Uśpiony Bayern, przyczajona Borussia Dortmund. Opieszałość Hoenessa doprowadzi do klęski w Bundeslidze?
Zaczęło się! Powoli ruszają rozgrywki we wszystkich najlepszych ligach świata. Inauguracją w wielu z nich są mecze o krajowy Superpuchar, które stanowią solidny przedsmak ligowych zmagań. Negatywne wyniki oczywiście nie muszą zwiastować katastrofy, aczkolwiek w przypadku Bayernu Monachium porażka przeciwko BVB była tylko dowodem na wciąż popełniane przez działaczy klubu błędy.
Rozpoczął się sierpień, do startu Bundesligi pozostały niecałe 2 tygodnie, a mimo tego, można odnieść wrażenie, że Bayern zapadł w swego rodzaju sen zimowy jeśli chodzi o dokonywanie ruchów transferowych. Transakcje związane z pozyskaniem Lucasa Hernandeza, Pavarda i Arpa zostały potwierdzone już kilka tygodni, a nawet miesięcy temu i od tego czasu nic się w bawarskim klubie nie dzieje. A rywale nie śpią.
Demonstracja siły BVB
Jeśli włodarze Bayernu potrzebowali wstrząsu, aby dojrzeć problemy w drużynie, to taki nastąpił w sobotni wieczór, gdy Bawarczycy mierzyli się z Borussią Dortmund. BVB, może nie bez problemów, aczkolwiek udowodniło moc oraz niejako pokazało Bayernowi miejsce w szeregu wygrywając 2:0.
Spotkanie o Superpuchar było idealnym świadectwem słabości kadry „Die Roten”. O ile pierwszy skład Bayernu na papierze prezentował się nawet solidnie, tak ławka rezerwowych wołała o pomstę do nieba. Wystarczy zauważyć, że zdesperowany Niko Kovac musiał ustawiać Renato Sanchesa na pozycji lewoskrzydłowego, a ostatnim zmiennikiem, który zameldował się na boisku był Benjamin Pavard. Gdy trzeba było gonić wynik Chorwat musiał wprowadzać na plac gry prawego defensora, ponieważ nikt inny się do tego po prostu nie nadawał.
Z drugiej strony mamy Borussię Dortmund, która mimo, że grała w okrojonym składzie wyglądała znakomicie. Absencje Hazarda, Brandta i Hummelsa powinny być kolejnym sygnałem ostrzegawczym dla Bawarczyków, ponieważ łatwo zauważyć, że BVB odniosła zwycięstwo właściwie bez pomocy swoich nowych nabytków. Jedynym nowym asem w talii Luciena Favre’a był Nico Schulz.
Hoeness i spółka powinni również uważnie przyjrzeć się zestawieniu BVB, aby zobaczyć w czym tkwi siła dortmundzkiej ekipy. Motorem napędowym „Żółto-czarnych” był 19-letni pędziwiatr – Jadon Sancho, który raz po raz nękał defensywę Bayernu. I właśnie w tym tkwi problem. W Borussi na prawym skrzydle brylował utalentowany Anglik, a w Bayernie na tej pozycji wystąpił Thomas Müller. To już nie jest nawet różnica klas, ale zwykła przepaść.
Kadra słabsza niż przed rokiem
Sobotni mecz był tylko sygnałem ostrzegawczym, aczkolwiek szczerze nie rozumiem dlaczego Bayern Monachium w ogóle potrzebuje tego typu ostrzeżeń. W obliczu odejścia Jamesa, Ribery’ego oraz Robbena przynajmniej dwóch nowych skrzydłowych powinno od kilku tygodni oswajać się w Monachium, a tymczasem żaden ofensywny transfer jeszcze nie doszedł do skutku. W Monachium kompletnie zapomniano o potrzebie zastąpienia architektów największych sukcesów Bawarczyków w ostatnich kilku latach.
Do inaugurującego nowy sezon Bundesligi spotkania Bayernu z Herthą pozostaje coraz mniej czasu, a jedynymi skrzydłowymi, których ma do dyspozycji Kovac są Coman, Gnabry, Müller i Davies. Z całym szacunkiem, ale nie prezentuje się to zbyt okazale, patrząc na to, że w linii ataku BVB brylują Sancho, Reus czy już niedługo także Hazard.
Zresztą zbytnia wąskość kadry Bayernu już daje o sobie znać. Wspominałem już, że przeciwko BVB na lewym skrzydle musiał grać Renato Sanches, ale inną anomalią były także występy Alphonso Daviesa na lewej obronie podczas spotkań sparingowych. Bayern nie dość, że cierpi na deficyt skrzydłowych, to jeszcze są oni wykorzystywani do łatania pozostałych dziur w składzie. Problem jest na tyle poważny, że głos w sprawie jakości kadry po raz kolejny zabrał Robert Lewandowski.
Obietnice bez pokrycia
Słowa polskiego snajpera zupełnie nie mogą dziwić. „Lewy”, zresztą tak, jak chyba wszyscy ludzie związani z monachijskim klubem, może czuć się nieco oszukany. Prezes Bayernu – Uli Hoeness jeszcze nie tak dawno temu hucznie przechwalał się w wywiadach nt. nadchodzących wzmocnień.
Czas pokazał, że zawodnicy mogą być urażeni tylko z powodu opieszałości Bayernu na rynku transferowym. Wszak możliwych następców Robbena czy Ribery’ego nie brakowało. Jeszcze kilka miesięcy temu lista potencjalnych wzmocnień Bawarczyków była długa i szeroka, ale ostatecznie niektórzy (Jović, Pepe) wybrali inne drużyny, a inni (Hudson-Odoi, Werner) pozostali w swoich klubach. Bayern pozostał z „ręką w nocniku” pełnym pieniędzy, które nie zostały wydane na odpowiednie transfery.
Ospałość „Die Roten” na rynku może poskutkować kolejnym transferowym niewypałem. Od tygodni trwa saga związana z Leroyem Sane, aczkolwiek Bayernowi ewidentnie nie spieszy się, aby spełnić finansowe żądania Manchesteru City. W obliczu kontuzji niemieckiego skrzydłowego do finalizacji tej transakcji może w ogóle nie dojść.
Okienko na Wyspach dobiega końca w ciągu kilku dni, zatem mało prawdopodobny wydaje się scenariusz, w którym „Obywatele” zgadzają się na transfer Sane. Manchester City raczej nie znalazłby odpowiedniego następcy dla Niemca w ciągu kilku dni.
Hegemonia wisi na włosku
Jeśli w ciągu najbliższych kilku dni Bayern rzeczywiście nie zdoła pozyskać 23-letniego skrzydłowego, sytuacja, w której znajdzie się Niko Kovac nie będzie godna pozazdroszczenia. Z tak skromnym zasobem ofensywnych zawodników Bawarczycy mogą mieć poważne problemy już nie tylko w Lidze Mistrzów, ale także na krajowym podwórku.
Już w ubiegłym sezonie podopieczni Favre’a pokazali, że walka o mistrzostwo Niemiec wcale nie musi być jednostronna. Bayern sięgnął po ligowy puchar z zaledwie dwupunktową przewagą nad wiceliderami z Dortmundu. To niewielka przewaga, biorąc pod uwagę, że jeszcze kilka lat temu Monachijczycy potrafili kończyć ligę w marcu!
Odwrócenie ról
Minęło kilka lat i o dominacji tego stopnia nie ma już mowy. W zeszłym sezonie Bayern do ostatniej kolejki drżał o tytuł mistrzowski, a poczynania BVB na rynku transferowym jeszcze mocniej nakazują powątpiewać w owocną przyszłość Bawarczyków.
Wszak to właśnie „Żółto-czarni” ostatnimi czasy wcielili się w rolę swoich monachijskich rywali. To na Signal Iduna Park trafiły najbardziej łakome kąski z rodzimego rynku oraz zawodnik największego ligowego rywala. BVB działa na rynku dokładnie w ten sam sposób, co „Die Roten” przed laty.
Efekt działań włodarzy Borussi Dortmund może być równie okazały. Jeśli ekipa Favre’a potrafiła zagrozić Bayernowi w ubiegłym sezonie, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby dortmundczycy wzmocnieni Hazardem, Brandtem, Schulzem i Hummelsem wreszcie przerwali hegemonię „Gwiazdy Południa”.
Różnica między poczynaniami prezesów obu drużyn, które niedługo staną do walki o mistrzostwo jest jedna, aczkolwiek niezwykle znacząca. Hans-Joachim Watzke aktywnie działa, aby ulepszyć skład BVB, podczas gdy Uli Hoeness tylko straszy w wywiadach.
Niestety samymi wypowiedziami składu się nie wzmocni. Do końca okienka transferowego pozostało jeszcze trochę czasu, aczkolwiek naprawdę trudno mi uwierzyć w nagłą zmianę sposobu myślenia włodarzy Bayernu, którzy kosztownych wzmocnień w linii ofensywnej unikają niczym ognia. Hoeness i spółka przez lata oszczędzali gdzie tylko się da przez co dysproporcja między Bayernem a Borussią systematycznie maleje.
Ekipa BVB z roli wiecznego wicemistrza przerodziła się w solidnego kontrkandydata do tytułu. Za to Bayern, z każdym kolejnym przespanym oknem transferowym przepoczwarza się z pięknego łabędzia w coraz mniej okazałe kaczątko. W końcu dochodzimy do momentu, w którym na starcie sezonu najczęściej zadawane pytanie przez kibiców nie brzmi kiedy Bayern zdobędzie mistrzostwo, ale czy w ogóle monachijczykom uda się tego dokonać. I patrząc na aktualny potencjał obu kadr osobiście odpowiedziałbym, że drużynie Kovaca się to nie uda.
Mateusz Jankowski