W Realu robił z siebie pośmiewisko i drenował budżet. Rajska wyspa widzi w nim bohatera. "Ostatnia szansa"
Jest kolorowym ptakiem. Barwnym, niebanalnym piłkarzem, człowiekiem, którego nigdy nie można było w pełni rozczytać. Mariano Diaz po dwunastu latach wrócił do reprezentacji Dominikany, choć w piłkę nie grał od roku.
Zdaje się mówić: “Pogłoski o mojej sportowej śmierci są mocno przesadzone”. Kiedy wszyscy o nim dawno zapomnieli, on wchodzi ponownie na scenę. Nie tak jak przed kilkoma laty, cały na biało w koszulce Realu Madryt czy Sevilli, a w granatowej koszulce reprezentacji Dominikany.
Spodziewano się, że zrezygnował z kopania po cichu. Że zawiesił buty na kołku bez rozgłosu, nie robiąc z tego zagadnienia. Przez 304 dni nie pojawił się na boisku w żadnych rozgrywkach firmowanych przez FIFA, a od czerwca zeszłego roku nie widnieje na liście płac jakiegokolwiek zawodowego klubu. Ulotnił się w powietrzu. Chyba tylko najstarsi górale pamiętają jego ostatniego gola. Miało to miejsce 21 listopada 2020 roku w starciu Realu Madryt z Villarrealem w lidze. Od tamtej pory strzelecka susza.
A mimo tego, został powołany do kadry karaibskiego państwa. I w podzięce strzelił ważnego gola. Mariano Diaz. Zawsze łagodnie uśmiechnięty.
Dominikana jak PZPN
Zacznijmy od tego, co napastnik robi w kadrze Dominikany, skoro urodził się w Hiszpanii i spędził tam niemal całą karierę? Oczywiście, wszystko bierze się z genów. Matka zawodnika pochodzi z malowniczej wyspy, znanej z wielu kurortów i urokliwych widoków. Mariano oczywiście marzył o grze dla ekipy “La Furia Roja”, z kolei reprezentacja Katalonii, skąd pochodzi, nie interesowała go, bo chciał grać w oficjalnych meczach międzypaństwowych pod patronatem FIFA. Czekając na Hiszpanię, zaakceptował propozycję Dominikany.
Zadebiutował w 2013 roku w wygranym starciu z Haiti, wtedy też strzelił premierowego gola. To wszystko by się nie wydarzyło, gdyby nie determinacja ze strony działaczy Dominikany. Ich projekt wyglądał podobnie do tego, co robili skauci z PZPN w pierwszych dwóch dekadach XXI wieku. Przeczesywali europejski i nie tylko rynek piłkarski w poszukiwaniu niezłych graczy, którzy ze względu na swoje korzenie mogliby na boisku przynosić chlubę drużynie narodowej.
Wpadli na ślad Mariano Diaza. Od samego początku widniał na czele listy “do natychmiastowego powołania”. Zgodził się za pierwszym razem, ale po debiucie z Haiti nie był skory przyjeżdżać na kolejne zgrupowania. Ciągle nie zamierzał zamykać furtki przed hiszpańskimi selekcjonerami. Wierzył, że forma jaką prezentował w Lyonie i ponowny transfer do Realu Madryt skłoni kogoś do zwrócenia się w jego kierunku. Telefony jednak milczały, a on nie już nigdy nie powtórzył kapitalnego sezonu 2017/18, gdzie w Ligue 1 zdobył 18 bramek. Kurtyna opadła z hukiem.
Po raz drugi zgodził się przylecieć na Dominikanę “służbowo” dopiero przy okazji ostatniej przerwy reprezentacyjnej. Kuszony przez nowego selekcjonera Marcelo Neveleffa przyjął propozycję dopiero, gdy pogoniono go z Sevilli, do której trafił zaledwie na jeden sezon po totalnie nieudanej drugiej kadencji w Realu Madryt.
Kariera klubowa to był już swobodny upadek, ale Mariano uznał, że nowy start dla swojego przybranego kraju pomoże mu na nowo ją rozpocząć. Tylko strzelanie dla Dominikany sprawi, że jakiś klub zainteresuje się jego, co tu dużo mówić, wątpliwymi usługami. W Hiszpanii był uosobieniem przeciętności, po drugiej stronie oceanu zbawieniem i wielką nadzieją dla piłkarsko małego państewka.
Skazany na Real
Drużyny narodowe niezwykle rzadko sięgają po piłkarzy, którzy na co dzień nie grają w piłkę. Oczywiście zdarzają się zrozumiałe wyjątki. Technicznie Ronaldo Nazario był bez klubu, kiedy pojechał na mundial do Korei Południowej i Japonii w 2002 roku, został królem strzelców i zdobył ostatnie złoto dla “Canarinhos”. Po prostu jego kontrakt z Interem wygasł, ale nikt nie miał wątpliwości, że po turnieju rzucą się na niego wielkie firmy.
Podobna sytuacja dotyczyła innych głośnych nazwisk: Cristiano Ronaldo na MŚ w 2022 roku, Franka Lamparda w 2014 czy Milana Barosa w 2006 roku. Jednak oni wszyscy byli tylko tymczasowymi bezrobotnymi. Mariano nie tkwi na kontrakcie od roku i, co więcej, nie wydaje się, by miało się to niedługo zmienić. Delikatnie mówiąc, nie ma najlepszej reputacji.
Spaloną ziemię pozostawił po sobie w stolicy Hiszpanii, choć w Realu należał do grupy najbardziej obiecujących piłkarzy akademii poprzedniej dekady. Na Concha Espina przyjechał w 2011 roku, po kilku latach awansował do bezpośrednich rezerw “Królewskich”. W Castilli w ciągu dwóch sezonów nastrzelał ponad 30 goli, Zinedine Zidane zaprosił go na treningi do pierwszej drużyny, dał mu kilkanaście szans na zaistnienie, ale ostatecznie zwątpił i zapalił zielone światło na transfer wychodzący. Lyon musiał zapłacić jedynie osiem milionów euro.
We Francji okazało się, że to kawał zawodnika. Razem z Memphisem Depayem i Nabilem Fekirem w ciągu jednego sezonu stworzył trio, które potrafiło postraszyć PSG i Monaco. Mając nadal część praw do zawodnika, Real zaledwie po roku postanowił wrócić do tematu i na konto Lyonu wpłynęły 23 miliony euro. Działacze poniekąd widzieli w nim następcę odchodzącego właśnie do Juventusu Cristiano Ronaldo. To po nim otrzymał koszulkę z numerem 7 i pełne zaufanie u nowego trenera Julena Lopeteguiego. Bardzo szybko okazało się, że “Królewscy” podpisali kontrakt z “pasożytem”. Pięcioletni kontrakt.
Teraz mundial?
Po kilku miesiącach pierwszego sezonu po powrocie Diaz został odstawiony na boczny tor. Kolejni szkoleniowcy nie dostrzegli w nim niczego, co dałoby mu przepustkę do zrobienia jakiejkolwiek kariery w Realu. Dał się zapamiętać jako pierwszy piłkarz La Ligi, który złapał koronawirusa, z ciągłego siedzenia na siłowni i robienia masy mięśniowej oraz z przedziwnego gola w El Clasico w 2020 roku, gdy w pierwszym kontakcie z piłką pokonał Marca-Andre ter Stegena. Jego czas w Madrycie upłynął na próbie wypchnięcia go przez klub i szukania nowego pracodawcy, ale będący na wysokim kontrakcie zawodnik ani myślał o opuszczeniu Madrytu. Wypełnił całą umowę, zaliczając ledwo kilkadziesiąt gier.
W 2023 r. szansę na sportową rehabilitację dała mu Sevilla, ale błyskawicznie pożałowała tego ruchu. W ciągu tylko jednego roku Mariano cztery razy złapał “mięśniówki”, zgarnął minimalną liczbę minut i rzecz jasna niczym się nie wykazał. Od czerwca ubiegłego roku znajduje się na zielonej trawce.
Do końca nie strząsnął z siebie rdzy. Po ponownym powołaniu, w meczu towarzyskim przeciwko Portoryko zmarnował wiele okazji, w tym pojedynek sam na sam z bramkarzem, zanim w końcu strzelił gola, a jego ekipa wygrała 2:0.
Trener Dominikany był jednak zachwycony występem i wierzy, że jego postawa wpłynie na pozostałych reprezentantów. Drużyna w następnych miesiącach będzie biła się o pierwszy w historii awans do mistrzostw świata. W czerwcu natomiast zadebiutuje w Złotym Pucharze CONCACAF, sprawdzianie generalnym dla amerykańskich i kanadyjskich organizatorów przed przyszłorocznych mundialem.
Dla 31-letniego napastnika jawi się na horyzoncie nadzieja. Ostatnia szansa, żeby wskrzesić swoją karierę. Sukces w kadrze na pewno przyciągnie uwagę klubów, które w ostatnich latach raczej odwracały od niego wzrok.