W tej konkurencji mamy szanse na aż dwa medale. “Taki wynik jest kwestią czasu”
Pierwszy z nich ledwo wiązał koniec z końcem, opłacając treningi z pieniędzy pożyczonych od własnej babci. Drugi dość przypadkowo wpakował się w aferę dopingową, a swoje pierwsze osiągnięcia odnosił... w pływaniu. Już wkrótce Michał Haratyk i Konrad Bukowiecki staną przed szansą zdobycia upragnionego medalu olimpijskiego.
Michał Haratyk urodził się 10 kwietnia 1992 roku w Cieszynie. Pochodzi z wielodzietnej rodziny, ma trzech braci oraz siostrę. Co ciekawe, większość z nich próbowała, lub nadal próbuje swoich sił w pchnięciu kulą. Swego czasu, największe osiągnięcia święcił najstarszy z rodzeństwa - Łukasz, który niestety zakończył już swoją przygodę ze sportem. Jak twierdzi lekkoatleta, jego starszy brat rozwijał się znacznie szybciej od niego. Zaledwie po roku trenowania tego sportu, był zdolny do posyłania kuli w okolice 19. metra. Nigdy nie narzekał także na problemy zdrowotne. Dlaczego więc zdecydował się na zakończenie kariery?
- Miał narzeczoną, chciał układać sobie życie. Wtedy czasy były zupełnie inne. Pieniędzy w sporcie było dużo mniej. Nie było go stać na trenowanie. Musiał pójść do pracy - przyznał kulomiot w wywiadzie dla TVP Sport.
Na przeszkodzie stały przede wszystkim względy finansowe. Jeszcze kilkanaście lat temu zarobki polskich lekkoatletów nie pozwalały im na spokojne utrzymanie. Szczególnie, jeżeli sportowiec był dopiero na początku swojej drogi. Bracia nie ukrywają, że zarówno Łukasz, jak i Michał mogli trenować tylko i wyłącznie dzięki przelewom od babci Aurelii.
- To nie była olbrzymia kwota. Raczej takie minimum, żeby człowiek przeżył. Michała wspierała tak samo. Gdy zdecydowałem się skończyć z pchaniem, powiedziałem babci: „Mam prośbę. Wysyłaj teraz wszystko Michałowi. Ja chcę się sam utrzymywać i nie być zależny od innych" - wspomina Łukasz Haratyk w rozmowie z serwisem "Onet.pl".
Rekordzista
To właśnie do Michała Haratyka należy aktualny rekord Polski w pchnięciu kulą - 22,32 metra. 29-latek dokonał tego na mityngu w Warszawie pod koniec 2019 roku. W tamtym momencie był to trzeci wynik na świecie oraz najdalsze pchnięcie kulomiota z Europy od około trzech dekad.
- Jestem przeszczęśliwy. Taki wynik był jednak tylko kwestią czasu. Sam Michał wielokrotnie mówił, że na tyle się czuje i na to go stać. Technika obrotowa rozwija się dziś na świecie w niesamowitym tempie, a on - w porównaniu do rywali - ma jeszcze rezerwy. Jest świetny technicznie, dynamiczny, równy, ale wciąż słabszy siłowo. Cały czas może się rozwijać. Najważniejsze, że ma mocną psychikę. To jego największy atut - w ten sposób wyczyn Michała Haratyka skomentował multimedalista olimpijski, Tomasz Majewski.
Zrobić swoje i zniknąć
Drażni go świat mediów i portali społecznościowych. Nie udziela zbyt wielu wywiadów oraz twierdzi, że nie czyta żadnych artykułów na swój temat. Pomaga mu to w utrzymaniu dobrej kondycji psychicznej, o której wspominał Tomasz Majewski.
Ciekawym aspektem kariery kulomiota z Cieszyna są również jego plany na przyszłość. Co będzie robił Michał Haratyk po zakończeniu przygody z lekkoatletyką?
- Cóż, wybuduję sobie dom w górach i nie będę się tym przejmował - przyznał w wywiadzie dla TVP Sport. Jego najbliższym celem jest jednak zdobycie medalu olimpijskiego. Dopiero wtedy będzie mógł sobie pozwolić na zasłużony odpoczynek.
Pływak, który został kulomiotem
Równie ciekawa jest historia Konrada Bukowieckiego, drugiego z naszych kulomiotów. Jak sam przyznaje, od zawsze był wielkim fanem sportu, ale do pchnięcia kulą musiał się nieco przekonać. Na początku trenował pływanie. To właśnie w tej dyscyplinie zdobył swój pierwszy medal.
- Miałem bodajże siedem lat, bo było to w Szkolnej Lidze Pływackiej, w moim rodzinnym Szczytnie. Zdobyłem medal w swojej kategorii wiekowej, ale czy wygrałem albo byłem drugi lub trzeci – tego już sobie nie przypomnę - powiedział w rozmowie dla portalu "MCC Medale".
W jego przypadku o krążek będzie dużo trudniej. Jak mówi, już sam wyjazd na igrzyska jest dla niego sporym osiągnięciem. Przede wszystkim ze względu na kontuzje, które go w tym roku nie oszczędzały.
- Nawracające problemy z plecami, bóle kolana, które trzeba było ostrzykiwać przez kilka miesięcy, do tego w poprzednim sezonie odbiłem sobie kość w stopie. I jeszcze złamany palec u nogi, przeciążony nadgarstek… - wymieniał w wywiadzie dla TVP Sport.
Możemy być jednak pewni, że w jego występ w Tokio będzie znacznie lepszy niż ten w Rio. Mówiąc wprost, gorzej być po prostu nie może. Na igrzyskach w 2016 roku Bukowiecki spalił wszystkie trzy próby, przez co w olimpijskim finale zakończył zmagania na końcu stawki.
- Chciałbym pokazać się z lepszej strony. Patrząc jednak na to z perspektywy czasu, to miałem 19 lat i byłem w finale igrzysk olimpijskich! Wtedy był trochę zawód, bo była szansa – nie mówię o medalach – ale na wyższe miejsce. Wyszło, jak wyszło. Chociaż spaliłem wszystkie trzy próby, to nie żałuję tego. Żałowałbym, gdybym próbował pchać zachowawczo. 20 metrów i tak by mi nic nie dało – byłbym jedenasty i nie awansowałbym do finałowej ósemki. Wtedy byłbym zły, a tak próbowałem pchnąć na maksa i tego nie żałuję - stwierdził.
Afera dopingowa
Na karierze Konrada swego czasu pojawiła się niestety spora rysa. Chodzi o aferę dopingową, przez którą stracił złoty medal mistrzostw świata juniorów z 2016 roku.
- Pamiętam, że jak otrzymałem maila z wiadomością, że ten doping został u mnie wykryty, byłem w szoku. Jak zacząłem czytać tego maila i przeczytałem nazwę tej substancji, to spadłem z krzesła i nie wiedziałem w ogóle, co to jest za substancja - wspomina.
W jego organizmie wykryto higenaminę, uznawaną w środowisku lekkoatletów za zakazaną. Środek ten znajdował się w niepozornej odżywce, którą zawodnik przyjmował po treningach. Co ciekawe, na jej opakowaniu znajdował się napis "doping free", który teoretycznie wykluczał obecność substancji niedozwolonych.
- Czuję się oszukany przez producenta, który w spisie składu odżywki nie umieścił niedozwolonej substancji. Firma nie poczuwa się do winy, a według mnie jest ona ewidentna. Domagam się odszkodowania - powiedział w wywiadzie dla "Super Expressu".
Dorównać legendzie
Kiedy myślimy o sukcesach polskiej kuli, od razu przed oczami pojawia nam się Tomasz Majewski. Wielokrotne rekordy Polski, medale mistrzostw świata, Europy, a przede wszystkim dwa złote krążki przywiezione z igrzysk w Pekinie oraz Londynie. To była kariera przez wielkie K. Trzymamy kciuki, by w jego ślady, choć częściowo, poszli kolejni reprezentanci Polski.
Kwalifikacje do głównej rywalizacji w pchnięciu kulą odbędą się już jutro (3 sierpnia). Finał zaplanowano na czwartek (5 sierpnia).