Upokorzył Gerrarda i Liverpool, teraz chce ośmieszyć United w Teatrze Marzeń. Kat "The Reds" ma się świetnie
Jako dzieciak marzył o dwóch rzeczach - ciepłym posiłku i wielkiej piłkarskiej karierze. A chociaż zaczął grać na poziomie zawodowym dopiero w wieku 20 lat, to i tak zapisał się w historii futbolu. To on zafundował kibicom Liverpoolu jeden z najgorszych dni w dziejach Anfield. Lata mijają, a niestrudzony Demba Ba nadal prześladuje angielskich hegemonów.
Gdy w ostatniej kolejce Ligi Mistrzów Manchester United grał z Basaksehirem, który nigdy wcześniej nie zdobył nawet bramki w tych rozgrywkach, bukmacherzy przewidywali wysokie zwycięstwo faworyta. Ale wtedy do akcji wkroczył napastnik specjalizujący się w meczach z największymi. Przepis na sukces? Rajd od połowy boiska, piłka puszczona obok bramkarza i celebracja do Allaha. Gdzieś już widzieliśmy podobnego gola w wykonaniu tego snajpera.
Podróż za jeden uśmiech
Demba Ba od wielu lat spełnia największe marzenie o zostaniu zawodowym piłkarzem. Gdy miał 15 lat, mieszkał na przedmieściach Paryża wraz z szóstką rodzeństwa. To nie był dla niego łatwy czas, a wykarmienie takiej gromadki nierzadko przerastało jego rodziców. Odskocznią od grających marsza kiszek okazało się boisko, na którym chłopak spędzał po kilka czy kilkanaście godzin dziennie. Zapragnął odnieść sukces w piłce. Pewnego dnia wziął ołówek, kartkę papieru i napisał, co chce osiągnąć w przyszłości.
“Przed trzydziestką zagrasz w jednej z piętnastu najlepszych drużyn na świecie” - zanotował.
Pewnie sam nie przypuszczał, że faktycznie to mu się uda. Po wejściu w dorosłość wpadł na pomysł spróbowania swoich sił w ojczyźnie futbolu - Anglii. Drogę z Paryża do Londynu spędził w luku bagażowym pociągu, do którego wślizgnął się ukradkiem. Niestety setki godzin amatorskiego treningu nie wystarczyły. W Watford, Barnsley i Swansea pokazano mu drzwi. Pokornie wrócił do Francji.
- Przeszedłem przez rzeczy, których większość społeczeństwa sobie nie wyobraża. Nie miałem pieniędzy na nic, więc teraz doceniam każdą tygodniówkę - mówił w rozmowie z popularnym w Newcastle magazynem “Chronicle Live”.
Pierwszym klubem, który w niego uwierzył, było występujące w czwartej lidze FC Rouen. Tam wreszcie zaczął zarabiać. Co prawda tylko 12 tys. euro rocznie, ale lepsze to niż nic. Demba Ba miał 20 lat, gdy został profesjonalnym piłkarzem. Dziś zawodnicy w tym wieku mają już za sobą kilka sezonów na najwyższym poziomie. A jednak jemu również się udało. Sam zainteresowany, gdy otrzymuje pytania jak to zrobił, odpowiada, że sekretem jest dieta oparta na… truskawkowym syropie. Brzmi abstrakcyjnie, ale efekty mówią same za siebie.
Born This Way
W Rouen zbliżył się do średniej jednego trafienia na mecz. Podobnie było w belgijskim Excelsiorze. Później pomógł Hoffenheim w upragnionym awansie do Bundesligi. Dał się poznać jako niezwykle wszechstronny napastnik. Świetne warunki fizyczne łączył z szybkością, werwą, dynamiką. Nie miał także braków technicznych, mimo że tak naprawdę nie przeszedł przez żadną piłkarską akademię. W końcu w 2011 r. trafił do West Hamu. Anglia okazała się być jego ziemią obiecaną. W szeregach “Młotów” zdobył siedem bramek w ciągu pół roku, ale nie uchroniło to klubu od spadku. Uruchomiła się klauzula umożliwiająca mu odejście za darmo. Po sprzedaży Andy’ego Carrolla silnej “dziewiątki” potrzebowało Newcastle. I wtedy rozpoczął się jeden z najpiękniejszych rozdziałów historii Senegalczyka.
Demba Ba stworzył perfekcyjny duet z rodakiem, Papissem Cisse. Obaj się świetnie uzupełniali. Jeden nękał środkowych obrońców, drugi wiedział jak wykorzystać tworzone wolne przestrzenie. Rozumieli się bez słów. Po jednym z popisów senegalskiego duetu Alan Pardew przyznał, że Cisse i Ba przypominają mu Madonnę i Lady Gagę w piłkarskim wydaniu. W tanecznym rytmie Newcastle zajęło piąte miejsce w sezonie 2011/12.
“I don’t wanna be just a memory” - śpiewała Lady Gaga w filmie “Narodziny Gwiazdy”. Napastnik porównywany ze znaną piosenkarką także stał się w Premier League kimś więcej niż tylko wspomnieniem.
Postrach Anglii
W pewnym momencie Ba zaczął przerastać Newcastle. Po zabójczo skutecznego napastnika zgłosiła się Chelsea. W wieku 28 lat zapisek z dzieciństwa zmienił się w rzeczywistość. Dołączył do jednego z piętnastu najlepszych klubów świata. Początkowo miał być zmiennikiem Fernando Torresa, ale finalnie zapisał się w historii “The Blues” o wiele wyraźniej od Hiszpana. W 2014 r. to on rozstrzygnął losy mistrzostwa Anglii. Szybkość, precyzja, spokój, wykończenie. Ta akcja już na zawsze zdefiniowała Senegalczyka.
- To musi być straszne dla zawodnika, który całe życie poświęca jednej drużynie, a potem popełnia taki błąd. Na pewno nie jest łatwo żyć Stevenowi z tą świadomością - komentował później kat “The Reds”.
Pamiętna bramka nie wystarczyła, by ugruntować pozycję w wyjściowym składzie “The Blues”. Zwłaszcza, że chwilę później sfinalizowano zakup zjawiskowego wówczas Diego Costy. Wydawało się, że przyszedł czas na odcięcie paru kuponów, jednak Ba nadal imponował skutecznością. Najpierw poprowadził Besiktas do mistrzostwa Turcji, potem powtórzył ten wyczyn w Basaksehirze. W międzyczasie zadbał o przyszłość. Doskonale przecież wie, jak ważna jest stabilność finansowa. Grę w Turcji łączy więc z prowadzeniem amerykańskiego klubu San Diego. Zarządza nim wraz z niedawnym partnerem z boiska, Edenem Hazardem.
W dużej mierze dzięki zawrotnej formie napastnika ekipa ze Stambułu po raz pierwszy wystąpiła w Lidze Mistrzów. Tam los znów skrzyżował ścieżki Senegalczyka i angielskiego potentata. W pierwszym meczu Manchester United przekonał się, że Demba Ba to wciąż ten sam napastnik, który upokorzył Liverpool. Dziś wieczorem 35-latek znów zmierzy się z “Czerwonymi Diabłami”. Anfield już zdobył. Przyszła pora na Old Trafford.