Upadły talent Man City. Bał się ludzi i sławy. Będziesz w szoku, kiedy skończył z piłką
Miał być Philem Fodenem przed Philem Fodenem. Paradoks tego młodego pomocnika polega jednak na tym, że im grał lepiej i większą stawał się gwiazdą, tym... zaczął się coraz bardziej bać, że będzie o nim głośno. Nie zniósł bycia w blasku fleszy, nie potrafił się odnaleźć i zachowywać jak gwiazda.
Bał się kontaktu z innymi ludźmi i kibicami. Michael Johnson rozegrał w Manchesterze City zaledwie 45 spotkań i zdobył trzy bramki. Jego kariera zakończyła się zanim tak naprawdę się w ogóle zaczęła. W wieku 24 lat odszedł na emeryturę, bo gra w piłkę go dobijała. Co takiego się stało?
Eriksson go uwielbiał
Sven-Goran Eriksson prowadził Manchester City zaledwie w jednym sezonie - 2007/08. Zdążył jednak na nim odcisnąć piętno mimo ogromnych kłopotów organizacyjnych. Wygrał dwa mecze derbowe z United. Pamiętacie słynne "before Arab money" i zwycięstwo Middlesbrough 8:1 w ostatniej kolejce? Zespół City był wówczas totalnie rozbity. Chciał nawet urządzić strajk i nie wyjść na boisko. W klubie panował taki bajzel, że zawodnicy nie mieli pojęcia co dalej z ich karierami. Nikt się z nimi nie kontaktował, ponieważ tajski właściciel Thaksin Shinawatra miał inny problem. Został skazany za wielomilionową korupcję i ukrywał się przed władzami swojego kraju. Eriksson przyznawał, że Shinawatra po prostu urwał kontakt gdzieś w okolicach świąt i przepadł.
Do 13. kolejki Manchester trzymał się nawet na trzecim miejscu w tabeli, a Taj tak bardzo znał się na piłce, że żądał walki o mistrzostwo. Eriksson się pewnie zastanawiał gdzie on trafił, po latach spędzonych na stanowisku selekcjonera reprezentacji Anglii. W klubie działo się coraz gorzej, ale jedną z nadziei na przyszłość był właśnie Michael Johnson. Dietmar Hamann mówił, że to najbardziej kompletny nastolatek, jakiego widział. Na pytanie dziennikarza The Athletic, czy nawet lepszy od Gerrarda, "Didi" odpowiedział, że w tym wieku tak. Szwedzki trener za to nazywa go fantastycznym. Mike przebojem wdarł się do pierwszej drużyny. Pokazał się jeszcze sezon wcześniej, ale to za Svena-Gorana Erikssona zrobił furorę. Kiedy jako nastolatek zdobył swoją pierwszą bramkę, to legendarny trener bił brawo na ławce i pękał z dumy. Johnson przebił się pomiędzy dwoma zawodnikami Derby County, podał obok trzeciego, sklepał z Elano, wbiegł w wolną przestrzeń i uderzył “zewniakiem”.
Manchester wygrał 1:0. To była druga kolejka sezonu. Michael Johnson miał 19 lat i 174 dni. Miesiąc później zdobył drugą, także efektowną i swoją ostatnią bramkę w Premier League. Rozegrał prawie 2000 minut w lidze. Poszło mu tak świetnie, że nawet po przejęciu klubu przez szejków otrzymał aż pięcioletni kontrakt jako wyraz uznania. Jeszcze zanim dopadły go poważne problemy zdrowotne, Liverpool chciał wyłożyć za niego 10 milionów funtów. To była fajna paczka młodych talentów: 19-letni Micah Richards, 19-letni Michael Johnson, 20-letni Joe Hart, 20-letni Nedum Onuoha, 20-letni Gelson Fernandes, 21-letni Vedran Corluka. Ale tamten sezon okazał się pierwszym i ostatni udanym w wykonaniu Johnsona. Później posypał się fizycznie i psychicznie. Uciekł od futbolu. Nie udzielał wywiadów. Chciał, żeby wszyscy mu dali spokój.
Gorszy niż inni
Nie chodziło tylko o kontuzje. To byłaby zbyt prosta i banalna wymówka. Właściwie to nawet te urazy... uratowały Michaela Johnsona, bo on lubił grać w piłkę nożną, ale nie lubił wszystkiego tego, co ją otaczało. Był przede wszystkim aspołeczny. Nie lubił kontaktu z innymi osobami, a przecież po tym, gdy z buta jako nastolatek wszedł do pierwszej drużyny, rozpoznawało go coraz więcej ludzi. Ciągle o tym myślał i się zadręczał. Wychodził do nocnych lokali i wlewał w siebie alkohol, bo dzięki temu łatwiej było mu rozmawiać. Nie lubił tego. Dlatego przez wiele lat unikał wywiadów. Zrobił później kilka wyjątków, między innymi dla The Athletic, czy Neduoma Onuohy, który zaprosił go do podcastu. Tak o ciemnych chwilach opowiadał w tym pierwszym źródle w 2020 roku:
- Chcę, aby ludzie potrafili zrozumieć zdrowie psychiczne i poczucie własnej wartości. Moim problemem zawsze było właśnie poczucie własnej wartości. Po prostu czułem się naprawdę źle sam ze sobą. Nigdy nie czułem, że jestem tak dobry, jak dzieci obok mnie. Nie mówię o kwestiach związanych z piłką nożną. Wiedziałem, że jestem akurat w tym mocny. Mówię o tym, jak się czułem jako człowiek. Kiedyś myślałem: "Nie jesteś taki jak inni chłopcy. Nie możesz być ich przyjacielem”. To takie małe rzeczy. Oto, co otrzymujesz, mając niską samoocenę.
Zauważa, że wszystko to zaczęło się dużo wcześniej, bo w wieku 10 czy 11 lat. To wtedy kształtowała się jego osobowość i za każdym razem czuł się gorszy od innych. Mecze? Fajnie, dobrze zagrałeś, ktoś poklepie po plecach, pochwali. Problem Johnsona polegał na tym, że nikt nigdy nie chwalił Johnsona-człowieka, tylko Johnsona-piłkarza. To go przytłaczało i dobijało, stąd nadal czuł się gorzej od innych. Nic się w jego osobowości i postrzeganiu świata nie zmieniło, gdy został sławny. Kontynuował wypowiedź w The Athletic:
- Dla mnie problemem był dzień później - kolejne dni - kiedy adrenalina spadła i wróciłem do bycia sobą. To był upadek. Chyba szukałem tego, żeby poczuć się lepiej ze sobą. Kiedy byłem poza domem, czułem się niespokojny - bałem się, że ludzie na mnie spojrzą, bałem się, że ktoś zada mi pytanie, po prostu byłem ciągle zdenerwowany. Myślałem, że bycie piłkarzem doda mi tej pewności siebie. Tak przecież powinno być. Włożyłem całą swoją siłę w osiągnięcia w piłce nożnej, a to wywarło na mnie zupełnie odwrotny skutek.
- Myślałem: "Dlaczego do cholery tak się czuję?" I nie chodzi tylko o to, że nie czułem się lepiej ze sobą. Poczułem się nawet gorzej niż wcześniej. Nagle straciłem nadzieję, że wyzdrowieję. To nie dawało mi spokoju - myślałem, że jeśli uda mi się dostać do pierwszego składu, poczuję się lepiej, ale to minęło. To bardzo zły sposób myślenia, prawda? Wszystko miało się zawalić, kiedy zdałem sobie sprawę, że wszystko, na co pracowałem, było złe. To było jak zniknięcie światełka w tunelu. Tak jakby ktoś po prostu zgasił światło. W ogóle nie wiedziałem dokąd iść.
Nielubienie siebie i ucieczka
Mimo że w tak młodym wieku nabawił się kilku poważnych kontuzji, na przykład zerwania więzadeł krzyżowych, a miał też kłopoty z przepukliną (co wymagało operacji), to nie jest to główną przyczyną jego upadku sportowego.
- Wychodziłem zbyt wiele razy, choćby do nocnych klubów. Zawsze starałem się poczuć lepiej sam ze sobą, a to wcale nie pomagało. Wychodziłem na miasto i wypiłem kilka drinków, żeby poradzić sobie z emocjami, spróbować wywołać chwilowy super nastrój i przez krótki czas poczuć się dobrze. Być może ludzie postrzegali to jako postawę, że nic mnie nie obchodzi, ale było odwrotnie. Tak to właśnie jest z depresją. Kiedy utkniesz w takim sposobie myślenia, to znajdziesz każdy sposób, żeby poprawić sobie samopoczucie.
Bardzo bał się ludzi i tego, że będzie się musiał przed kimkolwiek tłumaczyć. Kiedy doznał zerwania więzadeł i miał się rehabilitować, to nie chciało mu się w ogóle tam jeździć, bo myślał sobie - po co? Chciał przetrwać kolejny dzień. I kolejny. I następny. I jeszcze jeden.
Tłumaczył, że bał się nawet wychodzić do sklepu po jajka, żeby czasem nikt na niego krzywo nie spojrzał. Ciągle odczuwał niepokój. Nie potrafił się zrelaksować. Dręczyły go non stop negatywne myśli. Taka ogromna nieśmiałość, a wręcz aspołeczność w połączeniu z nieprzepracowaną traumą z dzieciństwa, duszeniem w sobie problemów i niską pewnością siebie okazały się mieszanką wybuchową i de facto zrujnowały karierę futbolową Michaela Johnsona. Młody Anglik nie potrafił wyczyścić głowy. Cały czas miał ją zabrudzoną negatywnymi myślami. Czuł, że jest wiecznie oceniany. Wmawiał sobie scenariusze.
Przyznaje, że nikt nie zauważył jego problemu, bo dobrze się z nim krył. Patrzył na Micah Richardsa i mu zazdrościł. Od razu z góry uznawał go za lepszego. Też wolałby być ekstrawertykiem, uśmiechniętym, radosnym krzykaczem, którego wszędzie pełno. Ale jako absolutnie skrajny introwertyk miał ciężko, bo zainteresowanie jego osobą go przytłoczyło. Kiedy Manchester City zdobywał mistrzostwo Anglii po słynnej bramce Sergio Aguero, to Michael Johnson nadal był graczem klubu, ale na totalnie marnym wypożyczeniu w Leicester City. Wziął go ze sobą Sven-Goran Eriksson. Szwed jednak zauważył, że to już zupełnie nie ten chłopak i nie chce mu się nawet grać w piłkę. Tak z kolei Mike opowiedział w podcaście Neduma Onuohy - kumpla z City, który także przekonał go do zwierzeń:
- Nie lubiłem osoby, którą się stawałam, nie lubiłem siebie. Musiałem być kimś. Musiałem wyjść i zrobić coś innego i odnaleźć siebie. Nie podobało mi się życie. To był krok, który zrobiłem i dlatego tu w ogóle dziś jestem. Nie wiedziałem wtedy kim jestem. Bałem się wyjść do supermarketu. Ludzie patrzyli na mnie i towarzyszył mi niepokój i brak pewności siebie. Chciałem ją zdobyć. Musiałem to zrobić dla siebie. Chciałem mieć tę pewność siebie, żeby patrzeć komuś w oczy, kiedy z nim rozmawiałem. Tak nisko upadłem. Nie byłem z tego zadowolony, więc chciałem móc gdziekolwiek pójść w Manchesterze i nie musieć ukrywać się w kapeluszu, żeby ludzie mnie nie widzieli. Chciałem być sobą.
W ciągu trzech miesięcy, gdy leczył długą kontuzję, dwukrotnie przyłapano go na prowadzeniu pod wpływem alkoholu. Nazbierał aż 5500 funtów kar i przede wszystkim zakaz prowadzenia pojazdów przez trzy lata. Miał kontrakt z City, ale mecz z QPR oglądał w telewizji. W pewnym momencie jednak zmienił priorytety i zajął się kondycją psychiczną. Nie chciał się dłużej tak fatalnie czuć.
Restauracja, żona i terapia
Przeszedł na emeryturę w wieku 24 lat, mając na koncie zaledwie 54 występy w karierze klubowej. Ostatni - 6 listopada 2011 roku. Miał wtedy 23 lata. Słuch o nim potem zaginął, odkąd w styczniu 2013 roku wyciekło jego zdjęcie z kebaba, na którym w ogóle nie przypominał dawnego siebie. Był wyraźnie bardziej pulchny na twarzy. Myślano, że Johnson, który nie rozegrał meczu od ponad roku, tak naprawdę ma jeszcze kontrakt z City. Wtedy okazało się, że już nie ma, bo ten został rozwiązany jeszcze w grudniu 2012 roku za porozumieniem stron, a Manchester City wypłacił mu kasę za sześć miesięcy pozostałego kontraktu. Kontraktu, w którym miał tygodniówkę na poziomie około 25 tysięcy funtów. Kiedy to wyszło na jaw, to powiedział rozpaczliwie: - Od wielu lat leczę się w Priory Clinic w związku z moim zdrowiem psychicznym. Byłbym wdzięczny, gdybyście zostawili mnie w spokoju i dali przeżyć resztę mojego życia.
Niemal dwa lata po niesławnej fotce w kebabie znów kibicom przypomniało się jego nazwisko, gdy okazało się, że otwiera restaurację. To w tamtym miejscu poznał swoją przyszłą żonę, potem urodziła im się córka Isabel. W 2020 roku Johnson mówił, że uporał się z psychicznymi problemami, a terapia zdecydowanie mu pomogła. Tak naprawdę gra w piłkę nożną nie dawała mu w ogóle szczęścia i radości. Zrozumiał to, kiedy doszedł do etapu profesjonalisty z Premier League. Przez całe życie myślał, że jak osiągnie ten poziom, to problemy miną. One się jednak jeszcze bardziej nasiliły, dlatego zaczęło go to na maksa dręczyć i dobijać. W pewnym momencie całkowicie olał futbol i udał się na terapię. Nie chciał się tak czuć. I tego w ogóle nie żałuje
Johnson jest obecnie agentem nieruchomości i wraz z rodziną importuje amerykańskie samochody. Tak było przynajmniej w 2021 roku. Od tamtej pory trudno nie wiadomo z mediów co słychać u Mike'a, bo nie jest on osobą chętnie rozmawiającą z mediami.