Tutaj piłka nożna ma drugorzędne znaczenie. Oto dlaczego igrzyska nigdy nie będą tak ważne jak mundial

Tutaj piłka nożna ma drugorzędne znaczenie. Oto dlaczego igrzyska nigdy nie będą tak ważne jak mundial
Marco Iacobucci EPP/Shutterstock
Miejsce w kadrze olimpijskiej to marzenie każdego sportowca. No, prawie. Do nielicznych wyjątków możemy zaliczyć piłkę nożną, gdzie igrzyska traktuje się po macoszemu. Dlaczego futbol odgrywa tu rolę drugo, a nawet trzecioplanową?
Oczywiście, każdy, kto wyczynowo uprawia sport, nie pogardzi żadnym trofeum. Wszystkie dowody wielkich umiejętności czy pamiątki zwycięstw niosą ze sobą wielką wartość. Medal olimpijski z pewnością smakuje wyjątkowo, lecz piłkarze śnią przede wszystkim o triumfie w turniejach takich, jak mistrzostwa świata czy poszczególnych kontynentów. Stricte futbolowych, skoncentrowanych jedynie na “pięknej grze”.
Dalsza część tekstu pod wideo
Pozornie wydawać by się mogło, że sprawa jest prosta, i o takim stanie rzeczy decydują pieniądze. Okazuje się jednak, że niekoniecznie. Futbol przez lata wprawiał w zakłopotanie organizatorów Igrzysk Olimpijskich. Ci chcieli w najlepszy możliwy sposób wykorzystać potencjał szalenie popularnej dyscypliny, lecz musieli trzymać się ideałów przyświecających przygotowywanemu przez nich świętu. I właśnie dlatego dziś mamy produkt “niepełny”, w piłkarskim środowisku traktowany jak ciekawostkę.

Odwieczne ograniczenia kadrowe

Futbol pojawił się już na drugich nowożytnych Igrzyskach (Paryż, 1900), choć mówi się, że nieformalny turniej odbył się również cztery lata wcześniej, w Atenach. Początkowo FIFA nie uznawała tych zawodów za oficjalne. Zresztą, często startowały w nich drużyny klubowe lub reprezentujące pojedyncze miasta, czasem złożone nawet z graczy kilku narodowości.
Wreszcie, od 1908 roku, światowa federacja oficjalnie zaakceptowała włączenie piłki nożnej do puli sportów olimpijskich. Wycofała się z tej decyzji na krótko przy okazji IO 1932 w Los Angeles, chcąc uniknąć konkurencji dla piłkarskich mistrzostw świata, które zadebiutowały dwa lata wcześniej. W międzyczasie pojawił się jednak kolejny problem. Coraz więcej zawodników podpisywało kontrakty profesjonalne, a MKOl chciał działać zgodnie z duchem Igrzysk. Mieli startować na nich jedynie amatorzy. I tu pojawił się problem.
W miarę rozwoju dyscypliny w bardziej “piłkarskich” krajach, ich reprezentacje olimpijskie traciły swoich najlepszych zawodników. W rezultacie dorobek wielu europejskich drużyn narodowych, uznawanych tradycyjnie za silne, jest ubogi. Ich największe gwiazdy nie mogły bowiem pojechać na zawody amatorskie. Z tego też powodu po drugiej wojnie światowej Włochy, Niemcy Zachodnie, Holandia czy Francja jedynie sporadycznie sięgały po medale. Świetne wyniki notowały za to drużyny z Bloku Wschodniego, gdzie nie istniało coś takiego, jak “zawodowy piłkarz”. W rezultacie te kraje mogły wystawiać właściwie drużynę “A”, podczas gdy rywale z państw o innych ustrojach przyjeżdżali z ekipą amatorów.
W latach 80-tych postanowiono rozwiązać problem. Dopuszczono udział profesjonalistów, ale… z pewnym ograniczeniem. FIFA oczywiście nie zamierzała stwarzać konkurencji dla mundialu, swojego produktu flagowego. Postawiła warunek: najmocniejsze zespoły (czyli te z Europy i Ameryki Południowej) nie mogły zabrać na igrzyska zawodników, którzy brali udział w mistrzostwach świata. Aż wreszcie, w kolejnej dekadzie, ustanowiono limit wiekowy na poziomie 23 lat, potem dopuszczając włączenie do kadry trzech zawodników spoza tej grupy wiekowej. I takie zasady obowiązują do dzisiaj.
Trudno o wypromowanie zawodów o takich ograniczeniach jako produktu globalnego. W końcu kibice chcą oglądać światowe gwiazdy, a nie amatorów czy zespoły U23. Taka sytuacja jest jednak na rękę najpotężniejszym piłkarskim organizacjom.

Drugie MŚ? Nonsens

Obecny układ to rozwiązanie optymalne dla FIFA i kontynentalnych federacji. Zasady powoływania zawodników na Igrzyska Olimpijskie sprawiają, że najgłośniejsze nazwiska nie są “odciągane” od rywalizacji na mundialu, EURO czy Copa America.
Wcześniejsze ograniczenia mocno obniżyły znaczenie turnieju olimpijskiego. Mniejszy prestiż oznacza, że zdobycie złotego medalu ma wagę nieporównywalną z “fifowskim” mistrzostwem świata. Nawet gdyby dano zielone światło do pojawienia się na IO zespołów “A”, zapewne większość (zwłaszcza najmocniejszych) reprezentacji i tak przyjechałaby mocno kombinowanym składem.
Zresztą, nie wszystkie kraje mogłyby w ogóle się na nim pojawić. Nie istnieją bowiem olimpijskie drużyny Anglii, Szkocji, Walii czy Irlandii Północnej, a zjednoczona reprezentacja Wielkiej Brytanii. Z tego względu Królestwo od 1960 roku nie wystawia męskiego zespołu do zawodów piłkarskich podczas Igrzysk. Wyjątek stanowiły jedynie te z 2012 roku w Londynie, kiedy po długich negocjacjach udało się zebrać angielsko-walijski zespół mężczyzn oraz angielsko-szkocki skład kobiet. Od tamtej pory panie startują w turniejach IO, zabierając na nie “mieszaną” ekipę. W przypadku panów był to jednak tylko wyjątek. I jak tu podchodzić z wielkim entuzjazmem do zawodów futbolowych, w których nie mogą wystartować reprezentacji ojczyzny futbolu?
Jakby tego było mało, od tego roku Igrzyska kolidować będą nie tylko z mistrzostwami Europy, ale również Ameryki Południowej (które mają teraz przyjąć ustabilizowany cykl czteroletni). Stąd też status wielkiego międzynarodowego turnieju jest obecnie nieosiągalny. Deficyt wizerunkowy, stale powiększający się od lat 30-tych XX wieku, to sprawa nie do nadrobienia. Zwłaszcza że każda kolejna edycja będzie znajdować się w cieniu bardziej prestiżowych rozgrywek kontynentalnych odbywających się miesiąc wcześniej.

Nie potrzebujemy tego

Wszystko to brzmi jak poważny problem, ale… kompletnie nie słychać narzekań na fakt, że turnieju piłkarskiego na Igrzyskach Olimpijskich nie uważa się za bardzo istotne wydarzenie. Po prostu nie potrzebujemy kolejnego wielkiego futbolowego święta.
Piłkarskie starcia na IO bez żadnych ograniczeń byłyby niczym innym niż quasi-mundialem. Gdy pojawiły się plotki, mówiące o planach FIFA, by mistrzostwa świata rozgrywano co dwa lata, spotkały się one z oburzeniem. Kibice jasno dali do zrozumienia, że takie posunięcie spowodowałoby tylko zmniejszenie wagi i wyjątkowości turnieju, na który cały glob czeka z wypiekami na twarzy.
Jeśli na Igrzyska jeździłyby kadry “A”, mielibyśmy bardzo podobny efekt. Co więcej, część największych gwiazd ledwie kilka tygodni po EURO czy Copa America jechałaby na kolejny turniej, zakłócając regenerację po zakończonych rozgrywkach i utrudniając sobie przygotowania do kolejnego sezonu. Zresztą i same kluby nie chcą drżeć o zdrowie piłkarzy (m.in. Liverpool postawił veto w sprawie wyjazdu Mohameda Salaha do Tokio).
A tak? Przynajmniej mamy coś oryginalnego, interesującego, okazję do zapoznania się z nowymi twarzami i pokazanie się skautom lub zgłoszenie akcesu do “dorosłej” kadry przez młodszych zawodników.
Futbol na IO to z perspektywy kibica piłki nożnej nieszkodliwa ciekawostka. I wydaje się, że aktualnie mamy optymalne rozwiązanie. Można zrobić wiele, by turniej olimpijski przykuwał więcej uwagi, a jego prestiż wzrósł, lecz nie wniosłoby to praktycznie nic do świata “pięknej gry”. Może i traktujemy go trochę po macoszemu, ale chyba nikomu to nie przeszkadza. Niech więc tak zostanie, bo po co mamy to zmieniać?

Przeczytaj również