W Lechu go pokochali i znienawidzili, w Legii spełniał marzenia. "Wybrałem najlepiej" [NASZ WYWIAD]
Był gwiazdą Lecha, która niespodziewanie przeszła do Legii. Przeprowadzka do Warszawy była tyleż niespodziewana, co długo komentowana. Człowiek, którego w Poznaniu uznano za “zdrajcę”, Kasper Hamalainen, specjalnie dla nas opowiedział o swojej grze w Polsce i powspominał najlepsze jej momenty.
KUBA MAJEWSKI: Jak w ogóle doszło do tego, że trafiłeś do Polski?
KASPER HAMALAINEN: Spora w tym zasługa Kebby Ceesaya, którego transfer z Djurgardens do Lecha Poznań niejako otworzył piłkarskie połączenie między Szwecją i Polską. Wcześniej do takich transferów dochodziło raczej rzadko. Kebba trafił na Bułgarską pół roku przede mną i gdy skauci Lecha obserwowali go, to również zwrócili uwagę na mnie. Kebba zrobił dobrą reklamę zawodnikom grającym w lidze szwedzkiej. Myślę więc, że moje przenosiny tam to duża zasługa Ceesaya. Lech wydawał mi się klubem, w którym mogę się rozwinąć. Potrzebowałem zmiany, nowych wyzwań w wielkim klubie i to znalazłem w Poznaniu.
Szybko zostałeś czołową postacią zespołu, a nawet jego liderem. Doszło nawet do tego, że o “Kolejorzu” mówiono, jako o klubie zależnym od twojej formy. Poznańscy fani cię pokochali.
Bardzo dobrze wspominam grę dla Lecha, ale nie sądzę, by było jak mówisz. Futbol to bardzo zespołowy sport. Jeden zawodnik rzadko może wiele zmienić w drużynie, a ja na pewno takim nie byłem. Robiłem swoje, starałem się grać jak najlepiej, dawałem wszystko temu zespołowi. Cieszę się bardzo, że fani to doceniali. Polscy kibice są bardziej ekspresyjni od fińskich, czy szwedzkich. Znacznie lepiej grało mi się w atmosferze, którą potrafią wytworzyć.
Szczytem było mistrzostwo Polski?
To był mój najlepszy czas w karierze. Grałem dużo, byłem wiodącym zawodnikiem, sporo strzelałem. To pierwsze mistrzostwo smakowało niesamowicie. Potem zagraliśmy bardzo fajne mecze w Lidze Europy, co było dla mnie również wyjątkowym doświadczeniem. Dobrze wtedy graliśmy w piłkę, mieliśmy z tego dużo frajdy.
W Ekstraklasie nie było już jednak tak wesoło. Zajmowaliście nawet ostatnią pozycję w tabeli.
Coś się wtedy zacięło, potrzebowaliśmy czasu, by odzyskać właściwy rytm. Łączenie gry w europejskich pucharach z występami ligowymi nigdy nie jest łatwe. Trzeba mieć szeroką kadrę, najlepiej międzynarodowe doświadczenie. Tego nie mieliśmy, a to drugie dopiero zaczynaliśmy zyskiwać.
Do ciebie jednak trudno było mieć pretensje. Tylko w lidze w 15 meczach strzeliłeś osiem goli i dwukrotnie asystowałeś. Ba, zdobyłeś zwycięską bramkę w Warszawie, gdy wygraliście 1:0 z Legią.
Rzeczywiście nadal szło mi nieźle. Mecze z Legią zawsze były inne, wyjątkowe. Bardzo, bardzo ważne. Szybko to zrozumiałem po przeprowadzce do Poznania. Wtedy to zawsze były wyrównane, twarde spotkania. Obie strony przystępowały do nich maksymalnie skoncentrowane i zawsze chciały wygrać. Było w nich dużo emocji. Dla takich meczów gra się w piłkę.
To była twoja ostatnia runda w Lechu. Z wyprzedzeniem zapowiedziałeś, że odchodzisz, że potrzebujesz odmiany, zagranicznego wyjazdu. No i wylądowałeś w … Legii.
Przyznaję, że był to zaskakujący ruch nawet dla mnie samego. Nie planowałem tego. Sprawy potoczyły się jednak bardzo szybko po pierwszym kontakcie ze strony Legii. Bardzo mnie chcieli w Warszawie, zaoferowali bardzo dobre warunki. Wybrałem więc najlepiej dla siebie i swoich bliskich. Oczywiście wiedziałem, że ten transfer będzie kontrowersyjny, ale mentalnie byłem na to gotowy. Choć prawdą też jest, że cały medialny szum nie pozostał bez wpływu na mnie. Moje przejście na Łazienkowską było szeroko i długo komentowane.
Jak wspominasz początki w nowym klubie?
Przede wszystkim pamiętam trenera Czerczesowa. To jest twardy trener jednak z niezwykle pozytywnym usposobieniem, dobrze go wspominam. Potrafił do nas dotrzeć, zbudować „team spirit”.
Treningi były bardzo ciężkie.
(śmiech) Na tyle, że ze zgrupowania na Malcie pamiętam tylko bieganie i spanie, bo po zajęciach głównie spałem.
W Legii zmieniła się twoja rola w drużynie. Nie byłeś już liderem, a nawet przez długi czas pierwszym wchodzącym. Bogusław Leśnodorski twierdzi nawet, że ściągnięto cię właśnie w charakterze znakomitego, ale jednak tylko dwunastego zawodnika.
Oczywiście ja zawsze chciałem grać w pierwszym składzie i robiłem wszystko, by tak było. Moja rola rzeczywiście uległa zmianie. Na pewno wpływ na to miała zacięta rywalizacja o miejsce w składzie. Też musiałem się do tego przyzwyczaić, wyjść ze swojej strefy komfortu, którą miałem w Lechu. To nigdy nie jest łatwe. Pierwsze pół roku w Legii było dla mnie od tej strony trudne, nawet stresujące, zwłaszcza, że wypadłem na miesiąc z powodu kontuzji łydki. Potrzebowałem czasu, starałem się wykorzystywać szanse, jakie dostawałem od trenera.
Pierwszego gola strzeliłeś dopiero 22 kwietnia 2016 r. w meczu przeciwko Cracovii.
Bardzo potrzebowałem tego gola. Już wcześniej miałem okazje, by trafić do siatki, ale byłem nieskuteczny. Zaczęło mi to trochę ciążyć. Po tym trafieniu wszystkie negatywne emocje znalazły ujście. Czułem się jak nowonarodzony.
Zdobyłeś drugie mistrzostwo, osiągnęliście też historyczny sukces i awansowaliście do Ligi Mistrzów.
Nie ukrywam, że do Legii trafiłem z nadzieją na osiąganie sukcesów. Zdobywanie kolejnych trofeów było moim celem i nigdy nie miałem dosyć. Mogę więc pochwalić się trzema tytułami z „Wojskowymi” z rzędu, ale prawdziwym spełnieniem marzeń była gra w Lidze Mistrzów.
W pamięci kibiców Legii, ale i Lecha zapisałeś się jako ten, który dwa razy pognębił “Kolejorza” w doliczonym czasie gry, zapewniając zwycięstwa “Wojskowym”. Najpierw w Warszawie, a potem w Poznaniu. Warszawiakom twoje bramki smakowały wyjątkowo, poznaniakom pękały serca.
Są rzeczy, których się nie da wytłumaczyć. Oczywiście przed każdym meczem z Lechem zastanawiałem się, jakby to było, gdybym trafił do siatki, ale moja wyobraźnia, nawet w jej najbardziej odległych zakamarkach, nie przewidywała scenariusza, w którym trafiam w doliczonym czasie gry i rozstrzygam o losach meczu. Pierwszy gol był dla mnie na tyle abstrakcyjnym przeżyciem, że nie wiedziałem jak się zachować. Biegłem jak paralityk (śmiech).
Bramka w Poznaniu była już całkowicie nierealna. Straciliśmy gola w końcówce, parę minut później wyrównał Dąbrowski, w doliczonym czasie gry Lech miał swoją szansę na zamknięcie meczu, a po chwili rozegrałem atak z Adamem Hlouskiem i po jego dośrodkowaniu trafiłem głową do siatki. Zapamiętam tego gola do końca życia. Jednocześnie chciałem podkreślić, że po obu trafieniach zachowywałem spokój, by pokazać mój szacunek do Lecha. Ten klub pozwolił mi się rozwinąć, z nim osiągnąłem pierwsze sukcesy, jestem mu za to wdzięczny.
W Legii seryjnie zdobywałeś mistrzostwa, ale nie szło wam już w Europie. Paradoksalnie zaś w tym okresie najlepiej grałeś za rządów Romeo Jozaka, który nie został dobrze zapamiętany w Warszawie i szybko stracił pracę.
Jozak obdarzył mnie zaufaniem, jak chyba żaden inny trener w Legii. Dał mi szansę, wierzył we mnie, a ja tego bardzo wówczas potrzebowałem. Czułem się ważną postacią, jednym z kluczowych piłkarzy drużyny. Jestem mu bardzo wdzięczny.
Twoja przygoda z Warszawą zakończyła się w 2019 r. Trafiłeś do Czech i do dziś występujesz w FK Jablonec. Problem w tym, że obecnie jesteś jedynie zawodnikiem drugiej drużyny. Co się stało?
Początki w Czechach nie należały do łatwych. Po wielu latach gry w Polsce musiałem przystosować się do gry w innej lidze, w nowym kraju. Zajęło mi to ponad pół roku. Po tym czasie zacząłem czuć się coraz lepiej, po zeszłorocznym obozie przygotowawczym zyskałem pewność siebie i gdy wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku, pojawił się koronawirus. Doszło też do zmiany szkoleniowca, który nie widział w drużynie miejsca dla obcokrajowców. Większości się pozbył, a ja trafiłem do drugiej drużyny i prawdopodobnie będę w niej występował do końca kontraktu, który wygasa latem. To był dla mnie bardzo długi, trudny rok.
Czego spodziewasz się po niedzielnym meczu Lecha z Legią?
Nie śledzę Ekstraklasy tak dokładnie, ale wiem co się dzieje w obu klubach. Legia ma teraz imponującą serię zwycięstw w dobrym stylu, Lech zwolnił trenera i na pewno piłkarze będą chcieli za wszelką cenę pokazać się z dobrej strony przed nowym szkoleniowcem. Tak jak mówiłem wcześniej, są to zawsze wyrównane, zacięte spotkania i myślę, że obejrzymy przede wszystkim twardą walkę.
A jaki wynik typujesz?
Legia wygra 1:0.