Uparty właściciel-amator, wściekły trener i słaba kadra. Czarne chmury nad Mestalla - Valencia CF idzie na dno
Pod koniec października minęło sześć lat, odkąd Peter Lim oficjalnie przejął Valencię. Dla fanów “Nietoperzy” ten czas to istny rollercoaster. Singapurczyk, który miał dla nich okazać się prawdziwym zbawieniem, coraz częściej wymieniany jest jako główna przeszkoda na drodze ku kolejnym sukcesom klubu. I chętnie by się go pozbyto.
Gdy Lim kupował w 2014 roku Valencię, ta tonęła w długach. Dość powiedzieć, że według danych z tamtego okresu klub zalegał wierzycielom razem 382 milionów euro. Wiele wskazywało, że jeśli ktoś nie pomógłby wtedy “Nietoperzom” stanąć finansowo na nogi, te po prostu by zbankrutowały. Jak wiemy, tak się jednak nie stało, ale kibice “Los Che” po ponad połowie dekady z Limem przy władzy z pewnością nie mogą czuć satysfakcji z jego rządów. Choć w tym czasie Valencia odnosiła mniejsze i większe sukcesy na arenie krajowej i międzynarodowej, klub pogrążył się też w instytucjonalnym chaosie, który tak naprawdę trwa do dziś.
Wszystko zostało rozbite
Szczególnie dotyczy on pionu sportowego. Od momentu objęcia klubu przez azjatyckiego biznesmena, na Mestalla pracowała ośmiu różnych trenerów. Dłużej niż rok na stanowisku przetrwali tylko dwaj: Nuno Espirito Santo oraz Marcelino. I to oni jako jedyni wprowadzili Valencię do Ligi Mistrzów. Drugi uczynił to nawet dwa razy z rzędu, a tego dotychczas dokonało jedynie trzech szkoleniowców (Hector Cuper, Quique Sanchez Flores, Unai Emery).
To właśnie odejścia Marcelino w Walencji żałuje się najmocniej. O jego napiętych stosunkach z właścicielem spekulowano przez wiele miesięcy, ale samo rozstanie jednak było dla kibiców wielkim szokiem. Zwłaszcza, że oprócz dwukrotnego awansu do LM, zdołał on też zdobyć z “Nietoperzami” Puchar Króla.
- Gdy w 2019 roku trenerem był Marcelino, a stanowiska dyrektorskie piastowali Mateu Alemany oraz Pablo Longoria, Valencia była już o krok od ścisłego topu. Sezon 2019/2020 zapowiadał się na kolejny, w którym “Los Ches” pod wodzą Marcelino powalczą o trofea, a w lidze wbiją się, na przykład, do TOP3. Tymczasem to wszystko zostało po prostu rozbite - mówi Bartłomiej Płonka, komentator “Radia GOL” i fan “Nietoperzy”.
Do tego wszystkiego warto dodać, że z Marcelino u steru Valencia nieźle poczynała też sobie w Lidze Europy. W sezonie 2018/19 Hiszpanów dopiero w półfinale zatrzymał Arsenal. A kilka miesięcy po tym, we wrześniu, nastąpiła zupełnie nieoczekiwana zmiana na ławce trenerskiej. Powody sportowe nie wchodziły więc w grę.
Rządy autorytarne
Peter Lim od początku rządzi twardą ręką. I pewnie nie byłoby w tym żadnego problemu, to wszak biznesmen, który na oleju palmowym zbił prawdziwą fortunę, a jego majątek w sierpniu tego roku szacowany był na dwa miliardy dolarów. Niestety Singapurczyk nie potrafił przy tym okazać odpowiedniej cierpliwości wobec ludzi znających się na realiach hiszpańskiego futbolu nieco lepiej niż on sam.
- Myślę, że to wynika z pewnych różnic kulturowych między Europą a Azją w kwestii zarządzania i biznesu. Wydaje mi się, że Lim chce nad wszystkim czuwać, przy jednoczesnym braku zaufania do ludzi związanych z Valencią i ogólnie z futbolem w Hiszpanii. Singapurczyk zostawił w Valencii swoich zaufanych ludzi: Lay Hoon, Anila Murthy'ego, Kima Koha czy ostatnio Joeya Lima, którzy nie zawsze odnajdywali się w zaistniałej sytuacji. Gdy w Valencii pracę dostawał fachowiec z ogromną wiedzą i doświadczeniem jak np. Alemany, dość szybko tracił zaufanie bossa - zauważa Karol Kotlarz, kibic Valencii i były redaktor “VCF.pl”.
Dlatego też wśród fanów panuje przeświadczenie, że tak naprawdę rzadko kiedy Lim podczas podejmowania decyzji myśli o tym, co mogłoby się okazać najlepsze dla klubu. Wielu sądzi, że traktuje on raczej ją jako przedsiębiorstwo niż instytucję sportową.
- Trudno tak naprawdę wskazać jakieś pozytywy jego ery przy Mestalla, a nadziei na poprawę trochę brakuje, gdyż moim zdaniem największym problemem jest to, że Lim nie ma pojęcia o piłce. Za to bardzo ufa ludziom, którym zależy wyłącznie na pieniądzach. Do tego dochodzą te uwarunkowania kulturowe, które sprawiają, że on chce po prostu bardzo twardo rządzić - uważa Marcin Śliwnicki, redaktor naczelny “VCF.pl”.
I jeszcze ten Mendes
Jeśli chodzi o pieniądze, to Lim chyba nie mógł znaleźć sobie lepszego partnera biznesowego niż Jorge Mendes. Portugalski super-agent nie tylko wprowadził na Mestalla niemalże trenerskiego nowicjusza w postaci Espirito Santo, ale także dziesiątki “swoich” piłkarzy.
- I w tym przypadku chyba Lim się nieco zagubił, ponieważ zaciągi, jakie trafiały do klubu właśnie przez tego menadżera, były wręcz niewyobrażalne. Jorge Mendes również zablokował do Valencii kilka ruchów transferowych, których chcieli dokonać Marcelino z Mateu Alemanym. To z pewnością także miało wpływ na rozstanie się z tym duetem - uważa Płonka.
W szczytowym momencie w Valencii występowało w sumie 17 klientów Mendesa. Jego zainteresowanie “Nietoperzami” spadło w momencie, gdy udało mu się ulokować ulubionego trenera w Wolverhampton i na Molineux stworzyć fabrykę promowania portugalskich talentów. Wielu uważa, że z “Wilkami” udało mu się dokonać tego, czego nie potrafił - a chciał - stworzyć na Mestalla.
Na razie pat
A tam atmosfera z miesiąca na miesiąc staje się coraz bardziej ponura. Choć Javi Gracia objął stanowisko pierwszego trenera Valencii pod koniec lipca, według doniesień prasy myślał już nawet o odejściu z klubu po tym, jak ten nie sprowadził mu latem ani jednego nowego zawodnika. Nic więc dziwnego, że fani “Nietoperzy”, którzy już chyba i tak dawno temu stracili resztki zaufania do singapurskiego właściciela, nie są optymistami w kwestii przyszłości ich ukochanego klubu.
- Widzę w tej sytuacji dwa rozwiązania: pierwsze, mało realne, oznacza zmianę nastawienia u Petera Lima, który musiałby chyba wykazać się większym zaufaniem do osób o znacznie większej wiedzy o klubie i futbolu. Przy utrzymaniu obecnego modelu uważam, że bardziej realne jest rozwiązanie numer dwa, które zakłada zmianę większościowego udziałowca Valencii - mówi Kotlarz.
Na to się jednak na razie raczej nie zanosi. Choć bowiem w ostatnim czasie pojawiały się doniesienia o potencjalnych podmiotach, które chciałby przejąć od Lima Valencię, ten tak samo jak w zarządzaniu klubem, jest również twardy we wszelkich negocjacjach w sprawie sprzedaży.
- I to jest w tym wszystkim najgorsze, bo rzeczywiście są chętni odkupić klub. Lim jednak nie jest tym zainteresowany. Nie można oprzeć się wrażeniu, że chce wycisnąć klub jak cytrynę, do ostatniej kropli. Fachowcy w klubie już byli, a ten zaczął iść wtedy w dobrą stronę. Mendes i Lim przestali mieć wtedy jednak możliwość zarabiania na transferach, stąd też nastąpiły szybkie zmiany na stołkach dyrektorskich. Nie wygląda to na zarządzanie w duchu sportu i takie, które ma na celu dobro Valencii - podsumowuje Śliwicki.
Nad Mestalla znów panują więc czarne chmury i póki co niewiele wskazuje na to, by zaraz miał się tam pojawić ktoś, kto zdecyduje się je przepędzić.