W Legii był fatalny, ale przeszedł do historii. Teraz znów objął słynny klub. "Tam nie biorą słabych trenerów"
Mylił Frankowskich, popadł w konflikt z szatnią, po ponad 20 latach wprowadził Legię do Ligi Mistrzów. Besnik Hasi pracował w Warszawie niewiele ponad trzy miesiące, ale jego kadencja była szalona. W Polsce ma tragiczną opinię. Pozostawił ją jednak daleko za sobą i odbudował się. A teraz chce odbudować belgijską potęgę - Anderlecht.
To pod jego wodzą Legia weszła do Ligi Mistrzów, a dzięki niemu w klubie wylądował Vadis Odjidja-Ofoe. Besnik Hasi nie jest jednak przy Łazienkowskiej miło wspominany. Wpadki wizerunkowe, konflikty z piłkarzami, wyniki w lidze - kadencja Albańczyka, choć krótka, pozostawiła po sobie sporo niesmaku. Po wyjeździe z Warszawy trener nie wypadł natomiast z karuzeli, a teraz właśnie otworzył kolejny rozdział kariery. Wrócił do jednego z największych klubów w Belgii, Anderlechtu.
Twarz zaciągu
Legia Warszawa była drugim klubem, w którym Hasi miał okazję piastować funkcję trenera pierwszej drużyny. Dzisiaj wrócił tam, skąd do niej trafiał - do Anderlechtu, gdzie stawiał premierowe kroki w samodzielnej karierze. Wówczas dowiózł niezłe wyniki. W debiutanckim sezonie 2013/14 zaczynał jako asystent Johna van der Broma, ale pod koniec rundy zasadniczej zajął jego miejsce i zdołał wyszarpać mistrzostwo kraju. W kolejnym sięgnął po Puchar Belgii. W obu podejściach do europejskich pucharów udało mu się awansować do fazy pucharowej - raz spadając z Ligi Mistrzów do Ligi Europy, a potem wychodząc z grupy tych drugich rozgrywek.
CV miał ciekawe. Za jego zatrudnieniem w Legii opowiadał się Michał Żewłakow, dyrektor sportowy klubu i dawny kolega z czasów gry właśnie w Anderlechcie. “Żewłak”, który właśnie też zanotował wielki powrót, zrobił zresztą spory użytek ze swoich belgijskich kontaktów. Gdy Hasi zameldował się w Warszawie latem 2016 roku, przewodził zaciągowi związanemu z tamtejszym rynkiem. Tego samego lata do klubu trafili Steeven Langil i Thibault Moulin, a przede wszystkim Vadis Odjidja-Ofoe.
- Kierunek belgijski to rzeczywiście pomysł Michała Żewłakowa, nowego i starego dyrektora sportowego Legii - wspomina w rozmowie z nami Kuba Majewski, były redaktor portalu Legionisci.com, prowadzący podcast Warszawski Sport. - Gdyby Hasi miał cały czas sukcesy w Anderlechcie, to nie przyszedłby do Polski. “Żewłak” poniekąd za niego ręczył. Wydawało się, że to dobry ruch, ale potem, kiedy to nazwisko się pojawiło, wystarczyło wpisać je w internet, no i się okazywało, że to człowiek wybuchowy, trudny, mający pewnego rodzaju problemy w relacjach interpersonalnych.
- Uważano go za oschłego i surowego, trudnego w obejściu. Pod koniec stracił szatnię, ale w kolejnych sezonach wyniki Anderlechtu nie wyglądały dużo lepiej niż za Hasiego, więc trudno zarzucić mu coś pod ich względem. Na pewno na początku kariery był trenerem pracowitym, wymagającym, no i upartym - zresztą podobne cechy charakteryzowały go podczas kariery piłkarskiej - opowiada nam o nim Mariusz Moński, znawca futbolu z Beneluksu i założyciel twitterowego konta Belgijska piłka.
Zamiast “dzień dobry” - “ja tu rządzę”
- Wymagam wiele od piłkarzy, od wszystkich ludzi wokół mnie. Nienawidzę braku dyscypliny - mówił Hasi na powitalnej konferencji prasowej. Nie rzucał słów na wiatr. Albańczyk szybko pokazał, że zamierza rządzić twardą ręką i przypominać podopiecznym o tym, kto ma władzę. Zaledwie kilka dni po przejęciu zespołu przez nowego szkoleniowca, podczas obozu przygotowawczego w Warce, ślub brał kapitan Jakub Rzeźniczak. I już wtedy Hasi postanowił pokazać szatni, że stawia surowe wymagania.
- Pytałem kilku zawodników Legii o to, nie tylko właśnie “Rzeźnika”. Zgodę na to, żeby w ślubie i weselu wzięła udział drużyna, wyraził jeszcze poprzedni trener, Stanisław Czerczesow. Natomiast potem Hasi tego zakazał. Następnie zmienił zdanie, powiedział, że w sumie okej, ale kazał zawodnikom wrócić o 23. Tam chyba nie wszyscy pojechali, pojechała delegacja - opowiada mówi nam Majewski. - Na pewno gadałem o tym z Igorem Lewczukiem, Łukaszem Broziem i “Rzeźnikiem”. Oni mniej więcej potwierdzali, że to co chwilę się zmieniało i nie do końca wiedzieli, na czym stoją. Pan młody po poprawinach musiał się szybko stawić w klubie. Oczywiście już nie przesadzajmy, miał dwa dni na balety, więc miał się stawić i koniec. Natomiast brak konsekwencji w relacjach z piłkarzami bardzo im się wtedy nie spodobał.
Sam Rzeźniczak miał też podpaść nowemu przełożonemu, bo zbyt późno pojawił się z powrotem w Warce. Marcin Szymczyk z portalu Legia.net wspominał w rozmowie z TVN24, że to była kwestia minut, ale i tak skończyło się publicznym upomnieniem i karą finansową.
- Pamiętam też, że chyba Lewczuk opowiadał mi o pierwszym treningu Hasiego. Powiedział do środkowych obrońców, że byle chłopak w akademii Anderlechtu lepiej wyprowadza piłkę niż stoperzy Legii i że kiepsko to wygląda. Więc od razu też sobie pomyśleli, że ta współpraca raczej nie zapowiada się zbyt różowo - dodaje nasz rozmówca.
Zresztą rozgrywanie od tyłu miało kluczowe znaczenie dla trenera “Wojskowych”. W rozmowie ze Sport.pl stwierdził:
- Dla mnie nie istnieją defensywni pomocnicy, określani "szóstkami". W topowych zespołach nie ma miejsca na takich. Dla mnie są środkowi pomocnicy, chcę mieć "ósemki", potrafiące rozegrać piłkę, przy tym zdolne do jej odebrania.
Albańczyk miał swoje pomysły i wizję, ale sposób zarządzania relacjami z zespołem trudno zrozumieć. Przy okazji EURO 2016, w dniu spotkania Polaków z Ukrainą, umówił się z drużyną, że skończą zajęcia na tyle wcześnie, aby piłkarze mogli je spokojnie obejrzeć. Tym bardziej że na turnieju we Francji przebywali ich trzej koledzy z szatni: Michał Pazdan, Artur Jędrzejczyk i Tomasz Jodłowiec. Tymczasem nawet tak prozaiczna, ludzka obietnica okazała się bezwartościowa. Podopieczni mogli zasiąść do transmisji dopiero po przerwie.
- Przypuszczam, że świadomie przedłużył trening, bo nie wierzę, że był tak odklejony, żeby tego nie ogarnąć - ocenia Majewski. - Robił pewne rzeczy, aby udowodnić swoją wartość i podkreślać, że to jego pomysł na “wyprostowanie” pewnych siebie i charakternych zawodników, ale obrał złą drogę.
Takimi zachowaniami zdecydowanie sobie nie pomagał. Gdyby nie one, piłkarze zapewne dobrze by się z nim dogadywali. Co do samego warsztatu nie mieli bowiem większych zarzutów.
- Piłkarze podkreślali, że te jego zajęcia wyglądały fajnie, że on był merytoryczny i rzeczywiście od tej strony był trenerem obiecującym. Natomiast jako człowiek zupełnie się nie wpasował i to okazało się największym, a może i jedynym problemem z nim, bo kompletnie sobie z tym nie radził. Natomiast na usprawiedliwienie Hasiego też trzeba wziąć pod uwagę, że przyszedł w momencie trudnym, bo chwilę wcześniej odszedł Czerczesow, którego piłkarze bardzo cenili, z którym zdobyli podwójną koronę. Pamiętajmy też o EURO. Kilku piłkarzy Legii w tamtym czasie grało w reprezentacjach. Pazdan, “Jędza”, chociaż on akurat kończył wypożyczenie z Krasnodaru, Jodłowiec, Nikolić w kadrze Węgier, Duda w reprezentacji Słowacji. Mowa o kluczowych, podstawowych piłkarzach. Przygotowanie zespołu w końcówce czerwca i na początku lipca stanowiło trudne zadanie - słyszymy.
Surowy i… śmieszny
Hasi z jednej strony budował opinię bezlitosnego twardziela, z drugiej zaliczał też wpadki wizerunkowe, utrudniające mu zdobycie pełnego respektu w oczach szatni i części pracowników klubu. Momentami potrafił być nie tylko surowy, ale i śmieszny - w złym tego słowa znaczeniu.
- Kazał sobie założyć w gabinecie sejf, bo miał drogi zegarek i jak wychodził na trening, to nie chciał zostawiać go w pokoju trenerskim, bo się bał, że ktoś go buchnie. No i to też źle wyglądało w oczach zawodników, że myślał, że ktoś tutaj mu podwędzi zegarek - przypomina tę historię Majewski.
Poza tego typu fanaberiami i trudnością ze znalezieniem wspólnego języka z piłkarzami, zaliczył też gigantyczną wpadkę przed ligowym debiutem przeciwko Jagiellonii Białystok. TVN24 i Onet, powołując się na źródła z szatni, przytoczyły historię z odprawy przedmeczowej. Hasi przestrzegał podopiecznych przed liderem ofensywy przeciwników. Frankowski, numer 21 - to się zgadzało. Sęk w tym, że przedstawiona przez niego charakterystyka pasowała nie do grającego u nich Przemysława (dziś reprezentanta Polski i piłkarza Galatasaray), a Tomasza, który na piłkarską emeryturę odszedł trzy lata wcześniej.
“Wstyd było się cieszyć”
Nadrzędny cel stanowił awans do Ligi Mistrzów na stulecie klubu. Polska piłka czekała na to 20 lat. Sama Legia - 21. A ciśnienie stało na wysokim poziomie. Zaczęło się jednak od dużego rozczarowania w Superpucharze i porażki z Lechem Poznań 1:4. Potem ruszyły liga i kwalifikacje do pucharów, a ich nie udało się z powodzeniem połączyć. Mistrz rozpoczął obronę tytułu w szokujący sposób. W pierwszych sześciu kolejkach Ekstraklasy wygrał zaledwie raz. Równolegle jednak przechodził kolejne rundy eliminacyjne Champions League. Co warto zaznaczyć - nie zachwycając. Zrinjski Mostar: 3:1 w dwumeczu. Trenczyn? 1:0. No i Dundalk, z którym nie bez problemów, pomimo gry w dziesiątkę i prowadzenia rywali w rewanżu udało się zremisować w końcówce i dowieźć na własnym terenie dwubramkową przewagę z pierwszego spotkania. Nadrzędny cel został osiągnięty, ale radość tonowano.
- Legia przeszła eliminacje na plecach Nemanji Nikolicia. W sześciu meczach strzelił pięć goli (a więc ponad 70% dorobku bramkowego). Te wszystkie bramki właściwie były istotne, na wagę remisu lub zwycięstwa i przejścia dalej. Nikolić wrócił strasznie zajechany po EURO, nie miał w ogóle wolnego i wystawiano go na takim “powerze” jeszcze po mistrzostwach. Kluczem do końcowego sukcesu okazał się dwumecz z Trenczynem. Ogromne ciężary w tym pierwszym spotkaniu - załamywałem ręce, gdy to oglądałem. Byłem przerażony. Tam mogli mieć do przerwy 3:0 dla nich. Ratował nas Malarz i nieskuteczność rywali, no ale w końcu Legia tę bramkę zdobyła, więc dali radę - wspomina Majewski.
- Trudno się patrzyło na okropny styl, trudno się było cieszyć z przechodzenia kolejnych rund. Największą radość przeżyliśmy wówczas, kiedy po prostu wylosowaliśmy w ostatniej, czwartej rundzie Dundalk i każdy wiedział, że nawet tak słabo grająca drużyna powinna sobie z nimi poradzić. Natomiast ja sam pamiętam, że po awansie do Ligi Mistrzów zrobiła się dziwna sytuacja, że my nie wiedzieliśmy co z sobą robić, bo z jednej strony cieszyliśmy się: ponad 20 lat, na to się w Warszawie czekało, żeby do tej Ligi Mistrzów awansować, a tutaj taki gniot, gdzie Legia w końcówce dopiero wyrównała po zwycięstwie na wyjeździe. Straszliwe były w tym spotkaniu męczarnie i nie wiadomo było jak się zachować. Piłkarze też nie wiedzieli, czy się cieszyć, czy trochę wstyd to robić.
Dwumecz z Irlandczykami przedzielało spotkanie szóstej kolejki Ekstraklasy z Arką Gdynia. Trener oszczędził najważniejszych zawodników na rewanż i zamieszał w składzie. Skończyło się porażką 1:3. Choć Legia miała już wówczas jedną nogę w wyczekiwanym raju, atmosfera za kulisami stawała się coraz bardziej napięta, co pokazało zachowanie prezesa Bogusława Leśnodorskiego. Jeszcze w trakcie meczu, tweetując, zasugerował brak zaangażowania zawodników.
- To okropne uczucie, ale muszę powiedzieć, że wyglądało to dziś, jakby nie wszyscy zawodnicy chcieli, żeby Legia wygrała - mówił z kolei na konferencji prasowej po końcowym gwizdku Hasi, cytowany przez portal Legionisci.com. - Po postawie niektórych graczy można odnieść wrażenie, że nie zależy im na grze w Legii. Lewa obrona w pierwszej połowie to był otwarty bulwar dla rywali. To nieuczciwe wobec innych graczy Legii. Krytyka dotknie też tych, którzy nie grali źle. Kogo konkretnie mam na myśli? Nie powiem nazwisk. Ale wierzę, że moi piłkarze są na tyle inteligentni, że będą wiedzieli, kto zagrał dziś słabo.
Niedługo potem od zespołu zostali odsunięci trzej zawodnicy wystawieni od pierwszej minuty: Tomasz Brzyski, Stojan Vranjes i Rzeźniczak. Ten pierwszy zresztą jeszcze przed końcem okienka transferowego rozwiązał kontrakt i odszedł do Cracovii.
Wykończył go defetyzm
Pomimo słabej postawy w Ekstraklasie, 14 września 2016 nadeszło wielkie święto: powrót Legii do Ligi Mistrzów. Dzień, na który czekały władze, kibice - wszyscy związani z klubem. Na start do Warszawy przyjechała Borussia Dortmund. Potem czekały starcia z Realem Madryt i Sportingiem - rywalami godnymi Champions League.
- Hasi opowiadał, że w Legii właściciel żądał Ligi Mistrzów i wręcz stwierdził, że można poświęcić ligę na jej rzecz - przypomina Moński.
- Nie mam żadnych wątpliwości, że tak było, bo Legia po zdobyciu dubletu celowała w nią z wszystkich sił i on ten cel zrealizował. Także to jest w stu procentach prawda - potwierdza Majewski.
Wyczekiwany dzień przyniósł jednak smutne zderzenie z rzeczywistością. Borussia Dortmund rozjechała gospodarzy na Łazienkowskiej, wygrywając aż 6:0. Po meczu za to Hasi siał defetyzm.
- Myślę, że nikt się nie łudził, że przejdziemy dalej. To najgorsza grupa, jaką mogliśmy wylosować - cytowało jego słowa TVP Sport. - Oczywiście fatalnie przegrać u siebie 0:6, ale w kolejnych meczach nie będzie łatwiej. Real i Sporting to przecież wspaniałe zespoły. Wszyscy są od nas silniejsi, lepsi, grają na co dzień z lepszymi zespołami. To znacznie wyższy poziom.

- Myślę, że właśnie po tym 0:6 stracił w oczach władz nie z powodu wyniku, tylko dlatego, że stwierdził, że czeka nas jeszcze pięć takich wieczorów w Champions League, gdzie będzie lanie w każdym meczu. Legia obchodziła stulecie, miała tę Ligę Mistrzów wymarzoną, miała mecze z Borussią, z Realem i ze Sportingiem - tłumaczy Majewski. - Miała ludzi, którzy byli “chorzy”, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, na wygrywanie. Oni chcieli za wszelką cenę kolejnych sukcesów. Chcieli wygrywać i, ja bardzo nie lubię tego określenia, mówiło się wtedy o tym, że zwycięstwo to “DNA Legii”. Nie wiem do końca, co to miałoby oznaczać, ale wtedy tak się czuło, że wygrywanie to najważniejsza miara i nie ma półśrodków. Że trzeba cały czas iść do przodu, cały czas się rozwijać i zrobić coś, żeby się w tej Europie zadomowić. Wtedy wierzyliśmy, że Legia tak może, ale z Hasim to niemożliwe i szybko się władze Legii zorientowały, że on tu się nie czuje dobrze, że nikt z drużyny nie będzie go bronił.
Krótka kariera Albańczyka w stolicy skończyła się zaledwie kilka dni później, po ligowej porażce z Zagłębiem Lubin. Drużynę zostawił na 14. miejscu w tabeli, tuż nad strefą spadkową, z dorobkiem zaledwie dziewięciu punktów po dziewięciu kolejkach, tylko dwiema wygranymi na koncie i aż 12 oczkami straty do lidera. Zdążył też odpaść z Pucharu Polski po starciu z pierwszoligowym Górnikiem Zabrze. Stery zespołu objął Jacek Magiera, który nie tylko wywalczył mistrzostwo, ale również uratował kampanię europejską, urywając punkt Realowi Madryt i pokonując Sporting, dzięki czemu Legia po zajęciu trzeciego miejsca w grupie zagrała na wiosnę w Lidze Europy.
“Kompany chciał go w swoim sztabie”
Po zwolnieniu z Legii Hasi czekał na zatrudnienie prawie rok i… mógł mieć deja vu. Ponownie bowiem wyleciał już we wrześniu. Poprowadził Olympiakos w zaledwie 11 meczach. W Warszawie tymczasem dociągnął do 18. Okoliczności były jednak podobne. Udało się wejść do Ligi Mistrzów, ale styl nie powalał. Pierwszy mecz fazy grupowej zakończył się porażką (choć tym razem nie wstydliwą). W lidze rezultaty wyglądały lepiej niż w Polsce, natomiast poprzeczka w Pireusie zawsze jest zawieszona horrendalnie wysoko. No i o utracie posady zadecydowała porażka w prestiżowym starciu z AEK-iem Ateny, zamykająca serię sześciu spotkań, w których udało się wygrać zaledwie raz.
Potem Albańczyk “wyprzedził trendy”, w 2018 roku przenosząc się do Arabii Saudyjskiej. Przez trzy lata prowadził Al-Raed, jeden z mniej zamożnych klubów tamtejszej Pro League. Osiągał z nim jednak dobre rezultaty, plasując się w środku tabeli, a nawet raz walcząc o kontynentalne puchary pomimo ograniczonego budżetu.
- Sam przyznał, że pracując w Arabii Saudyjskiej, bardzo się zmienił i dorósł jako trener. Nauczył się pewnych rzeczy. Przestał sztywno dopasowywać piłkarzy do jednej koncepcji, samemu dostosowując się do dostępnych zawodników - tłumaczy Moński.
Stamtąd wyciągnął go krajowy potentat, Al-Ahli, ale po niecałym sezonie, rozczarowująca przygoda zakończyła się w marcu 2022 roku. Po rocznym bezrobociu wrócił wreszcie do Belgii, gdzie zresztą przez cały czas o nim nie zapomniano.
- W Arabii Saudyjskiej miał słabą kadrę, a robił z nią środek tabeli. Wszyscy chcieli go tam zatrzymać. Jest bardzo ceniony w Belgii. Gdy stery Anderlechtu obejmował Vincent Kompany, to natychmiast chciał go ściągnąć do swojego sztabu. Niesamowicie wysoko oceniają tam jego umiejętności. Gdy pracował w Arabii, zainteresowanie nim nie gasło, ale belgijskich drużyn nie było stać na wykupienie go z kontraktu. Mechelen zatrudniło go, choć wydawało się, że to poza ich zasięgiem - opowiada założyciel Belgijskiej piłki.
Tam również osiągał wyniki zdecydowanie ponad stan. Zrobił z ekipy w dołku pretendenta do gry w europejskich pucharach. Niedawno stracił posadę, ale duży wpływ miały na to osłabienia - kontuzjami i odejściem istotnych zawodników oraz dużą nieskutecznością podopiecznych.
Niedługo potem zadzwonił do niego Anderlecht, który zatrudnił Hasiego 20 marca. Stery “Fiołków” objął on w podobnych okolicznościach, co za pierwszym razem. Tym razem ma pomóc w dokończeniu odbudowy po kryzysie.
- Ambicje Anderlechtu są takie, jak Legii. Zawsze wygrywać - mistrzostwa i krajowe puchary. To największy klub w Belgii. Ostatnio mieli gorszy czas, bo zmagali się z długami, ale większość została już spłacona i sytuacja się poprawiła. Odbudowują się powoli, ściągają piłkarzy z nazwiskami (choć tanio) i potrzebuje trenera, który będzie mógł nimi zarządzać - mówi o jego zadaniu Moński. - Wchodzi do trudnego środowiska, ale dobrze je zna, bo zdobywał tam mistrzostwa w roli piłkarza i menedżera. W Mechelen pokazał, że może dużo osiągnąć. Genk i Club Brugge chyba są na razie zbyt mocne, ale trzecie miejsce w tym sezonie jest realne.
“Anderlecht nie zatrudnia słabych trenerów”
Fakt, że klub o statusie Anderlechtu mu zaufał, stanowi dowód tego, jaką Besnik Hasi ma reputację w Belgii. Tam postrzegają go zupełnie inaczej niż w Polsce, gdzie kojarzy się go właśnie z rozczarowującej kadencji w Legii.
- W moich oczach polska łatka słabego trenera jest niezasłużona. Wprowadzał do Ligi Mistrzów trzy kluby: Anderlecht, Legię i Olympiakos. Z jedną z najsłabszych ekip w lidze saudyjskiej osiągał wyniki na miarę średniaka. Broniące się przed spadkiem Mechelen wyciągnął do walki o europejskie puchary - opowiada Moński. - Teraz wzięła go taka marka. Anderlecht nie zatrudnia słabych trenerów. Sam będąc kibicem Mechelen widziałem, ile dobrego zrobił dla klubu, jak to się rozwijało. Trenersko wszystko się tam zgadzało.
W Polsce pozostaje jednak bierzmo warszawskiej porażki. I tutaj złą recenzję wystawiają mu nawet piłkarze.
- Igor Lewczuk powiedział mi wprost i bardzo mocno, że to był najgorszy trener, jakiego spotkał w swojej karierze, więc to dużo o nim świadczy - wyznaje Majewski.
W ponownym debiucie w Anderlechcie Hasiemu przyszło się zmierzyć z trudnym testem - wyjazdem do wicelidera, Club Brugge. Ekipa z Brugii kompletnie zdominowała mecz i wygrała 2:0. Albański trener zaczął zatem od falstartu, rozczarowania. Kolejne tygodnie pokażą, czy “Fiołki” dokonały słusznego wyboru. To właśnie w trudnych szatniach, z wielkimi wymaganiami i oczekiwaniami, Hasi tracił poparcie piłkarzy. Teraz musi pokazać, że wyciągnął wnioski z dawnych błędów.