Tylko dlatego Michał Probierz jeszcze pracuje z kadrą. Przestańmy się oszukiwać
Michał Probierz miał czas. Miał możliwości, miał komfort pracy. To ostatnie nadal ma, bo przecież Cezary Kulesza go nie zwolni. Cieplarniane warunki nie pozwoliły jednak na jakikolwiek rozwój kadry.
Tu nie chodzi nawet o to, że reprezentacja Polski się nie rozwija. Ona się cofa. Oczekiwania są konsekwentnie obniżane. Doszło do tego, że kibice zaczęli podważać umiejętności zawodników i to nie w kontekście rywalizacji z Hiszpanią lub Anglią, ale Litwą. Przeświadczenie o kadrze mogącej w najlepszym wypadku rywalizować z Litwą jak równy z równym.
Oto efekt pracy Michała Probierza. 18 meczów, 15 miesięcy na stanowisku. I jeden wielki regres.
Za Nawałki mogliśmy marzyć o półfinale EURO. Za Brzęczka średnie reprezentacje nie stanowiły dla nas większego wyzwania. Za Sousy graliśmy najlepszą piłkę ostatnich lat. Za Michniewicza problemem był styl wyjścia z grupy na mistrzostwach świata. A za Probierza? Nic. Ta drużyna zwyczajnie nie dostarcza powodów do uśmiechu.
Ktoś mógłby powiedzieć, że to bzdura, bo przecież selekcjoner wywalczył awans na EURO, a zespół chwilowo odetchnął. Super! To faktycznie poprawa, ale tylko jeśli porównamy tę kadencję do pobytu Fernando Santosa, na którą lepiej spuścić zasłonę milczenia. W zestawieniu z faktycznymi selekcjonerami Probierz wypada fatalnie.
Przy tym selekcjoner wciąż nawija makaron na uszy, mówi, że zespół zmierza w dobrym kierunku. Słyszymy to jednak od początku jego rządów, a efektów nie ma.
Nie jest to ostatnie kłamstwo z jego strony, co ostatnio świetnie wypunktował Przemek Langier. Michał Probierz mija się z prawdą w sposób konsekwentny. Selekcjoner mówi: mieliśmy przewagę z Litwą. Średnie xG strzału wyniosło 0,07. Mówi: Urbański nie grał, bo nie grał w klubie. Kamiński też nie gra, nie wspominając o Kiwiorze. Mówi: ciężko otworzyć mecze z rywalami pokroju Litwy. W 2024 Litwa traciła gola w pierwszej połowie każdego swojego meczu. Mówi: centry nie zdawały egzaminu, bo Litwini byli wysocy. To dlaczego z konsekwencją godną pożałowania próbowaliśmy tych dośrodkowań 34 razy?!
Nie wiem, jak to tłumaczyć. Czyżby trener naprawdę myślał, że kibice są tak głupi i niczego nie sprawdzą? Że można coś chlapnąć i to przejdzie? Najwidoczniej. Bo przecież pozostaje niezwalnialny.
Gdyby Michał Probierz nazywał się Waldemar Fornalik, to już by na stołku nie siedział. Fornalik to postać użyta nieprzypadkowo, bo w swoich 18 meczach wykręcił identyczną średnią co obecny selekcjoner - 1,56. Na więcej szans nie dostał i Probierz też nie powinien. Zmiana to jednak mrzonka.
Cezary Kulesza swojego kumpla nie zwolni. Naprawdę musielibyśmy przegrać z Litwą i Maltą, żeby taka myśl zakiełkowała w głowie prezesa. Niestety, wobec błysku indywidualizmu Jakuba Kamińskiego, refleksu Łukasza Skorupskiego i szczęścia Roberta Lewandowskiego sprawa odeszła w zapomnienie.
Jest jednocześnie niezwykle przykra. To chore, że w tak majętnej i zasłużonej reprezentacji czynnikiem decydującym o czyjejś posadzie są nie tyle kwalifikacje oraz wyniki, co koneksje. A jednak, po tym przeszło roku najważniejszą kartą przetargową w roli Michała Probierza pozostaje relacja nawiązana podczas przygody w Jagiellonii.
Rezultaty go nie bronią. Styl gry tym bardziej. Nawet nie przeprowadza wymiany pokoleniowej, a do tego nie podejmuje żadnego ryzyka. Uczepiłem się tego tematu jak rzep, ale jeśli selekcjoner nie potrafi wyciągnąć nikogo z przeżywającej wyraźny rozkwit Ekstraklasy, to naprawdę coś się mocno nie spina. I to nie po stronie piłkarzy, nikt mi nie wmówi, że są gorsi od Jakuba Piotrowskiego.
To znaczenia jednak nie ma, będziemy dalej trwonić czas. Reprezentacja pewnie zajmie to drugie miejsce w grupie, dostając przy tym oklep od Hiszpanii lub Holandii. Następnie odpadnie w barażach, Lewandowski zakończy karierę i dopiero wtedy w PZPN powiedzą sobie: "ojej, jak do tego mogło dojść? Przecież Michał mówił, że idziemy w dobrym kierunku".
Prawda jest taka, że można kręcić nosem na kolejną zmianę selekcjonera, ale jest ona koniecznością, skoro wybór odpowiedniego kandydata przerasta decydentów. A że przerasta, to kwestia bezdyskusyjna. Brzęczek po kadrze poległ w Wiśle Kraków, Michniewicz w dwóch klubach wytrzymał łącznie pól roku, Santos kompromituje się w Azerbejdżanie.
Michał Probierz, gdy już z reprezentacji odejdzie, też nie przejmie Legii, Rakowa, Jagiellonii albo Lecha. Jest na to za słaby. A na kadrę? No właśnie.