To były czasy, w których trash-talk był po prostu elementem współzawodnictwa i powodował, że w zawodnikach niebotycznie skakał poziom adrenaliny. Pikanteria grania rosła z każdą próbą wytrącenia przeciwnika z równowagi, natomiast Anwil był tym szczególnym rywalem, więc bywało naprawdę gorąco.
Charles Barkley powiedział kiedyś, że gdy przyjeżdżał do hali Boston Garden, pluto na niego, rzucano przedmiotami i rozmawiano o jego matce. Zdefiniował to żartobliwie jako kolacje w domu Kenny’ego Smitha. Tobie również zdarzało się coś podobnego przy okazji meczów wyjazdowych do Włocławka?
Tak, naturalnie. Naszą drużynę do hali wielokrotnie musiała eskortować policja. We Włocławku drukowano moje nekrologi, które rozrzucano nie tylko po tamtejszej arenie, ale wszędzie. Pojawiały się też dmuchane lale, które miały chyba przedstawiać żeńską część mojej rodziny, o ciskaniu we mnie różnymi przedmiotami nie wspominając.
Czy to prawda, że w pewnym momencie kariery sportowej Igor Griszczuk zadzwonił do Ciebie z konkretną ofertą występów w barwach Anwilu?
Owszem, Igor dzwonił do mnie z zapytaniem, jednak to było takie wstępne sondowanie mnie, czy wziąłbym udział w takim koszykarskim projekcie. Na tej zasadzie, nie padła żadna konkretna propozycja. Poza tym, dość szybko zakończyłem rozmowę.
Twój rzut lewą ręką siał postrach wśród oponentów, kiedy grałeś w reprezentacji Polski na dwóch Eurobasketach (1991, 1997). Kto z tamtych składów kadry według Ciebie powinien otrzymać szansę na boiskach NBA?
Z tamtych składów reprezentacji Polski zdecydowanie najbliżej do NBA było Adamowi Wójcikowi, który występował na obozach przygotowawczych w Los Angeles Clippers, ale to zupełnie inne czasy. Ówczesna NBA to liga prawie niedostępna dla obcokrajowców.
Wspaniały sukces reprezentacji Mike’a Taylora na Mistrzostwach Świata w 2019 roku nie przyniósł oczekiwanych efektów. Zaostrzył się konflikt na linii PZKosz - zawodnicy.
Fenomenalne osiągnięcie naszej kadry narodowej podczas ubiegłorocznych Mistrzostw Świata zostało marketingowo - delikatnie rzecz ujmując - całkowicie zaprzepaszczone. Zamiast promocji koszykówki, naszej reprezentacji oraz zawodników otrzymaliśmy na tacy festiwal kłótni oraz rozmaitych konfliktów z prezesem PZKosz, panem Radosławem Piesiewiczem, które trwają do dziś. Niestety, stanowi to przykład na totalny brak zrozumienia przy pragnieniu odbudowania pięknej dyscypliny sportu.
Bieżące rozgrywki NBA zostaną dokończone w specjalnie przygotowanym kompleksie aren w parku rozrywki Disneya na Florydzie. Co sądzisz o rozwiązaniu zaproponowanym przez władze ligi?
Pomysł dokończenia sezonu NBA w tzw. bańce to odrobinę szalona materia, jednak mam głęboką nadzieję, że odniesie zamierzone efekty. Wszyscy czekaliśmy na mecze, a dzięki tej idei włodarzy ligi część spotkań będzie transmitowana o dostępniejszych dla nas w Polsce porach, więc pozostaje wyłącznie przyjemnie spędzać wieczory z basketem.
Utarło się, że basket idzie w parze wyłącznie z rapem. Ty kompletnie zaprzeczasz temu stereotypowi, słuchając cięższych brzmień. Nie jest Ci obcy polski punk-rock, czy zagraniczny heavy metal. Zwłaszcza kawałki Metalliki to muzyka, którą propagujesz. Który album oraz utwór nieśmiertelnego zespołu jest Twoim ulubionym?
Tak, słucham głównie metalu, natomiast polski rap również nie jest mi obcy. Szczególnie w wykonaniu mojego serdecznego przyjaciela, Waldemara Kasty. Z twórczości grupy Metallica wciągam wszystko, oprócz „Lulu”. Jeżeli mam wybrać konkretny album, to stawiam na „Ride the Lightning”. Polecam!
Ponadto aktywnie interesujesz się życiem sekcji piłkarskiej wrocławskiego Śląska. Jak oceniasz miniony sezon w ich wykonaniu?
Sezon Śląska w Ekstraklasie, patrząc z perspektywy poprzednich, jest bardzo udany, aczkolwiek jako sympatyk Wrocławian liczyłem na znacznie więcej, jak chyba każdy. Bardzo niewiele zabrakło do podium, ale mam nadzieję, że w kolejnych sezonach będzie tylko lepiej.
Niedawno gruchnęła informacja na temat transferu Przemysława Płachety do Norwich City. W Twojej opinii to dobry kierunek dla naszego młodego zawodnika?
Ten transfer to olbrzymi sukces zarówno piłkarza, jak i klubu. Przed Przemkiem Płachetą pojawia się bardzo duża szansa na kontynuację rozwoju oraz doskonalenie swoich umiejętności we wspaniałej lidze. Czy uda się ją wykorzystać, to już inna sprawa, ale trzeba walczyć o swoje marzenia i wierzę, że będzie dobrze.
Podejrzewam, że oglądałeś mecze sparingowe NBA i zacierasz ręce na wieczorne, jak również nocne, transmisje. Brakowało Ci koszykówki z najwyższej półki przez ostatnie pięć miesięcy rozłąki?
Tak, stęskniłem się za rozgrywkami i czekałem na powrót NBA z niecierpliwością, jak wielu pasjonatów kosza. Bez wątpienia to dziwne mecze i ciężko do nich przywyknąć, ale emocje są nadal gwarantowane.
Zbliżamy się do końca rozmowy, więc zapytam krótko: która drużyna, patrząc obiektywnie, zdobędzie trofeum imienia Larry’ego O’Briena?
Niestety, tutaj nie mogę być obiektywny, ponieważ jako wieloletni fan drużyny Boston Celtics, odpowiem jednoznacznie: trofeum za tytuł mistrzowski NBA trafi do gabloty zespołu spod znaku zielonej koniczynki!