W Polsce był pośmiewiskiem, dziś rządzi w wielkim klubie. Za moment Liga Mistrzów
W Polsce, delikatnie rzecz ujmując, nie zrobił furory. Był krytykowany, lekceważony, wyśmiewany. Dziś natomiast strzela gole jak na zawołanie w słynnym klubie i prowadzi go do Ligi Mistrzów. Sandro Kulenović, były gracz Legii Warszawa, ma swoje pięć minut.
Urodził się w Zagrzebiu, a pierwsze kroki w przygodzie z piłką stawiał jako zawodnik miejscowego Nogometni Klub. Szybko, bo w wieku dziewięciu lat, przeniósł się natomiast do najsłynniejszego klubu ze stolicy Chorwacji - Dinama. Zanim jednak doczekał się debiutu w seniorskim zespole krajowego giganta, sieci zapuściła na niego Legia Warszawa.
Lata w Warszawie z przerwą na Turyn
“Wojskowi” latem 2016 roku sprowadzili napastnika, który był wtedy kilka miesięcy przed 17. urodzinami. W stolicy meldował się zatem jeszcze dzieciak, ale jak przekonywano - obdarzony dużym potencjałem. Kulenović szybko został zgłoszony do rozgrywek Ekstraklasy, ale w niej zadebiutował dopiero po dwóch latach. W międzyczasie występował w barwach zespołu juniorskiego i drużyny rezerw, a także spędził rok na wypożyczeniu do… Juventusu.
Podczas pobytu w Turynie grał w rozgrywkach Primavery czy młodzieżowej Lidze Mistrzów, ale furory nie zrobił. W 22 meczach strzelił sześć goli i choć “Stara Dama” miała możliwość wykupu Chorwata, nie zdecydowała się na taki krok. Kulenović wrócił zatem do Warszawy, gdzie dostał nowy kontrakt i w końcu doczekał się poważnej szansy.
Młody napastnik w sezonie 2018/19 grał naprawdę regularnie. Zazwyczaj był tylko zmiennikiem, ale zaliczył też sporo występów w podstawowej jedenastce. Sympatycy Legii nie kryli jednak swojego rozczarowania. Kulenović był krytykowany, wyśmiewany, nie brakowało głosów zdziwienia, że gra choćby kosztem Carlitosa czy Jarosława Niezgody. Ostatecznie Chorwat w całej ówczesnej kampanii uzbierał 25 występów i strzelił cztery gole.
Gwizdy i ucieczka
Po niektórych meczach Kulenovicia żegnały wtedy gwizdy kibiców. On sam po czasie nie ukrywał zaskoczenia takim faktem.
- Uwielbiam ten klub, uwielbiam Warszawę i może kiedyś tutaj wrócę. Jeżeli nie jako zawodnik, to kibic. Mam kontakt z wieloma piłkarzami. Nigdy jednak nie zrozumiałem, dlaczego zasłużyłem na gwizdy z trybun. Do dziś nie jest to dla mnie jasne - przyznawał.
W mocniejszych słowach mówił o tym natomiast Aleksandar Vuković, który prowadził Kulenovicia w Legii.
- To przykre, wręcz obrzydliwe zachowanie wobec 20-letniego zawodnika - twierdził.
Kulenović zaczął w Legii jeszcze kolejny sezon, bardzo regularnie grał m.in. w eliminacjach Ligi Europy, gdzie w siedmiu z ośmiu spotkań “Wojskowych” dostawał szanse od pierwszej minuty. Strzelił wówczas jednego gola, w meczu z przedstawicielem Gibraltaru - Europa FC. Gdy jednak ekipa z Łazienkowskiej nie dała rady Rangersom i wyleciała za burtę europejskich pucharów, klub postanowił załatać budżet między innymi sprzedażą Chorwata.
Wychowanek Dinama Zagrzeb, nawet mimo licznych głosów krytyki, wciąż budził bowiem spore zainteresowanie. Legia, zanim jeszcze przegrała ze Szkotami, odrzuciła choćby ofertę od angielskiego Barnsley. Ta opiewać miała na 2,7 mln euro. Potem nie udało się już tyle zarobić, ale Kulenović faktycznie opuścił Warszawę. Wykupił go jego rodzimy klub, czyli Dinamo Zagrzeb, płacąc około 2 mln euro.
Wszyscy odetchnęli wtedy z ulgą. Sam piłkarz, bo w Warszawie nie miał dobrej prasy, a wracał do domu. Legia, bo mimo wszystko zarobiła całkiem przyzwoite pieniądze i mogła choć w części załatać budżet. No i kibice. Coraz mocniej irytujący się faktem, że Kulenović gra kosztem innych, ich zdaniem po prostu lepszych napastników.
Udane wypożyczenia
Jak potoczyły się natomiast potem losy chorwackiego snajpera? W Dinamie miał początkowo spore problemy z przebiciem się do składu. W pierwszym sezonie po powrocie zagrał tylko 16 razy i nie strzelił żadnego gola. Poszukując bardziej regularnych występów i lepszej formy odchodził potem na wypożyczenia. Najpierw do Rijeki, potem NK Lokomotiva Zagrzeb. To, jak się potem okazało, były odpowiednie kierunki.
Kulenović wyraźnie odżył. W koszulce Rijeki nie tylko grał więcej, ale też zaczął dawać drużynie konkrety. Przez cały sezon strzelił osiem goli i zaliczył sześć asyst. Trafił do siatki m.in. w meczu Ligi Europy przeciwko AZ Alkmaar, a w starciu z Napoli zanotował ostatnie podanie.
Jeszcze bardziej były gracz Legii rozkręcił się na drugim wypożyczeniu. Ono potrwało ostatecznie aż dwa lata, a Kulenović w obu sezonach przekroczył wartą uwagi barierę 10 goli. Najpierw uzbierał ich 11, potem 13. Solidnie wyglądał też pod względem współpracy z partnerami, którym asystował osiem razy. Biorąc pod uwagę fakt, że grał dla ligowego średniaka, takie liczby mogły robić wrażenie.
Nie uszło to oczywiście uwadze ludzi odpowiedzialnych za losy Dinama Zagrzeb. Nic zresztą dziwnego, bo Kulenović podczas pobytu w NK Lokomotiva aż trzy razy trafiał do siatki w meczach z… Dinamem właśnie. Trudno inaczej pokazać macierzystemu klubowi, że zasługuje się na poważną szansę.
I faktycznie. Kulenović po trzech latach rozłąki ponownie przywdział barwy najlepszego klubu w Chorwacji. Poprzedni sezon, pierwszy po powrocie, miał już naprawdę dobry. Zagrał w 35 meczach i strzelił 11 goli. Rozkręcił się zwłaszcza w drugiej połowie rozgrywek, gdy częściej dostawał już szanse od pierwszej minuty. Zdobywał m.in. bramki w dwóch ostatnich kolejkach, a na ostatni mecz sezonu wyszedł nawet z opaską kapitańską na ramieniu.
Wymarzony start sezonu
Samego siebie Kulenović przechodzi jednak na starcie obecnej kampanii. Najpierw na początku lipca przedłużył kontrakt aż do 2027 roku, co chyba tchnęło w niego jeszcze nowe życie, bo potem rozegrał kilka wręcz znakomitych spotkań. Nie ma co oczywiście wyciągać wielkich wniosków w sierpniu, gdy rywalizacja w Europie jest wciąż w początkowej fazie, ale trudno przejść całkowicie obojętnie wobec formy byłego ekstraklasowicza.
Kulenović po trzech kolejkach ligi chorwackiej jest najlepszym strzelcem rozgrywek. Strzelił trzy gole. Gdy rozpoczynał mecze w pierwszym składzie, ustrzelił dublet przeciwko NK istra i trafił do siatki w meczu z HNK Sibenik. W trzecim ze spotkań był już tylko zmiennikiem, dostał od trenera 11 minut i trudno było mu powiększyć dorobek.
Największy i najważniejszy koncert Chorwat zademonstrował jednak w miniony wtorek, gdy jego Dinamo walczyło z Karabachem Agdam w pierwszej odsłonie dwumeczu IV rundy eliminacji Ligi Mistrzów. To już ostatni etap rywalizacji kwalifikacyjnej, zatem stawka jest naprawdę ogromna.
Co zrobił były napastnik Legii w starciu z Azerami? Ano wszedł na boisko w 63. minucie, a potem dwa razy trafił do siatki. W efekcie mistrzowie Chorwacji podwyższyli prowadzenie z 1:0 na 3:0 i przed rewanżem są w znakomitej sytuacji. Tylko kataklizm mógłby pozbawić ich awansu do fazy ligowej. Zapewne Kulenović będzie miał więc okazję do pokazania się na tle największych klubów Europy.