W Dortmundzie są nim zahipnotyzowani. Borussia ma kolejnego kozaka z Anglii. Niesamowita droga
Mają ze sobą sporo wspólnego. Cała trójka z imionami na “j”, wszyscy są produktami angielskiej, nowej szkoły futbolu, wszyscy trafili do Borussii Dortmund po nauki. Dwaj pierwsi, Bellingham i Sancho, zostali potem sprzedani za ciężkie pieniądze, a ten trzeci… Ten trzeci nie stoi na straconej pozycji.
Nazwisko Gittens nie było dotąd znane, nawet jeśli w zeszłym sezonie brzmiało podobnie. Jeszcze kilka tygodni temu piłkarz, który w obecnej edycji Ligi Mistrzów strzelił już cztery gole nazywał się cokolwiek inaczej i sprawiał problemy dla piłkarskim komentatorom: Jamie Jermaine Bynoe-Gittens.
Jednak na prośbę ojca, Mike’a, pierwszy człon “Bynoe” został wykreślony z metryk, wymazany z koszulek i zapomniany przez wszystkich. Dlaczego? Powód był najprostszy z możliwych. Ponieważ teraz nazwisko jest krótsze, łatwiej trafiające w ucho. Ta mała anegdota całkiem dobrze wpasowuje się w szerszą narrację. Era, w której zwroty “mniej znaczy więcej” powinny tętnić życiem. W formie prostszych nazwisk, ale jeszcze lepiej pokazując się na boisku. I tak przez ostatnich kilka miesięcy Gittens udowodnił, że często prosty futbol to najlepszy futbol.
Odkrycie sezonu
Gittens gra w BVB od czterech lat. W wieku 16 lat przeszedł z młodzieżówki Manchesteru City. I właściwie od razu mógł zadebiutować w barwach “Schwarzgelbe”, lecz przełom w karierze zablokował mu COVID i seria ciężkich kontuzji. Początki musiały być więc mocno frustrujące. Nie po to opuszczasz swoją ojczyznę, jedziesz do obcego kraju, będąc jeszcze niepełnoletnim, by głównie przebywać w gabinetach lekarskich. Co się odwlecze…
Fani się niecierpliwili, piłkarz przebywał katusze, jedynie sztab był spokojny. “On jeszcze odpali” - mówiło się w klubowych korytarzach. I odpalił. Wraz ze startem trwającej kampanii. Podczas inauguracji wpuścił na karuzelę całą defensywę Eintrachtu Frankfurt, najbardziej bujając prawego obrońcę - swojego vis a vis na boisku. Bum! “Lange Ecke”, czyli strzał po długim rogu, stał się wizytówką młodego lewoskrzydłowego. Potem gol na dwa do zera w doliczonym czasie. Gittens stanął przed trybuną południową, a kibice skandowali jego krótszą wersję nazwiska.
- Miałem gęsią skórkę, to był mój pierwszy dublet, a potem to niesamowite zachowanie z trybun. Myślałem, że tam umrę ze wzruszenia - mówił wyraźnie poruszony po meczu.
Ludzie świętowali zwycięstwo, bramki, ale też nowy początek Borussii Dortmund. Rozdział bez starych ikon, Matsa Hummelsa i Marco Reusa, z trenerem Nurim Sahinem, którego bardzo dobrze znali, oraz ze świeżymi talentami. Przyszłość jawiła im się wyłącznie w jasnych barwach. Dopiero kolejne tygodnie wskazały, że Jamie Gittens był jedynym promykiem w sumie nieudanej rundy jesiennej.
Robiący różnicę
Ostatnie fajerwerki odpalił przed świąteczną przerwą. W pięciu ostatnich meczach trzykrotnie pokonywał bramkarzy, dwa razy posyłał kończące podania. Trafił w Klassikerze, a wcześniej także przeciwko Realowi Madryt na Santiago Bernabeu. Wyraźnie coś się w nim zmieniło.
Gole i asysty to jednak znikomy procent tego, co tak naprawdę dobrego robi na boisku. Niemcy lubują się w tworzeniu własnych określeń na wyjątkowych piłkarzy. Na przykład Kai Havertz, gdy czarował jako gracz Bayeru Leverkusen, szybko otrzymał pseudonim "Alleskoenner" - potrafiący wszystko. I Gittens też doczekał się przydomków. Bild nazywał go już Goldjunge - złotym chłopcem, natomiast kicker nie pozostawał dłużny i miał dla niego jeszcze bardziej wymowne określenie: "Unterschiedspieler". Piłkarz robiący różnicę. To sformułowanie daleko wykraczające poza zdobywanie bramek.
Według statystyk prowadzonych przez platformę Wyscout Gittens zajmuje pierwsze miejsce w Bundeslidze pod względem liczby dryblingów i jest w ścisłej czołówce, jeśli chodzi o procent udanych prób, a także jeśli weźmiemy pod uwagę kluczowe podania. Kreator w czystej postaci. Wszystkie te statystyki i komentarze, w połączeniu z czterema latami ciężkiej pracy, sugerują, że to może być jego sezon. Wygląda też na to, że trener Sahin nie ma innego wyboru, jak wystawiać skrzydłowego w pierwszym składzie, po tym, jak po jednym z lepszych spotkań nazwał go “brutalnie dobrym w pojedynkach jeden na jeden”.
Rzadko się zdarza, by nagłówki gazet zgadzały się z opiniami pracowników drużyny, bo “piłkarzem robiącym różnicę” nazywa go również dyrektor zarządzający Borussii.
- W zeszłym sezonie miał problem, by przebywać na boisku 90 minut. Teraz nie tylko przebywa, ale sprawia, że jego kolegom żyje się lżej. To wszystko dzięki indywidualnym zdolnościom - przyznaje Carsten Cramer.
Niemiecka precyzja
Znajduje się w idealnym środowisku. Po ostatnich występach może wkrótce podążać ścieżką gwiazd futbolu. Erling Haaland, Ousmane Dembele i Jude Bellingham błyszczeli wcześniej, ale to BVB podstawiło im trampolinę do sukcesu. Z drugiej strony, lista talentów ekipy z Dortmundu, które nie zrobiły ostatniego, dużego kroku, również się wydłuża. Youssoufa Moukoko czy Giovanni Reyna znaleźli swój sufit i przestali się rozwijać.
Gittens powinien więc najbardziej patrzeć w stronę rodaków. Anglicy z Borussii, Jadon Sancho i Bellingham, są nadal świeżo w pamięci fanów. Jednak w przeciwieństwie do nich Gittens daje wywiady wyłącznie po niemiecku, utożsamia się ze społecznością i zdobywa coraz więcej sympatii, choćby nazywając Dortmund “najlepszym miastem w Niemczech”, co może śmieszyć nawet mieszkańców tego hutniczego ośrodka. Traktują go jednak jak swojego.
Jest coś jeszcze. Bellingham przybył do Niemiec mając za sobą sezon w Championship z Birmingham City. Sancho plasował się obok Phila Fodena jako jeden z wielu klejnotów akademii Manchesteru City. Gittens nie dawał takich samych gwarancji działaczom BVB. Jako wychowanek Reading, spędził dwa lata na Etihad, ale nie był nawet blisko pierwszej drużyny “Citizens”. Dział skautingu Niemców wiedział natomiast swoje.
- Nie musimy wyszukać trzydziestu piłkarzy, żeby oszlifować jeden diament. Tak robią w Anglii. My chcemy znaleźć jednego gracza, który wkroczy do pierwszego zespołu - stwierdził Lars Ricken, dyrektor sportowy klubu. - Kiedy kupiliśmy Gittensa, daleko mu było do Sancho, ale powiedzieliśmy mu, że pomożemy mu wejść na poziom świetnego zawodnika. Jego obecna dyspozycja to kapitalna współpraca pomiędzy działami skautingu, akademii i pionu sportowego.
Można powiedzieć: meisterwerk.
Przed wrześniem ubiegłego roku, dopytywany, czy czuje, że ten sezon będzie dla niego przełomowy, skromnie odpowiedział: - Nigdy nie wiesz, co się wydarzy. Ale jestem pewny siebie i chciałbym powiedzieć “tak”.
Miał rację. Każdy mecz to ekscytujący moment w jego karierze. A jego nowe, krótsze nazwisko trafia do kolejnych notatników dyrektorów sportowych wielkich klubów.