W tej lidze też gra Polak. Będziecie zaskoczeni! "To otworzyło przede mną wiele drzwi" [NASZ WYWIAD]
Jest jednym z pięciu piłkarzy z polskim obywatelstwem, którzy zagrali w estońskiej ekstraklasie i drugim, który strzelił w niej gola. Kacper Kopczak w rozmowie z nami tłumaczy między innymi, jak trafił z IV-ligowego Orła Ryczów do JK Narva Trans, co dał mu pobyt w Sunderlandzie oraz czy nie przeszkadza mu bliskie sąsiedztwo Rosji.
PIOTREK PRZYBOROWSKI: Polacy grają w piłkę na całym świecie, ale jednak niektóre kierunki, które obierają, są dla nas nieco bardziej egzotyczne niż inne. Co skłoniło cię, by latem tego roku przeprowadzić się właśnie do Estonii?
KACPER KOPCZAK: Bardzo chciałem wrócić na poziom centralny i to był mój priorytet. Mając w CV młodzieżowe drużyny Cracovii, Piasta czy Sunderlandu, budziłem pewne zainteresowanie. Jeden z agentów polecił mnie właśnie do Narwy. Constantine Burdakov, który jest w klubie odpowiedzialny za sprawy sportowe, pewnego dnia zaprosił mnie na testy, a po ich przejściu podpisaliśmy kontrakt. Zdecydowałem się na ten wyjazd, bo zauważyłem w Narwie spory potencjał. W sztabie pracują trenerzy z zagranicy, Portugalii i Włoch. Mnie ściągnął Miguel Moreira, który w przeszłości pracował jako asystent w m.in. Sportingu czy Vasco da Gama. Poczułem, że to odpowiedni moment, by zagrać jeszcze gdzieś wyżej. Z perspektywy czasu zupełnie nie żałuję tego ruchu, bo otworzył przede mną wiele drzwi i pokazał, że ta ciężka praca jednak się opłaciła.
Pewnie szczególnie ten Sunderland robi spore wrażenie na potencjalnych pracodawcach. Jak to się stało, że z młodzieżówki Piasta trafiłeś swego czasu właśnie do Anglii?
Wychodzę z założenia, że jeśli wyjdziesz ze swojej strefy komfortu, możesz osiągnąć wszystko. Zawsze ciężko jest zrobić ten pierwszy krok i to się tyczy w sumie wszystkich młodych zawodników w Polsce. Wielu z nich nie chce ruszać się z miejsca, w którym jest im dobrze. Ja jako chłopak z Sanoka nie bałem się przejść najpierw do Cracovii, a potem do Piasta. Tak też było w przypadku Sunderlandu.
Podczas pobytu w Gliwicach dostałem szansę wyjazdu na testy do Anglii. Zawsze marzyłem o grze na Wyspach, więc kiedy okazało się, że mnie tam chcą, nie musiałem za długo na tym rozmyślać. Szkoda tylko, że ten epizod trwał tak krótko i przedwcześnie przerwała go pandemia. Nie wiadomo, jak wyglądałyby dalsze moje losy, gdybym został wtedy w Sunderlandzie. Ostatecznie musiałem jednak wracać do Polski.
Jak więc wspominasz ten swój pobyt w Anglii?
Wyłącznie pozytywne. Obiekty, na których trenowałem, oraz taka ogólna angielska kultura gry to jest coś, czego nie zapomnę do końca życia i pewnie nigdzie indziej nie doświadczę. Nie ukrywajmy też, że ten wyjazd otworzył mi wiele dróg. Uważam, że młodzi Polacy, którzy szybko wyjeżdżają za granicę, są potem bardziej obserwowani przez skautów. Ja na takiej zasadzie trafiłem na testy do występującego wtedy w League Two Mansfield Town, co było dla mnie kolejnym krokiem, bo pozwoliło mi zapoznać się z seniorskim futbolem.
Pewnie jak na tamten czas byłem jeszcze zbyt słaby fizycznie i nie do końca gotowy do gry na takim poziomie, ale to było ważne doświadczenie. Później znalazłem się również na radarach włoskiej Monzy, która wtedy grała jeszcze w Serie B. Pobyt w Anglii sprawił więc, że zdołałem rozpromować swoje nazwisko, które trafiło do kilku agentów i skautów. Do tego te świetne wspomnienia z samego ośrodka treningowego, gdzie mieliśmy świetne warunki do pracy i kapitalna atmosferę. Sam Sunderland to przecież historyczny klub i całe miasto wręcz żyje futbolem i tym zespołem.
A który piłkarz, z którym się tam wtedy zetknąłeś, zrobił na tobie największe wrażenie?
Powiem szczerze, że na pewno takim graczem był obrońca James Vella, który występuje w młodzieżowej reprezentacji Malty. Klasowy stoper, który powinien dostać kontrakt gdzieś wyżej i pewnie tak by się stało, gdyby nie wybuchła pandemia. Z kolei spośród ówczesnych piłkarzy pierwszego zespołu największe wrażenie zrobił na mnie Aiden McGeady, którego z kolei nikomu nie trzeba za bardzo przedstawiać. To z niego starałem się brać wtedy przykład.
Pandemia pokrzyżowała więc plany nie tylko tobie. Ty wróciłeś wtedy do Polski, ale wciąż wierzyłeś, że jesteś w stanie osiągnąć sukces?
Bez względu na to, w jakim miejscu się znajdowałem, zawsze dawałem z siebie maksa i dążyłem do tego, by zagrać w jak najlepszym klubie. Od dawna jest wokół mnie cały sztab życzliwych mi ludzie - trener przygotowania motorycznego, psycholog, moja rodzina. Oni zawsze mnie wspierali, również w tych trudnych chwilach i pchali mnie do góry. Odkąd tylko trafiłem jako młody chłopak do Cracovii, podążałem za swoimi celami i wierzyłem, że zasługuję na coś więcej.
Na pewno nie tylko pandemia była dla mnie sporą przeszkodą. Po drodze napotkałem też różne perypetie zdrowotne, które wyhamowały tę moją przygodę z piłką i spowolniły mój rozwój. Teraz wszystko zmierza jednak w dobrym kierunku. Chciałbym zaistnieć jeszcze w większej piłce i z ludźmi, którzy są wokół mnie, jest to możliwe. Bez względu na to, co się wydarzy, będę do tego dążył.
Estonia pod kilkoma względami różni się jednak od Polski. Jak przebiegał proces twojej aklimatyzacji w tym kraju?
Nie miałem z tym większego problemu. Wychodzę z założenia, że jeśli robisz to, co kochasz, a ludzie cię doceniają, szybko odnajdziesz się w dowolnym miejscu, a ty z radością będziesz szedł na kolejny trening. W kwestiach stricte piłkarskich te pierwsze tygodnie były rzeczywiście ciężkie, bo portugalska myśl szkoleniowa jest dość wymagająca w kwestiach taktyczno-technicznych i tego, ja rozumiesz futbol. Cieszę się, że mogłem zaczerpnąć trochę tego portugalskiego DNA.
Szybko też złapałem kontakt z chłopakami w szatni. Mamy sporo piłkarzy z różnych zakątków świata: Argentyny, Brazylii, Gruzji. Wszyscy od początku mnie mocno wsparli. Zresztą w drużynie jest kilku piłkarzy, którzy albo grali, albo nadal występują w swoich reprezentacjach narodowych. Jestem dumny, że mogę występować obok takich graczy. To dzięki nim oraz sztabowi od razu poczułem, że mam wokół siebie dobrych ludzi.
Ten początek chyba aż tak łatwy jednak nie był. Trafiłeś do klubu w lipcu, czyli w środku sezonu w Estonii, ale w pierwszych tygodniach dużo więcej grałeś w rezerwach. Z czego to wynikało?
Rzeczywiście, tak jak wspomniałem, te pierwsze tygodnie były bardzo ciężkie. Musiałem zrozumieć i nauczyć się wielu nowych rzeczy. Początkowo występowałem więc w rezerwach, która gra na trzecim poziomie rozgrywkowym. Jeździłem też na mecze z pierwszą drużyną, ale nie dostawałem tych minut tyle, ile bym chciał. Trzeba przy tym jednak pamiętać, że w Estonii w jednym zespole jednocześnie na boisku może występować maksymalnie pięciu obcokrajowców. U nas jest ich dużo więcej, więc musisz naprawdę się wyróżniać, by dostać swoją szansę.
A jakbyś miał porównać te ligi do polskich rozgrywek, to gdzie byś je umiejscowił?
Trzecia liga prezentuje poziom naszej czwartej, natomiast jeśli chodzi o pierwszy zespół, to jestem wręcz przekonany, że kilku chłopaków z powodzeniem poradziłoby sobie w Ekstraklasie, a może nawet by się w niej wyróżniali. Zresztą w Estonii jest sporo takich piłkarzy o przeszłości w Polsce. Natomiast na pewno sporo nas różni w kwestii samej infrastruktury czy podejścia kibiców. Pod tymi względami nasz kraj wypada dużo lepiej.
No właśnie, kibice. Często słyszy się, że w Estonii na meczach nie ma ich za wielu. Jak to wygląda z perspektywy piłkarza?
Na pewno na te mecze chodzi dużo mniej ludzi niż w Polsce. Nie przyszedłem tutaj, żeby jednak patrzeć na trybuny, tylko aby się rozwijać. Jeśli chodzi o naszych fanów, to mamy tych bardziej i mniej zżytych z klubem, ale mimo wszystko trzeba przyznać, że tendencja jest raczej wzrostowa. Kraj stara się rozwijać, ciągle budowane są nowe boiska i stadiony. I co najważniejsze, wiele z nich to boiska trawiaste, co obserwuję w samej Narwie. Tymczasem w Polsce nie jest łatwo, by wejść gdzieś jeszcze w dodatku za darmo i pokopać sobie na prawdziwej murawie. Wiadomo, że nasz kraj jest o wiele większy, co też sprawia, że ta piłka stoi u nas jednak na nieco innym poziomie.
Sama Narwa to też ciekawe miasto. Leży na granicy z Rosją, a jeszcze w 2021 roku aż 87 procent jej populacji stanowili etniczni Rosjanie. Biorąc pod uwagę obecną sytuację geopolityczną, czy odczuwasz w jakiś sposób bliskość tego kraju?
Jeśli mam być szczery, to w ogóle tego nie czuję. Pewnie jedynie głównie słyszę, bo praktycznie większość miasta mówi tutaj po rosyjsku. Z tego, co się orientowałem, to nie jest jednak tak rzadka sytuacja wśród Estończyków. Choć wielu z nich mówi tylko po estońsku, to istnieje też spora grupa właśnie rosyjskojęzyczna. Wszyscy są tu bardzo mili, życzliwi i pomocni. Nie napotkałem żadnych problemów związanych z sąsiedztwem Rosji. Dobrze się tu czuję, a jeśli czegoś bliskość rzeczywiście odczuwam, to plaży. Bardzo lubię plażować, a te, które są w Narwie, należą do najładniejszych w kraju.
Ten sezon w Estonii powoli zmierza ku końcowi. Od lipca rozegrałeś w sumie 612 minut we wszystkich rozgrywkach klubowych w pierwszej drużynie i rezerwach. Twój zespół najpewniej zakończy zmagania na piątym miejscu. Jak oceniłbyś waszą postawę w obecnych rozgrywkach?
Zostało nam jeszcze kilka meczów, ale choć jesteśmy w środku tabeli, uważam, że powinniśmy być wyżej. Ten sezon nie zaczął się dla nas za dobrze, potem doszło do zmiany trenera, dopiero w pewnym momencie wszystko ruszyło do przodu. Zasługujemy na więcej, a w końcówce sezonu po prostu spróbujemy umocnić się na tym piątym miejscu. Ja sam zebrałem sporo minut w zespole, odkąd tu jestem i chyba najbardziej cieszę się z tych moich liczb wypracowanych w ofensywie. Jestem nominalnym skrzydłowym, ale w Narwie występuję głównie jako lewy obrońca lub wahadłowy. Choć mam przez to więcej zadań defensywnych, udało mi się w sumie dwa razy wpisać na listę strzelców, w tym jeden z tych goli to trafienie przeciwko Nomme United w Meistriliidze.
Czy sądzisz, że te minuty w lidze estońskiej będą dla ciebie taką trampoliną do dalszej kariery?
Nie ukrywam, że tak właśnie jest. W Estonii występują naprawdę dobrzy piłkarze, na których tle mogłem się zaprezentować. Sporo rozwinąłem się tutaj jako zawodnik i te kilka miesięcy w Narwie dużo mi dało. Piłka jest na tyle nieprzewidywalna, że nie stawiam sobie takich dokładnych celów. Chcę po prostu cały czas przeć naprzód i ciężko pracować, bo jeśli będę to robił, na pewno znajdę sobie miejsce w życiu. Myślę, że moja historia może być taką ważną nauką dla wielu młodych chłopaków, którym gdzieś powinęłą się noga. Musicie wciąż w siebie wierzyć i liczyć na to, że kiedyś nastąpi ten moment, że ktoś was doceni. Jeśli będziecie się starać, z pewnością będziecie w stanie dzięki temu spełnić swoje marzenia.