Orban wspiera, węgierski futbol wstaje z kolan. Ferencvaros rośnie w siłę i chce przejąć władzę w regionie
Dopiero co odpadali z europejskich pucharów z mistrzem Albanii czy wicemistrzem Bośni i Hercegowiny. Teraz, po latach mniejszych i większych wpadek, Ferencvaros wreszcie zyskał stabilizację sportową i finansową. Tegoroczny awans Węgrów do fazy grupowej Ligi Mistrzów nie ma być zwieńczeniem, lecz dopiero początkiem pięknej przygody. Przygody z polityką w tle.
Na powrót do elity europejskiego futbolu Węgry czekały nieco ponad dekadę. Po raz ostatni drużyna z tego kraju zagrała w grupie LM w 2009 roku. Debreczyn w rywalizacji z Fiorentiną, Lyonem i Liverpool nie miał jednak wtedy żadnych szans. Nie wywalczył choćby punktu, a w sześciu meczach, przy pięciu strzelonych golach, stracił ich aż 19. Choć teraz Ferencvarosowi, który trafił do ciężkiej grupy z Juventusem, Barceloną oraz Dynamem Kijów, o poprawienie tamtego mizernego rezultatu wcale nie musi być łatwo, z pewnością w razie jego powtórzenia żaden z kibiców „Fradi” na piłkarzy wściekły nie będzie. Każdy zdaje sobie sprawę, że celem klubu jest pełna dominacja w regionie.
Futbol centralnie sterowany
Za wszystkim stoi oczywiście wielka polityka, a dokładniej postać Viktora Orbana, prywatnie wielkiego kibica futbolu. Premier Węgier, w sposób mniej lub bardziej bezpośredni, od lat pociąga za sznurki w tamtejszej piłce. A wszystko to oczywiście w imię podtrzymywania pozytywnej atmosfery w społeczeństwie.
- Orban chce łagodzić społeczne nastroje poprzez sukces w sporcie. Możemy to porównać do Polski. Orlen kojarzony z władzą budzi dużo kontrowersji, ale już finansowanie sportu to skuteczny zabieg podbijania poczucia dumy narodowej. Nacjonalistyczne zapędy Orbana i sukces w najbardziej popularnej dyscyplinie świata idealnie się ze sobą łączą - przyznaje Kamil Rogólski, który uważnie śledzi dokonania „Fradi”.
O tym, jak dużą rolę odgrywa rządzący Węgrami Fidesz, niech najlepiej świadczy fakt, że na 12 klubów występujących aktualnie w ekstraklasowej Nemzeti Bajnokság, aż dziesięć należy do właścicieli powiązanych z władzą, tudzież właśnie Orbanem. Najwyższa liga jest więc do pewnego stopnia zamkniętym kręgiem.
- Ferencvaros jest jednym z klubów, w który rzeczywiście są inwestowane znaczne środki. Oprócz niego do tej grupy należą Vidi, Puskas i Honved. Wystarczy spojrzeć na transfery tych klubów w tym sezonie i porównać to z resztą ligi - przyznaje podpatrujący tamtejszy futbol twitterowicz posługujący się nickiem @zlotowkiforinty.
I rzeczywiście, to wspomniane wyżej cztery kluby są odpowiedzialne za najwyższe wydatki w całej lidze. W letnim oknie transferowym wydały one w sumie ok. 7,17 miliona euro. Reszta ligi natomiast przeznaczyła na nowych piłkarzy łącznie… ledwie ćwierć miliona. Wśród tej pierwszej grupy najwięcej, bo ponad cztery “bańki”, na wzmocnienia wydał najmocniej wspierany przez władzę Ferencvaros.
Węgierska Wieża Babel
Za wspomniane transfery w klubie z Budapesztu od 2018 roku odpowiedzialny jest dyrektor sportowy Tamas Hajnal. Na ocenę pracy byłego piłkarza „Fradi”, ale także Schalke, Borussii Dortmund czy Stuttgartu, z pewnością duży wpływ miał jednak również wybór trenera. Tym zaledwie dwa miesiące po zatrudnieniu Hajnala został bowiem wciąż młody, acz już doświadczony na najwyższym europejskim poziomie Serhij Rebrow.
- Przy tym awansie do fazy grupowej Ligi Mistrzów to właśnie on odegrał zresztą główną rolę. Rebrow to ostatni trener jak dotąd, który był w stanie zdetronizować Szachtara na Ukrainie. Jest połączeniem świetnego mentora i zmysłu taktycznego. Tegoroczne eliminacje Ligi Mistrzów to był jego popis - przyznaje bez wahania Rogólski.
46-latek świetnie odnalazł się w szatni, w której miesza się ze sobą w sumie aż 15 (!) różnych narodowości. Wśród nich na największe uznanie zasługuje póki co prawoskrzydłowy Tokmac Nguen. Zdaniem naszego rozmówcy, również jego kolega z drugiej strony, sprowadzony tego lata rodak Rebrowa Ołeksandr Zubkow może odegrać równie wielką rolę w obecnym sezonie „Fradi”.
- Flanki Ferencvarosu to moim zdaniem ich najsilniejsza broń. Trochę brakuje skuteczności (tzn. mogłaby być wyższa), ponieważ ani jeden, ani drugi nie jest egzekutorem, niemniej jednak sama szybkość, technika czyni ich graczami klasy europejskiej. Oczywiście w Lidze Mistrzów może być to trudno zauważalne, gdyż FC Barcelona czy Juventus to już najwyższa skala trudności - zauważa Rogólski.
Są polskie rodzynki
W zespole mistrza Węgier znajdują się jednak także trzej nieco bardziej znani polskim kibicom zawodnicy. Lasza Dwali jeszcze nie tak dawno temu był podporą defensywy Pogoni Szczecin, Gergo Lovrencsics w przeszłości jako piłkarz Lecha Poznań wywalczył sobie przepustkę do gry na Euro 2016, a Adnan Kovacević w minionym sezonie z Koroną Kielce spadł z Ekstraklasy.
- Lovrencsics przed kontuzją był bardzo ważnym ogniwem. W ogóle najciekawsze, że jego przestawiono w Ferencvarosu na bok obrony, co stało się bardzo celną decyzją. Kovacević jest raczej wyrobnikiem, nie wystrzega się błędów, również w eliminacjach LM dopisało mu szczęście. Są z niego zadowoleni. Dwali długo leczył kontuzję, dlatego na razie jest w procesie walki o skład - nakreśla ich sytuację Rogólski.
Wszyscy trzej jednak nie są tam jedynie postaciami epizodycznymi. W meczu z Barceloną (5:1 dla „Dumy Katalonii”) Kovacević spędził na boisku pełne 90 minut, a Lovrencsics wszedł na plac gry w końcówce. Cały mecz na ławce przesiedział jedynie Dwali, który jednak być może dostanie szansę w którymś z kolejnych starć „Zielonych Orłów” w LM. Ich historia pokazuje jednak przede wszystkim, że być może z naszą Ekstraklasą wcale nie jest aż tak źle, skoro trzej piłkarze wcześniej bezpośrednio z nią związani byli w stanie pomóc w wywalczeniu awansu do europejskiej elity.
Mocarstwowe plany
A Ferencvaros na tych salonach chciałby pozostać na nieco dłużej. Plany są dość spore i nie zakładają jedynie wygrywania rok w rok ligi węgierskiej. W budapesztańskiej IX dzielnicy wszystkim po cichu marzy się, by ich ukochany klub, mający zdecydowanie największą bazę kibicowską w reszcie kraju, stał się też prawdziwym potentatem w całym regionie. I być może stanie się tak nawet w sytuacji, gdyby Orban został kiedyś odsunięty od władzy.
- Po pierwsze jednak na razie nie zapowiada się, aby Fidesz przestał rządzić, choć w kilku lokalnych wyborach było bardzo blisko dla koalicji opozycyjnej. Po drugie, nawet jak wygra opozycja, to nie sądzę, aby zakręcono kurek z pieniędzmi. Po prostu obstawią to swoimi ludźmi - uważa @zlotowkiforinty.
Jeśli więc „Fradi” wciąż będą dostawać kolejne miliony w sposób mniej lub bardziej przejrzysty od rządu, ich stały meldunek w fazie grupowej europejskich pucharów rzeczywiście stanie się faktem. Nieco inaczej może jednak być z tą hucznie zapowiadaną hegemonią w naszej części Europy.
- Myślę, że finansowo są jeszcze daleko od potencjału, jaki ma Slavia czy renomy, jaką wciąż posiada Dinamo Zagrzeb. To na razie jednorazowy wyskok w porównaniu z systematycznymi rezultatami wymienionych - przyznaje nasz rozmówca.
- Ferencvaros co roku będzie faworytem do walki o mistrzostwo Węgier oraz może próbować awansować do Ligi Mistrzów. Grupa Ligi Europy wydaje się obowiązkiem. Mogą być wizytówką węgierskiej piłki jak choćby Łudogorec Razgrad w Bułgarii i nic więcej. Myślę, że sufit mają już blisko - dodaje Kamil Rogólski.
Jednak i ten sufit mogą spróbować kiedyś przebić. Czego wszak nie robi się dla swojej ukochanej ojczyzny?