W Bundeslidze strzelał piękne gole długo przed Lewandowskim. "Brazylijczyk z Polski" i plastry w Bravo Sport
Każdy ma swoje pięć minut. Miał je także Marcin Mięciel, który w czasie swojej kariery potrafił się wyróżnić nieszablonowymi rozwiązaniami. Pamiętacie plaster, który dodawał skrzydeł?
Różne są losy piłkarza. Historia polskiego napastnika pokazuje, że nieważne skąd, ale można się wybić. Wkraczamy w opowieść o piłkarzu, którego zapamiętamy jako niekonwencjonalnego.
Beton z krawężnikiem
W 1975 roku w Gdyni w rodzinie Mięcielów przyszedł na świat Marcinek. Niespecjalnie im się przelewało, zdarzało się, że nie było co zjeść. Nikt nie pytał, co będzie na obiad. Zdarzało się, że w ciągu całego dnia wystarczyć musiała jedna bułka. Chodziło się głodnym. W takich warunkach kształtował charakter przyszły zawodnik. - Moje boisko to był kawałek trawy z betonem i krawężnikiem. Dwa plecaki albo kamienie jako słupki i się grało. I to we wszystkim, nawet w kaloszach. Cały czas w ruchu - wspominał po latach Mięciel.
Na początek musiał mu wystarczyć niewielki Tczew i juniorskie granie, ale już w wieku 15 lat dołączył do Lechii Gdańsk. Właściwie prosto z podwórka. Stworzyła się tam niezła ekipa, chociażby w bramce szalał Grzegorz Szamotulski. Wraz z nim wkrótce przeniósł się do Warszawy, pół roku spędził w Hutniku, a po chwili dołączył do Legii.
Zakochaj się w Warszawie
Bardzo szybko odnalazł się w ekstraklasie. Równie prędko zagiął na niego parol Panathinaikos Ateny, lecz do transferu ostatecznie nie doszło. Nie spodziewał się tego, przecież jeszcze trzy lata wcześniej pogrywał na boisku z wapnem, oczywiście skradzionym na budowie. Paweł Janas od razu na niego postawił i raczej się nie zawiódł. W pierwszym sezonie cztery bramki, mistrzostwo, puchar, superpuchar. Niezły start, prawda?
Napastnik przesiąkł jednak ligą. Zaliczył jeszcze wypożyczenie do ŁKS-u Łódź, a w Legii spędził łącznie blisko sześć lat. To było zdecydowanie za dużo. Przecież w każdym sezonie strzelał bramki, w ostatnim aż trzynaście. Dopiero wtedy zgłosiła się do niego Borussia Moenchengladbach. W końcu nadszedł czas na zmianę.
Efekt placebo
Superdodatek dla każdego! W latach 90. prawdziwą furorę robiły specjalne plastry, które miały mieć specjalną moc. Jeden z numerów Bravo Sportu zawierał taki gadżet, wydawcy dołączyli go do gazety. Reklamowano, że działają jak sprężynka: “Unoszą do góry skrzydełka nosowe, poszerzając w ten sposób drogi oddechowe. Lepszy dostęp tlenu poprawia wydolność mięśni”.
Mistrzem olimpijskim w chodzie został Robert Korzeniowski. Bjarne Riis był pierwszym kolarzem ze Skandynawii, który wygrał Tour de France. Robbie Fowler strzelał sporo goli w Liverpoolu. Marcin Mięciel stał się gwiazdą polskiej ligi. Co łączyło wszystkich tych panów? Jak się okazuje każdy z nich stosował słynny plaster. Sam Mięciel był nawet twarzą tego produktu, w Bravo Sport miał wyjątkową sesję, co ciekawe… za darmo.
- Nawet na początku uważaliśmy, że serio pomaga! Dziś wiem, że to bardziej sfera psychologiczna, efekt placebo. No i cóż, dla dzieciaków to był jakiś rarytas, biegały po kilka dni w tym plastrze. Kolarze zawodowi też w nich jeździli. Ale rozwiążę tę zagadkę polskiej piłki: chyba nic nie pomagał - opowiadał w rozmowie z “Weszło”.
Polski Brazylijczyk
Koledzy mówili na niego “Miętowy”. W swoim czasie wyznaczał trendy, oprócz plastrów lubował się także w motorach. Pewnego dnia napastnik dostał nawet dziwną ofertę zostania celebrytą. Miał chodzić na imprezy, pokazywać się tu i ówdzie. Nie skorzystał. Wolał piłkę, a czekała na niego przygoda w Bundeslidze. Niemieckie media pisały o nim jako o Brazylijczyku z Polski. Coś w tym było - charakteryzowała go nienaganna technika i dobra szybkość. Poza tym Mięciel w sparingach w barwach Gladbach prezentował się świetnie. Niestety, szybko przyszło rozczarowanie, bo w pierwszej kolejce z Bayernem siedział na ławce. W kolejnych meczach grywał same ogony. Podbój Niemiec się nie powiódł, zdobył tylko dwie bramki.
Jedną zapamięta jednak szczególnie. W 7. kolejce jego drużyna rywalizowała w Hamburgu. W 78 minucie przy wyniku 2:2 na murawie melduje się Mięciel. Doliczony czas gry, zgroza. HSV znów obejmuje prowadzenie, piłkę do siatki wpakował Jörg Albertz. Trwają ostatnie ataki Borussii. Zgodnie z późniejszą dewizą Piotra Świerczewskiego Gladbach gra już “na chaos”. Daleki wykop bramkarza, zgranie, piłka znajduje się na linii pola karnego. Tam znajduje się “Miętowy”, który z okolic 16 metra kapitalną przewrotką ratuje punkt dla “Źrebaków”. Do dziś to jedno z piękniejszych trafień Polaków w Bundeslidze.
Obywatel Grek
Po nieudanym sezonie spróbował swoich sił w Grecji. Słońce, plaża, kraj idealny do życia. I jak się okazuje, dla Mięciela idealny do grania. W Helladzie spędził aż 6 lat, cały czas będąc w Salonikach, najpierw w Iraklisie, a potem w PAOK-u. Wyrobił sobie tam markę. - Grało się tu super, klub podobny do Legii, stadion na 30 tysięcy, fanatyczni kibice, którzy co prawda lubili przesadzić, rzucając krzesełkami albo odpalając race, ale generalnie nie mogłem na nic narzekać. Błyskawicznie się tam zaaklimatyzowałem i życiowo, i piłkarsko. A pamiętajmy, że była to wtedy jedna z najlepszych lig w Europie, z regularnie grającymi w Lidze Mistrzów przedstawicielami w postaci Panathinaikosu i Olympiakosu - opowiadał w rozmowie z TVP Sport.
Strzelał po kilka bramek na sezon, aż nadszedł sezon 2006/07. W PAOK-u miał chyba formę życia, a w wyścigu o tytuł króla strzelców rywalizował z Nikosem Lyberopoulosem i słynnym Rivaldo. Pojedynku nie wygrał, ale taka walka go motywowała. Wiedział, że może spróbować czegoś jeszcze.
Ostatnie momenty
Mięciel wrócił do Bundesligi. Po Polaka zgłosił się VFL Bochum, który zapłacił za ówczesnego 31-latka 250 tysięcy euro. Trafił do drużyny, w której występował rodak Tomasz Zdebel. Wyszło podobnie jak w Gladbach - w pierwszym sezonie cztery bramki, w kolejnym ledwie dwie. Znów jednak miał swój jeden moment, gdy trafił do siatki w derbach Zagłębia Ruhry przeciwko Borussii Dortmund. - Wspaniała sprawa, zwłaszcza że atakowaliśmy wówczas na tę stronę, gdzie był sektor gości, a w nim kilka tysięcy naszych kibiców. Trafiłem na 1:0 i muszę przyznać, że widok smutnych kibiców z Dortmundu robił wrażenie. Jak zresztą cały stadion, chyba najpiękniejszy obiekt na jakim przyszło mi grać - mówił.
Po Bochum przyszedł jeszcze czas na powrót do Legii. Rok później zszedł poziom niżej, ponownie zakładając po latach koszulkę ŁKS-u, gdzie ponownie błysnął, zdobywając 13 bramek. Po awansie do ekstraklasy trafił tylko raz, lecz jak już się domyślacie, musiał to być szczególny gol. Derby Łodzi, mecz na stadionie Widzewa, 84 minuta. Dośrodkowanie w pole karne, a tam jest Mięciel, który celnym strzałem głową zapewnia swojej ekipie zwycięstwo. To była jego ostatnia bramka na szczeblu centralnym.
Życie po życiu
Na pewno mógł wycisnąć więcej. Może szybszy transfer? A gdyby zaufano mu bardziej w reprezentacji? W niej zagrał tylko pięć spotkań, strzelił jedną bramkę. Oczywiście z przewrotki, jakżeby inaczej. Ale nie ma czego żałować, co przeżył, to przeżył. Nikt mu tego nie odbierze. Po zakończeniu kariery skupił się na szkoleniu. Wraz z kolegą z boiska, Maciejem Bykowskim, założyli akademię piłkarską. Nazwa jak najbardziej prawidłowa: Szkoła Techniki “Champion”. Kto wie, może “Miętowy” znajdzie tam swojego następcę?
Przemysław Gawin