"Transferowy flop" zachwyca Europę. W Lidze Mistrzów lepszy tylko Lewandowski. "Kosmiczne statystyki"
W futbolu trzeba umieć znaleźć swoje miejsce. Jeden zły transfer może przekreślić całą karierę. Sztuką jest jednak odbić się od dna, co właśnie robi Sebastien Haller. Piłkarz, którego w Premier League kojarzy się jako spektakularną transferową wpadkę, obecnie zachwyca całą piłkarską Europę.
Sebastien Haller to dziś jedyny obok Roberta Lewandowskiego zawodnik, który na tym etapie sezonu zdobył dwucyfrową liczbę bramek w Lidze Mistrzów (11 goli, “Lewy ma 12”). Superstrzelba Ajaxu po siedmiu występach ma więcej goli niż najlepszy strzelec poprzedniej edycji, Erling Haaland. Haller jest także najskuteczniejszym graczem Eredivisie. 27-latek praktycznie całkowicie zerwał z łatką niewypału, która przylgnęła do niego w West Hamie. Teraz przyjąłby go chyba każdy klub w Europie.
Rozczarowanie w Anglii
Iworyjczyk już kilka lat temu znalazł się na ustach kibiców ze Starego Kontynentu. Po kilku udanych sezonach w holenderskim Utrechcie przeprowadził się do Niemiec. Tam reprezentował barwy Eintrachtu Frankfurt. Stworzył z Luką Joviciem świetny duet snajperski, o którym mówiło się szeroko w całej Europie. Obaj opuścili Niemcy latem 2019 roku. Serb powędrował do Realu Madryt, a jego partner do West Hamu. Klub Bundesligi zainkasował za nich łącznie ponad 100 milionów euro. Sam Haller kosztował około 50 milionów.
Napastnik do dziś jest zresztą najdroższym nabytkiem w historii “Młotów”. Kwotę zapłaconą za drugiego w rankingu Felipe Andersona przebił o około 1/4. Miał zastąpić odchodzącego do Chin lidera Marko Arnautovicia, zostać siłą napędową drużyny. Włodarze West Hamu mieli duże ambicje, więc nie skąpili grosza, a prowadzący zespół Manuel Pellegrini widział w nim idealnego lidera ofensywy.
Chilijczyka pożegnano jednak już w grudniu, gdy drużyna zajmowała miejsce tuż nad strefą spadkową. Sam Haller do zwolnienia doświadczonego szkoleniowca strzelił pięć goli, lecz znaczna obniżka formy zespołu zbiegła się w czasie z jego zastojem. Stery zespołu przejął David Moyes i od tamtej pory zaczęły się prawdziwe problemy. Iworyjczyk przez rok zagrał u Szkota 34-krotnie i zdobył zaledwie siedem goli, z tego jedynie pięć w lidze. Zupełnie nie spełnił pokładanych w nim wielkich nadziei. Kibice Premier League kojarzyć go mogą głównie z dwóch sytuacji - poślizgnięcia się przed pustą bramką z przegranego 1:3 starcia z Manchesterem United, gdy powinien zamknąć mecz i dać “The Irons” prowadzenie 2:0 oraz pięknej przewrotki z konfrontacji z Crystal Palace, wykonanej zaledwie kilka tygodni później.
Choć trzeba przyznać, że Haller miał smykałkę do efektownych goli, to właśnie te dwa obrazki idealnie charakteryzowały jego okres gry w Anglii. Widać było potencjał i ogromne umiejętności. Problem w tym, że zawsze coś nie dojeżdżało u niego na miejsce.
Złe miejsce, zły moment
W przypadku reprezentanta Wybrzeża Kości Słoniowej można powiedzieć, że wydarzenia ułożyły się zupełnie nie po jego myśli. Nowy trener preferował inny styl gry niż Pellegrini, potrzebował bardziej dynamicznego napastnika. Sam zawodnik w rozmowie z “Guardianem” wyjawił, że nie pomogło mu to w odnalezieniu pewności siebie.
- Kupił mnie Pellegrini, ale potem przyszedł Moyes i wyszło na to, że… jakby utknęliśmy ze sobą. Grałem w systemie, który niezbyt mi odpowiadał - tłumaczył. - Moyes wolał mieć na szpicy kogoś takiego jak Michail Antonio. Oczywiście bardzo mnie cieszy to, że teraz radzi sobie dobrze, podobnie do wszystkich chłopaków w West Hamie. Dobrze mi z nimi było, ale czułem też frustrację z powodu swojej sytuacji, tego, jak graliśmy, jak grałem ja i tego, jak się czułem.
Poza sprawami czysto boiskowymi pojawiły się zmartwienia na polu prywatnym. Żona Hallera niedługo po przeprowadzce do Anglii urodziła ich drugie dziecko. Niestety, niemowlę miało problemy zdrowotne, komplikujące skupienie się na powrocie do formy. Na szczęście wszystko układa się już dobrze, lecz wówczas głowa rodziny miała trudności z pełnym poświęceniem się futbolowi.
- Nie jestem typem człowieka, który zamyka drzwi i udaje, że nic się nie dzieje - przyznał. - Musisz pomagać w wychowaniu dzieci, to nie tylko zadanie matki. Martwiłem się o małego, o niedosypiającą żonę, czującą się jak zombie. Do tego musisz dostosować się do nowego środowiska, odnaleźć się w realiach nowej rywalizacji, potem nadszedł koronawirus… trzeba było poradzić sobie z wieloma rzeczami.
Dlatego też 27-letni dziś zawodnik nie potrafił odnaleźć się w Anglii. Dobrze wie, że duża część problemów leżała po jego stronie. Nie czuł się pewnie i to rzutowało na postawę na murawie. Należało zatem zakończyć nieudany mariaż z West Hamem. Haller nie zamierza jednak szukać winnych dookoła. Jego zdaniem po prostu znalazł się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie.
- Nie zamierzam obwiniać Davida Moyesa. Czasami styl gry po prostu nie odpowiada zawodnikowi, ja nie byłem napastnikiem, jakiego on chciał. Dodatkowo to nie on mnie kupił - podsumował Sebastien swój pobyt w Londynie.
Telefon od starego znajomego
Rok temu odezwał się do niego menedżer, z którym pracował w Utrechcie - Erik ten Hag, menedżer Ajaksu Amsterdam. Iworyjczyk dwa razy się nie zastanawiał. Wiele bowiem ten Hagowi zawdzięczał i wiedział, że u niego może się odbudować.
- Kiedyś denerwowałem się, jeżeli nie dostawałem piłki przez 10 minut. Gubiłem koncentrację i kiedy trafiała mi się okazja, to ją marnowałem. On, jeszcze w Utrechcie, nauczył mnie, jak się z tym radzić - mówił napastnik dla serwisu “Goal”.
To była jedna z kluczowych rad, jakie zawodnik otrzymał w trakcie swej kariery. Bez zawahania zaufał więc nowemu-staremu przełożonemu. West Ham sprzedał go za trochę ponad 20 milionów euro, co dla Holendrów stanowiło pokaźny wydatek. Anglicy z kolei w zaledwie półtora roku stracili ponad połowę zainwestowanej kwoty, co tylko pogłębiło opinię wpadki transferowej. Ta jednak nie przeraziła ten Haga. Uwielbia on bowiem ściągać znanych sobie piłkarzy.
- Ten Hag jest znany z tego, że lubi współpracować z ludźmi, których już wcześniej spotkał na swojej zawodowej ścieżce. Zazwyczaj przynosi to słabe efekty. Od początku wiele osób pukało się w głowę, kiedy Ajax sięgał po Seana Klaibera czy Zakarię Labyada. Tymczasem Haller okazał się udanym zakupem - opowiada nam Tomasz Weinert, fan Ajaksu, prowadzący na YouTubie kanał "JZW Piłka Nożna". - Silny środkowy napastnik, umiejący strzelać bramki był tym, czego brakowało Ajaksowi. (...) Wierzyłem, że ten transfer wypali, chociaż nieco przerażała mnie kwota odstępnego, zwłaszcza w dobie COVID-owego dołka finansowego.
Ten Hag i Haller potrzebowali siebie nawzajem. Trener “Godenzonen” szukał cegiełki pasującej idealnie do jego koncepcji i postanowił odkurzyć starego znajomego, zmagającego się z osobistym kryzysem. A ten spłaca kredyt zaufania z niemałą nawiązką, choć przygoda w Amsterdamie zaczęła się dla niego w kuriozalny sposób. Klub po transferze przez niedopatrzenie nie zgłosił go bowiem do fazy pucharowej Ligi Europy. W Eredivisie obyło się za to praktycznie bez okresu aklimatyzacji. Nowy nabytek Ajaksu od razu zaczął regularnie strzelać i asystować.
Europejska sensacja
Pierwsze pół roku Hallera w stolicy Holandii to udział przy 20 trafieniach w 23 występach. Można więc powiedzieć, że Iworyjczyk wjechał do klubu razem z drzwiami i futryną. Na ustach całej Europy znalazł się jednak dopiero po tym, jak w tym sezonie zagościł na murawach Ligi Mistrzów. W debiucie strzelił cztery gole Sportingowi, a do końca fazy grupowej uzbierał aż 10 bramek (wszystkie na jeden, góra dwa kontakty z piłką, jak rasowy lis pola karnego), ustanawiając rekord tego etapu rozgrywek. Dodatkowo dorzucił do tego jeszcze dwie asysty. Tym samym poprowadził mistrzów Holandii do kompletu zwycięstw i pewnego awansu z pierwszego miejsca.

Ci, którzy kojarzyli go jedynie z Premier League, przecierali oczy ze zdziwienia. Piłkarz-rozczarowanie okazał się gigantyczną, pozytywną sensacją Champions League i twarzą kolejny raz zachwycającego Europę Ajaksu. Tym razem wychowanek Auxerre trafił idealnie.
- Haller na pewno zmienił ten zespół. Choć można też powiedzieć, że to drużyna dostosowała się do niego, by korzystać z jego zalet. Ajax z przodu bardziej straszy w powietrzu, ma tam kogoś, kto potrafi wykorzystać swoją siłę. W końcu pojawił się typowy napastnik, główne źródło bramek. Z nim Ajax stał się nieco mniej charakterystyczny, trochę bardziej typowo skonstruowany. Patrząc jednak na to, jakie to przyniosło plony bramkowe, trudno narzekać na taki stan rzeczy - ocenia Weinert.
- "Trudno" to jednak nie to samo, co "nie da się". Może i niełatwo w to uwierzyć, ale piłkarz z numerem “22” na plecach marnuje bardzo wiele dobrych sytuacji i przy nieco zimniejszej krwi miałby już 10-15 bramek więcej. Nikt jednak nie jest skuteczny w stu procentach, Haller to niekwestionowane wzmocnienie - kontynuuje.
Najlepsza strzelba “Godenzonen” ma na tym etapie sezonu aż 32 bramki i dziewięć asyst przy zaledwie 33 występach. To kosmiczny wręcz wynik, zwłaszcza biorąc pod uwagę dorobek w najbardziej prestiżowych europejskich rozgrywkach. Udowania, że nieudana przygoda w Anglii to był jedynie nieszczęśliwy zbieg okoliczności.
- Czy jest gotowy na kolejną próbę w lidze europejskiej “wielkiej piątki”? Myślę, że jak najbardziej. Plotki o przenosinach do Dortmundu brzmią naprawdę sensownie. To, że w West Hamie wyglądał tak sobie, to pojedyncza wtopa w jego karierze. Nic, co w moich oczach przekreślałoby jego jakość - przekonuje oglądający go na co dzień Weinert.
Haller udowadniał swoją klasę w Niemczech, teraz prezentuje ją na największej z możliwych scen. Łatka transferowej pomyłki West Hamu już praktycznie całkowicie zniknęła. 27-letni napastnik zrobił wszystko, byśmy o niej zapomnieli. Wiele mamy drużyn, które dziś chętnie przyjęłyby do siebie napastnika Ajaksu. Półtora roku temu to byłoby nie do pomyślenia, ale w piłce nożnej taki okres to prawdziwy szmat czasu.