W 3 miesiące zrobił więcej niż Ten Hag. Aż szkoda, że latem pewnie straci połowę składu
Gdy przejmował stery, klub znajdował się na 15. pozycji w tabeli. Teraz jest na miejscu 14., ale z tą różnicą, że zapewnił sobie utrzymanie w Premier League, a po drodze ograł Liverpool, Newcastle i ośmieszył Manchester United. Oliver Glasner w Crystal Palace z zespołu nudnego stworzył jeden z tych, dla których chce się włączyć telewizor.
W lutym 2024 roku Crystal Palace i Roy Hodgson byli sobą zmęczeni. Legendarny szkoleniowiec miał coraz więcej kłopotów ze zdrowiem, a jednocześnie coraz mniej pomysłów na to, jak popchnąć drużynę w stronę jakiegokolwiek rozwoju. "Orły" zmagały się z porażającą stagnacją, kariery takich piłkarzy jak Nathaniel Clyne i Will Hughes znajdowały się na poważnych zakrętach, zaś Jean Philippe-Mateta nie był traktowany jako napastnik stanowiący realne zagrożenie. Jedynymi światełkami w tunelu pozostawali Eberechi Eze oraz Michael Olise, którzy jednak walkę toczyli nie tylko na boisku, ale też w gabinetach lekarskich. W końcu na Selhurst Park zrozumieli, że dłużej tak się nie da.
W miejsce 76-letniego Hodgsona ściągnięto trenera z zupełnie innego pokolenia. Za stery chwycił 49-letni Oliver Glasner. Austriak od kilku miesięcy nie mógł znaleźć pracy, w bolesny sposób rozstał się z Eintrachtem Frankfurt, gdzie przecież zdobył Ligę Europy. Początek jego przygody w Premier League był zaś trudny, bo po zwycięstwie z Burnley punkty londyńczykom zabrał nie tylko Manchester City, ale też Luton Town czy Nottingham Forest. Jednocześnie jednak Glasner przeprowadzał bardzo istotne zmiany - krystalizował się wyjściowy skład Crystal Palace. Inny od tego, co proponował Hodgson. Przemiana była widoczna nawet na poziomie formacji, zespół przeszedł na ustawienie z trójką stoperów, wcześniej zaś grała tam głównie czwórka.
Austriak, nieco z racji konieczności, zrehabilitował wspomnianego już Clyne'a. Z "jedenastki" stopniowo wypadał Jefferson Lerma, miejsce w środku pola obok Adama Whartona zajął Will Hughes. Funkcję przydatnego rezerwowego odzyskał Jairo Riedewald, natomiast 32-letni Jordan Ayew został odciążony z roli piłkarza kluczowego, bo do pełni sprawności wrócili Eze i Olise. Najważniejsze jednak wydaje się odstawienie Odsonne'a Edouarda, czyli najskuteczniejszego napastnika "Orłów" na tamtym etapie. Glasner z miejsca postawił na Matetę, znanego sobie z boisk Bundesligi. Był to strzał w dziesiątkę - za kadencji Austriaka Edourard zdobył jedną bramkę, natomiast Mateta... dziewięć. To znacznie więcej niż Mohamed Salah.
Próba generalna
Zanim doszło do poniedziałkowej masakry na Manchesterze United - która ustabilizowała pozycję Crystal Palace jako klubu "ty, kurde, patrz, co oni grają, ten Olise to nienormalny jest" - londyńczycy zaliczyli serię czterech meczów bez porażki. Złamali twierdzę Anfield, upokorzyli rozlazłość West Hamu United, zdominowali walczące o puchary Newcastle United i zremisowali z Fulham. Nie ma jednak co kryć, że to właśnie potyczka z "Czerwonymi Diabłami" zrobiła największe wrażenie, chociaż samo słowo "potyczka" wydaje się nie na miejscu, bo sugeruje, że rywale stawili jakiś opór. A tak przecież nie było. Drużyna Erika ten Haga przyjechała na Selhurst Park i momentalnie wywiesiła białą flagę. To była kompromitacja. Jeśli Holender miał jakiś plan, to założenia Austriaka obróciły go w popiół.
Można próbować tłumaczyć Ten Haga kontuzjami, ale przecież na papierze Glasner wcale nie dysponuje znacznie lepszym zespołem. Tymczasem na boisku? Przepaść. United byli gorsi w każdym aspekcie ofensywnym. Chociaż dysponowali większym posiadaniem piłki, to Crystal Palace oddało pięć razy więcej strzałów celnych (!). "Orły" lepiej radziły sobie też w przechwytywaniu piłki (11:8), kluczowych podaniach (15:5), dryblingach (14:4), zaś Michael Olise grał z największą skutecznością podań (97,5%) ze wszystkich piłkarzy, którzy rozpoczęli spotkanie. Londyńczycy byli jacyś, zawodnicy United żadni, co stanowi swego rodzaju podsumowanie ostatnich miesięcy w wykonaniu holenderskiego szkoleniowca. Przez blisko dwa lata nie wypracował on tak określonego stylu jak Glasner w raptem trzy miesiące.
Przy okazji okazało się, że Casemiro to zawodnik idealnie definiujący pojęcie "tłusty kot", zaś Christian Eriksen oraz Kobie Mainoo nie są w stanie dotrzymać kroku Adamowi Whartonowi i Willowi Hughesowi. Gdyby nie Andre Onana, to klęska ekipy z Old Trafford byłaby jeszcze większa. Banda Austriaka zdała swoją próbę generalną śpiewająco, zaprezentowała pełen wachlarz możliwości:
- 1:0 - Olise wysyła Casemiro na emeryturę, uderza z obrzeża pola karnego,
- 2:0 - kontra, Mateta bez problemu mija Evansa, uderza z obrzeża pola karnego,
- 3:0 - idealne podanie Whartona po stałym fragmencie, Mitchell doskakuje do odbitej piłki i trafia do siatki,
- 4:0 - przebojowa akcja Munoza, Casemiro znów ośmieszony, Olise pakuje piłkę w okienko.
"Orły" zaatakowały z ziemi i powietrza. Przedzierały się środkiem pola, ale też bocznymi sektorami. Był to występ kompletny w wykonaniu gospodarzy, udowodnienie ich znakomitej dyspozycji. W ostatnich pięciu meczach Premier League tylko Manchester City zgromadził więcej punktów. Bramek londyńczycy stracili zaś najmniej. To dobry prognostyk na przyszłość, chociaż ta nie jest wcale oczywista. Na Selhurst Park nigdy nie była.
Pytania o przyszłość
Crystal Palace raczej nie zwykło rościć sobie prawa do rzeczy wielkich. Pod względem historii, sukcesów, liczby fanów na całym świecie musi ustąpić miejsca nie tylko największym, ale też West Hamowi czy Newcastle. W całej historii swoich występów w Premier League "Orły" tylko raz zakończyły sezon w TOP10. W rozgrywkach 2014/15 za wyniki odpowiadało aż trzech różnych trenerów, a końcowy sukces spłynął na konto ikonicznego Alana Pardew. Ten sam szkoleniowiec doprowadził klub do drugiego w dziejach finału Pucharu Anglii, lecz tam, podobnie jak przy pierwszym podejściu, zwycięstwa nie było. Nie ma co się oszukiwać - zespół z Selhurst Park to solidny ligowy średniak. Wzięcie kogoś z półki Olivera Glasnera przedstawia się jako ruch przełomowy.
Pytanie jednak, czy Austriak będzie w stanie zerwać z potencjalnie największą groźbą, jaka wisi nad "Orłami", czyli wyprzedażą największych gwiazd. Michael Olise oraz Eberechi Eze nie są może okazami zdrowia, ale ich sposób gry jest na tyle atrakcyjny, że konkretne oferty są jedynie kwestią czasu. I to nie roku lub dwóch, ale raczej kilku tygodni. Skrzydłowi, którzy opuścili łącznie 28 meczów, mieli bezpośredni udział przy 26 trafieniach. To tym bardziej imponujące, że dorobek rozłożył się po równo, chociaż Olise zaliczył jedynie 17 występów w trwających rozgrywkach Premier League.
Pokusa wyjazdu będzie latem niezwykle silna, wzmocnień szuka między innymi Liverpool. Nie ulega wątpliwości, że gdyby w Londynie nadal pracował Roy Hodgson, to elektryzującego duetu niebawem już by nie było. Cała nadzieja skoncentrowana jest na postaci Glasnera, który ma świetne relacje z podopiecznymi. Instrukcje potrafi im przekazać w bardzo prosty, ale i trafny sposób.
- Rozmawialiśmy po meczu z Fulham, gdy Olise był trochę rozczarowany. Oddał wtedy jakieś trzy, cztery strzały, były zablokowane albo uderzył prosto w bramkarza. Wtedy powiedziałem mu, żeby spróbował uderzyć po bliższym słupku, bo zawsze celuje w ten dalszy. I tutaj proszę, zrobił tak, zdobył bramkę przeciwko United. To wszystko zaczęło się po prysznicu na Craven Cottage - wyznał Austriak.
Na Angliku oraz Francuzie nie kończy się lista piłkarzy, którzy mogą odejść. Zainteresowanie przyciągnął Adam Wharton, chociaż w Premier League gra raptem pół roku. Głośno będzie też dookoła Jeana Philippe'a-Matety i Joachima Andersena. Z drugiej strony starzeją się Jordan Ayew i Jeffrey Schlupp. W czerwcu 2024 roku umowy wygasną łącznie aż ośmiu piłkarzom, pięciu z nich ma spore znacznie dla projektu 49-latka. To tylko pokazuje, że "Orły" będą musiały kompletnie przestawić wajchę. Nie można tylko sprzedawać, jeśli ta drużyna ma pójść do przodu, to wzmocnienia są konieczne. Ostatnie działania ze strony zarządu pokazały, że takie ruchy są możliwe, w końcu Wharton oraz Daniel Munoz zostali dokooptowani w trakcie sezonu.
Na Selhurst Park od lat był problem z utrzymaniem odpowiedniej głębi, transakcje okazywały się nieprzemyślane. Klub wydawał spore pieniądze, a jednocześnie wielu piłkarzy odchodziło za darmo. Teraz nadszedł czas, aby to zbilansować. Zaczęto bardzo dobrze, wygląda bowiem na to, że pierwszy raz od dawien dawna nie trzeba się martwić o osobę zasiadającą na ławce trenerskiej.