W debiucie przyćmił Ronaldo, potem zarabiał najlepiej na świecie. Idol Suareza, uwielbiany przez kibiców
Został legendą dwóch klubów w swoim kraju, ale przede wszystkim zapisał się w historii Interu Mediolan, dla którego rozegrał aż 261 spotkań. Potrafił rozkochać w sobie nie tylko fanów, ale nawet prezydenta klubu. Ten na jakiś czas uczynił go najlepiej zarabiającym piłkarzem świata. Alvaro Recoba potrafił być genialny, ale też pozostawił po sobie cząstkę niedosytu.
Urodził się w stolicy Urugwaju - Montevideo - i to tam stawiał pierwsze kroki w przygodzie z piłką. Chociaż miał spory wybór, bo przecież w tym dużym mieście aż roi się od piłkarskich klubów, postawił na Danubio. Nie był i nie jest to krajowy gigant (do dziś trzy tytuły mistrza Urugwaju), ale właśnie tam młodzieńcze lata kariery spędzali tacy piłkarze jak Edinson Cavani, Marcelo Zalayeta, Diego Forlan czy właśnie Recoba. Kuźnia talentów pełną gębą.
Młody Alvaro zaczynał oczywiście w zespołach juniorskich, jednak do pierwszej drużyny dotarł wyjątkowo szybko. Zadebiutował już w wieku 16 lat i niemal z miejsca stał się jednym z liderów drużyny. W ciągu dwóch sezonów rozegrał 31 meczów i zdobył… 32 bramki. Nic dziwnego, że parol zagiął na niego znacznie bogatszy i silniejszy Nacional. Krajowy gigant.
Smykałka do strzelania goli, młotek w lewej nodze, kapitalna technika, drybling. Recoba miał wszystko. No prawie wszystko. Może nie zawsze chciało mu się dużo biegać. Miewał też braki fizyczne, przez co czasami rywale, na przełomie XX i XXI wieku mogący pozwolić sobie na znacznie więcej, wręcz tłamsili go swoją agresją. Ale gdy Urugwajczyk, grający zazwyczaj jako mająca dużo swobody “dziesiątka”, był w formie, i tak radził sobie z nimi bez problemu.
Debiut marzeń
W koszulce Nacionalu, podobnie jak wcześniej w Danubio, nadal rozstawiał ligowych rywali po kątach. Zdobył 30 bramek w 27 meczach, wpadł w oko legendzie Interu Mediolan - Sandro Mazzoli - a ten polecił go prezydentowi klubu, Massimo Morattiemu. Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Chociaż “Nerazzurri” dopiero co ściągnęli do siebie Ronaldo Nazario z Barcelony za 26,5 mln euro, wyjęli z sakiewki jeszcze trochę drobnych i sprowadzili Recobę, wtedy dość anonimowego w Europie, za 3,6 mln euro.
Urugwajczyk zdecydowanie wiedział, w jaki sposób zrobić pierwsze wrażenie. Jego debiut w koszulce Interu, nie bez powodu, wspominany jest do dziś. 31 sierpnia 1997 roku ekipa z Mediolanu walczyła u siebie o ligowe punkty z Brescią. Od pierwszej minuty debiutował wspomniany Ronaldo, a Recoba, także czekający na pierwszy występ, zaczął spotkanie na ławce rezerwowych.
Bardzo długo mecz nie układał się jednak po myśli Interu. Goście w 73. minucie wyszli na prowadzenie po golu Dario Hubnera, któremu asystował Andrea Pirlo. Dosłownie chwilę wcześniej na murawie zameldował się Recoba, zmieniając Maurizio Ganza. Gospodarze ruszyli do odrabiania strat, a z publicznością w iście spektakularnym stylu przywitał się przybysz z odległego Urugwaju. Najpierw w 80. minucie huknął zza pola karnego w samo okienko, a chwilę później idealnie przymierzył z rzutu wolnego. Z wyniku 0:1 zrobiło się 2:1. Niebieska część stolicy mody oszalała na punkcie 21-latka.
Lek na problemy? Wypożyczenie
Trudno było natomiast oczekiwać, że Recoba co mecz będzie rozgrywał takie koncerty. Przecież dopiero co przywitał się z Europą. Przeskok z ligi urugwajskiej do Serie A musiał być odczuwalny. I był. Po debiucie marzeń przyszły pierwsze problemy, słabiej rozegrane spotkania. Premierowy sezon w Mediolanie kończył z bilansem pięciu goli i dwóch asyst. Na początku kolejnej kampanii grał tylko sporadycznie i w trakcie zimowego okienka, poszukując bardziej regularnych występów, został wysłany na wypożyczenie do Venezii. To był strzał w dziesiątkę.
Urugwajczyk powędrował do zespołu grającego o zupełnie inne cele, ale w końcu solidnie otrzaskał się z włoskimi murawami. W 19 meczach wykręcił kapitalny bilans 10 goli i 10 asyst, dokładając ogromną cegłę do upragnionego, ale ostatecznie spokojnego utrzymania zespołu w Serie A. Recoba potrafił wtedy grać wręcz koncertowo. Przeciwko Fiorentinie ustrzelił hat-tricka, a w przedostatniej kolejce skarcił… Inter. Sentymenty? Nic z tych rzeczy.
Venezia ograła wtedy “Nerazzurrich” 3:1, a wypożyczony z Mediolanu piłkarz najpierw zaliczył asystę, by następnie znakomicie uderzyć z rzutu wolnego. Nie trafił wtedy co prawda na listę strzelców, bo piłka po jego uderzeniu odbiła się najpierw od poprzeczki, a potem od pleców bramkarza rywali, ale Urugwajczyk zrobił przy tym trafieniu 90% roboty.
Najlepiej zarabiający na świecie
Wypożyczenie w końcu dobiegło natomiast końca, a Inter, już z nowym szkoleniowcem, Marcelo Lippim, postanowił tym razem mocniej postawić na Recobę. Ten odpłacił się za otrzymane zaufanie i w całym sezonie, kiepskim dla Interu, zdecydowanie lepszym indywidualnie dla wychowanka Danubio, strzelił 10 goli oraz zanotował 12 asyst. Jeszcze lepiej radził sobie w kolejnych rozgrywkach. Tym razem dobił do 15 trafień i 11 decydujących podań. Nie mógł być jednak zadowolony z postawy zespołu, który najpierw skompromitował się w eliminacjach do Ligi Mistrzów, odpadając z Helsinborgiem, a potem zajął w Serie A tylko piąte miejsce.
Mimo to prezydent klubu zaoferował Recobie nowy, wieloletni kontrakt, opiewający na 4 mln funtów rocznie. Urugwajczyk stał się wtedy najlepiej zarabiającym piłkarzem świata. Trudno powiązać to jakkolwiek z późniejszym spadkiem formy, ale fakt jest faktem - gdy dostał kosmiczne pieniądze, nagle wyraźnie spuścił z tonu. Miał też swoje problemy. Został zawieszony na rok za posiadanie fałszywego paszportu (karę skrócono ostatecznie do czterech miesięcy). Coraz częściej dokuczały mu kontuzje.
Kolejne lata były już słodko-gorzkie. Recoba nadal potrafił zachwycać w pojedynczych spotkaniach i strzelać piękne gole, a sezon 2002/23 kończył z dość przyzwoitym dorobkiem 11 bramek oraz ośmiu asyst, Coraz częściej padał też jednak obiektem krytyki. Nie tylko kibiców, ale nawet swoich trenerów. Gdy Hector Cuper nieszczególnie chętnie na niego stawiał, w międzyczasie dając jasno do zrozumienia, że nie jest z Recoby zadowolony, podpadł Morattiemu tak mocno, że doszło do zmiany szkoleniowca.
Prezydent klubu po prostu uwielbiał tego gościa z Montevideo, a jeszcze bardziej docenił go wówczas, gdy Urugwajczyk, zdający sobie sprawę z finansowych problemów klubu, zgodził się na obniżkę swojego wynagrodzenia. Pokazał wówczas, że to nie pieniądze są dla niego kluczowe. Zawsze sprawiał wrażenie gościa, który po prostu kocha futbol. Cieszy się grą. Na największych stadionach świata może poczuć się jak na podwórku. Siłownia? Zasuwanie od pola karnego do pola karnego? Reżim treningowy? To nie dla niego. Dajcie mu po prostu piłkę. On zrobi z nią coś dobrego. Tak jak w pamiętnym meczu z Sampdorią.
9 stycznia 2005 roku Recoba znów udowodnił, że potrafi być wybitnym jokerem. Tak jak lata wcześniej w swoim debiucie dla Interu, tak i wtedy odmienił losy meczu, który zdawał się być nie do uratowania. “Nerazzurri” przegrywali 0:2 aż do 88. minuty. Urugwajczyk dostał od trenera mniej więcej kwadrans. Najpierw asystował przy trafieniu Obafemiego Martinsa, potem z bliska widział, jak Christian Vieri już w doliczonym czasie gry trafia na 2:2, a w końcu sam postawił kropkę nad “i” w tej iście spektakularnej remontadzie. W swoim stylu huknął zza pola karnego i tym samym zapewnił drużynie zwycięstwo.
Powolny zjazd
Z czasem takich znakomitych występów miał już niestety coraz mniej, choć jeszcze się zdarzały. Jak w spotkaniu z Lazio, już w końcowej fazie jego przygody z Interem, gdy strzelił dwa gole i zanotował asystę. W końcu jednak, częściej targany kontuzjami, zamknął mimo wszystko piękny i długi rozdział mediolańskiej przygody. Najpierw odszedł na niezbyt udane wypożyczenie do Torino (24 mecze, trzy gole, dwie asysty), potem już definitywnie zasilił grecki Panionios (22 mecze, pięć bramek, sześć asyst).
Niedługo przed 34. urodzinami postanowił wrócić do domu. Do Danubio. Tam, gdzie był i jest wyjątkowo wielbiony. Podpisał trzyletni kontrakt, ale ostatecznie spędził w klubie półtora roku. Wrócił do niezłej formy fizycznej, grał regularnie, strzelił w tym czasie 10 goli w 31 meczach. Nie był już taką strzelbą jak w trakcie pierwszej przygody z macierzystym klubem, ale dalej wnosił sporo do gry ekipy z Montevideo. A skoro zaliczył już jeden sentymentalny powrót, to na sam koniec postanowił też kolejny raz przywdziać barwy Nacionalu.
Zanim w wieku 39 lat zawiesił buty na kołku, spędził w tym zespole kolejne cztery lata. Pierwsze dwa stosunkowo niezłe, kolejne już wyraźnie słabsze. Dołożył jednak do swojego CV dwa tytuły mistrza kraju. Wcześniej sukcesy święcił jedynie w Interze, choć akurat w okresach, gdy nie był kluczowym piłkarzem drużyny. W zwycięskim finale Pucharu UEFA z 1998 roku nawet nie zagrał. Lata później sięgnął z klubem po dwa mistrzostwa Włoch, dwa krajowe puchary, dwa superpuchary. Wszystkie w latach 2005-2007, a wtedy daleko mu już było do wysokiej formy i pozycji gwiazdy zespołu.
Oddzielny rozdział swojej piłkarskiej historii Recoba napisał w reprezentacji Urugwaju, ale tu przypadek jest dość podobny. Tak jak Inter największe sukcesy zaczął święcić już z jego niewielkim udziałem czy nawet po jego odejściu, tak i kadra w jego erze nie grała najlepiej. Ostatecznie Recoba zagrał w narodowych barwach 68 razy i strzelił 10 goli. Wystąpił na mundialu w 2002 roku, strzelił nawet gola Senegalowi, ale Urugwaj odpadł już w grupie. Podobnie wyglądało to podczas Copa America 1997, a gdy dekadę później były gwiazdor Interu drugi raz miał okazję walczyć z zespołem o tytuł najlepszej drużyny Ameryki Południowej, na etapie półfinału lepsza była Brazylia.
Pożegnanie i nowy etap
Recoba w najlepszym okresie swojej kariery bez wątpienia był piłkarzem kapitalnym. Czy do końca wykorzystał ogromny potencjał? Raczej nie. Ale i tak kochają go kibice. Ci z niebieskiej części Mediolanu i różnych zakątków Montevideo. Pewnie nawet całego Urugwaju. Kiedy zorganizował mecz pożegnalny, zjawiła się prawdziwa śmietanka - prezydenci kraju, wybitni piłkarze na czele z Javierem Zanettim czy Juanem Romanem Riquelme. Na stadionie pojawić nie mógł się Luis Suarez, bo akurat za rogiem było El Clasico, ale chociaż nagrał film. I przyznał bez ogródek - to Recoba był jego piłkarskim idolem.
Dziś były piłkarz, który na dobrą sprawę może uchodzić za legendę trzech klubów, spełnia się jako trener. Od października 2023 roku odpowiada za losy pierwszej drużyny Nacionalu. Czy w nowej roli też podbije kraj, a potem może Europę? Czas pokaże. Jego podopieczni zdecydowanie mają kogo naśladować. Przynajmniej w tych czysto piłkarskich aspektach. Pod tym względem Alvaro Recoba był bowiem po prostu kapitalny.