"W Polsce nie ma już dziennikarzy sportowych". A może nie ma też prezesów?
Mateusz Dróżdż lubi, jak się o nim mówi. Prezes Cracovii niedawno udzielił wywiadu na kanale Biznes Klasa, gdzie przekazał kilka opinii z pozycji szefa klubu Ekstraklasy. Jednak przy okazji postanowił też przywalić w całe środowisko dziennikarzy sportowych zapominając o tym, że sam prezesem bywał żenującym.
Muszę przyznać, że znajomy do mnie zadzwonił i powiedział, żebym obejrzał sobie cały wywiad Mateusz Dróżdża. Obejrzałem. Jest ciekawy. Prezes Cracovii wie, co rozmówca lubi usłyszeć, a w auto PR potrafi nie od dziś.
Jednak dlaczego postanowił przywalić w całe środowisko dziennikarzy sportowych w Polsce?
- W Polsce nie ma dziennikarzy sportowych. Mówię szczerze i bezczelnie. Uważam, że jest teraz taka pogoń za informacją, że ja to nazywam, że to są informatorzy. "Ja pierwszy napisałem, że Jan Kowalski przyjdzie do Cracovii" - to nie jest dziennikarstwo. Ja dziennikarza rozumiem wtedy, kiedy on dokonuje oceny Jana Kowalskiego i mówi: "Ale ten Dróżdż zrobił słaby transfer, bo ten do stylu gry się nie nadaje”. My biegamy za informacją, to w piłce nożnej najbardziej widać. My jesteśmy teraz na obozie w Turcji, w niedzielę mam lecieć do Belek na miejsce i oni mi mówią, że w hotelu czują się jak w Big Brotherze. Bo są dwa portale, które siedzą i nagrywają piłkarzy. Zjadł to, wypił tamto i tak dalej. To chyba domena wszystkich środków masowego przekazu - przyznał Dróżdż.
Trudno zrozumieć taką pogardliwą opinię. O co chodzi? Może coś go konkretnie boli? Zwrot "nie ma już dziennikarzy sportowych" jest infantylny. Nie ma nic prostszego niż generalizowanie. Sugeruje, że każdy wykonujący ten zawód, właściwie mógłby sobie dać spokój, bo wszyscy jesteśmy na czyimś pasku czy każdemu ktoś dyktuje, co ma napisać. I mówi to prezes ekstraklasowego klubu.
Dziennikarze sportowi oceniają i mogą być oceniani. W tej branży jest wiele osób, które nigdy nie powinno się w niej znaleźć, ale tak jest w każdej. Również w kwestii prezesów, gdzie czasami niektórzy wskakują z pewnego nadania…
Myślę, że zdania Dróżdża są bardzo krzywdzące. Szczególnie dla ludzi, którzy pracują jako dziennikarze przez wiele lat. Sam znam ludzi z mojego środowiska, z Poznania, którzy opisują sportową rzeczywistość 20-30 lat. Mają wyrobione pióro, kontakty, a przede wszystkim reputację. I co, oni teraz nie są prawdziwymi dziennikarzami? Mam do nich wielki szacunek, bo obserwując ich z boku przekonałem się, jak trudny to zawód. Ale takiego szacunku jak widać nie ma prezes Dróżdż.
Warto zadać jeszcze jedno pytanie. Czy skoro nie ma już prawdziwych dziennikarzy, to nie ma już też prawdziwych prezesów? Panie prezesie, ma pan doktorat od spraw bezpieczeństwa, a po dachu pana stadionu biegają kibice. Następnie nie ogarnia pan ochrony na mecz. To jest "prawdziwy" prezes?
Nie krytykowałem pana za to, bo czasami ciężko jest nad wszystkim zapanować. Wręcz chwaliłem dotychczasowe dokonania w Cracovii. Transfery oraz zmiany na plus. Wskazałem was jako czarnego konia i na razie trafiłem. Jednak mam mały apel: jak już pan chce obrzucać całe środowisko błotem, to może lepiej powiedzieć kogo i za co, bo potem brudni są wszyscy wokół. Rozumiem rozpoczęcie dyskusji o stanie dziennikarstwa sportowego - ma pan do tego prawo, ale żeby zacząć od obrażania wszystkich?
Odniosę się też do sytuacji z Belek, którą pan wspomina, bo to akurat ruszyło mnie osobiście w całej tej historii.
Panie Prezesie, wysłał pan drużynę do jednego z najbardziej obłożonych hoteli w Turcji! Jeden z przedstawicieli Motoru powiedział mi, że jest tam drugi raz - pierwszy i ostatni. Tak, byliśmy tam dwa dni z kamerą, chcieliśmy pokazać, jak wygląda hotel, w którym są trzy polskie drużyny, a oprócz nich kilka kolejnych z zagranicy, plus konferencja biznesowa na tysiąc osób! Jeśli pan twierdzi, że ktoś panu powiedział, że "w hotelu czują się jak w Big Brotherze", to trzeba było wybrać inny hotel, w którym piłkarze nie tłoczą się jak na jarmarku.
Tak, byliśmy chwilę z kamerą na stołówce, by pokazać, jak są rozmieszczone stoły i jak wygląda taki hotel. Akurat wtedy było trzech piłkarzy Cracovii na obiedzie i z uśmiechem wymieniliśmy dwa, może trzy zdania. Pytaliśmy, ale piłkarzy Zagłębia - i nie mieli z tym żadnego problemu.
Jeszcze słówko o słynnym reality show spod znaku oka Wielkiego Brata. Nikt dotąd nie zrobił takiego "Big Brothera" jak pan, wprowadzając kamery do szatni Widzewa i w każdy inny zakamarek klubu. Trudno też nie było odnieść wrażenia, że tym, który chciał najbardziej zabłysnąć przed obiektywem był pan.
Momentami tej pierwszoplanowej roli pan jednak nie dźwignął - potrafiła wywołać ciarki żenady.
Z łopatą też nie biegał pan tylko po to, żeby odśnieżyć boisko. Lubi pan kamery. W Widzewie śmieją się z tego do dziś.
Jak pan widzi, mamy taką pracę, że oceniamy - piszemy i mówimy o futbolu czy konkretnie o Ekstraklasie. Dzięki temu ludzie interesują się panem, klubem, dyscypliną. Warto o tym pamiętać. Pan też ma prawo nas oceniać, ale niech pan swoją krytykę kieruje pod konkretne adresy. Głównie o tym jest ten wpis.
Nie mam wątpliwości, że generalizując uderzył pan w populistyczne tony. Na poklask wąskiej grupy kibiców, która jedzie z dziennikarzami, tak jak z prezesami. Taka moda.
Niektórzy z nich zarzucili mi, że nie dodałem ostatniego, krótkiego fragmentu z pana wypowiedzi w tym temacie.
- Żeby jednak nie było, że wszystko krytykuje. Jest na przykład paru dziennikarzy, tak jak byłem ostatnio na wywiadzie u Tomasza Ćwiąkały, których bardzo szanuję. Ale jest taka "złota zasada", że oni jednak oceniają merytorycznie futbol, a nie pod względem, kto pierwszy co napisze.
Sam pan sobie zaprzecza. Jednak wreszcie dodał pan, że rozumie (uff!) dziennikarza, gdy opisuje rzeczywistość piłkarską. Znalazł też pan jednego godnego! Pochwalił Tomka Ćwiąkałę. Brawo, ja też bardzo szanuję Tomka.
To jednak są Ci dziennikarze, czy ich nie ma?
Niemniej, powodzenia.