Właśnie dlatego EURO 2020 jest wyjątkowe. "Futbol posłał do boju najlepszych akwizytorów"
Futbol wypuścił po domach swojego najskuteczniejszego akwizytora, który od kilkunastu dni przekonuje zniechęconych: “Wciąż jestem piękny i nieprzewidywalny. Nie odchodź”. W poniedziałek byliśmy świadkami jednego z najlepszych dni turniejowych w historii. EURO 2020 jedzie na sterydach. Miało być nudne i powolne, spotkaniem piłkarzy przemęczonych, a jest festiwalem szalonych rozstrzygnięć. Dowodem na to, że jeden moment może odwrócić losy meczu i pokazem, jak dużą rolę odgrywa mentalność.
Przed startem mistrzostw Europy wiele było prognoz pochmurnych, że przełożony przez pandemię koronawirusa turniej, wciśnięty w wypchany po brzegi klubowymi rozgrywkami kalendarz, będzie jak deser, którego nikt już nie ma siły zjeść. Ostatni czas w piłce to pędzenie przez ligi i rozgrywki międzynarodowe. Granie każdego dnia, które nawet największym fanatykom powoli wychodziło bokiem. Trudno było nadążyć, która kolejka się kończy a która zaczyna. Piłkarze żyjący w COVID-owej bańce zmieniali koszulki, spodenki i getry, wsiadali w samolot i podróżowali na kolejny mecz.
EURO na sterydach
Łatwo stawiano tezy, że EURO będzie turniejem piłkarzy wyeksploatowanych, a gdy to rozpoczęło się tragedią z udziałem Christiana Eriksena, bębenek spekulacji na ten temat został tylko podbity. Swoje robił też format z rozgrywaniem spotkań po całej Europie. Jeszcze więcej samolotów, jeszcze więcej podróży. Wcześniej mieliśmy także korporacyjną bitwę o Superligę. Próba przekonania, że zamknięcie się elity w swoim gronie pod pretekstem, że tylko granie w kółko najlepszych z najlepszymi jest sposobem na zatrzymanie przy piłce młodego pokolenia, była spektaklem odpychającym.
Gdy poprzeczka oczekiwań została zawieszona naprawdę nisko, futbol postanowił posłać do boju swoich najlepszych akwizytorów. Piłkarzy, którzy skutecznie przekonują nas: „Ten sport wciąż jest piękny”. Przez ostatnie tygodnie piłka nie broni się opakowaniem, a tym za co kocha się ją od zawsze - umiejętnościami zawodników, gradem goli, wielkimi emocjami i nieprzewidywalnymi rozstrzygnięciami.
EURO 2020 jedzie na sterydach. Poprzednie mistrzostwa Europy były turniejem drużyn pragmatycznych. Sukces odnosiły te, które zamknęły dostęp do swojej bramki, czego przykładem jest dobry występ reprezentacji Polski. Biało-Czerwoni stracili we Francji tylko dwa gole w pięciu meczach, co dało im ćwierćfinał z Portugalią, przegrany dopiero po rzutach karnych. Późniejszy zwycięzca wyszedł z grupy z trzeciego miejsca. Przez całą drogę po trofeum wygrał tylko jedno spotkanie w 90 minut. Aby przebijać się przez kolejne przeszkody potrzebował dogrywek lub serii jedenastek.
W EURO 2016 strzelano najrzadziej w XXI wieku (2,16 gola na mecz), w EURO 2020 najwięcej (2,81). Faza pucharowa to już zupełne opuszczenie gardy, być może to faktycznie efekt zmęczenia, z poniedziałkiem jako przykładem ulicznego mordobicia: czternaście goli padło po oddanych 72 strzałach. Jeśli dołożymy do tego kuriozalnego samobója, niewykorzystany karny, słupek i poprzeczkę, dwie dogrywki i serię jedenastek z największą gwiazdą jako bohaterem tragicznym - to wszystko w zaledwie dwóch spotkaniach - robi nam się pakiet wybuchowy.
Znaczenie mentalności i momentu
Kylian Mbpappe miał poprowadzić Francję do mistrzostwa Europy, a wpisał się na listę geniuszy w niebieskiej koszulce, którzy zawodzili w ważnych momentach. Przed nim byli Michel Platini, Zinedine Zidane czy David Trezeguet. I tak jak oni pewnie młody napastnik PSG jeszcze dla Les Bleus zrobi coś wielkiego, ale na EURO zawiódł. Przeciwko Szwajcarii nie oddał nawet jednego celnego strzału.
Francuzi pewni swego przy prowadzeniu 3:1 wyłączyli skupienie, a raczej przerzucili je na spotkanie z Hiszpanią. A Szwajcaria postanowiła być kolejnym dowodem na to, że w tym turnieju nie ma przegranych dopóki nie wybrzmi ostatni gwizdek arbitra. Podopieczni Vladimira Petkovicia pokazali jak wiele w futbolu znaczy mentalność. Niezłomny charakter, który wygrzebuje z organizmu ostatnie siły, pozwala zagrać dobre podanie i celny strzał ratujące wynik. Wygrana Helwetów nie była dziełem przypadku. Przecież oni mieliby ten mecz pod kontrolą, gdyby karnego wykorzystał Ricardo Rodriguez. W ten sposób stali się też przykładem jeszcze jednego zjawiska na tym EURO: jak wiele w futbolu - o wiele więcej niż w każdym innym sporcie zespołowym - znaczy moment. Moment, który może zmienić wszystko.
Po paradzie Hugo Llorisa piłkarze Didiera Deschampsa niesamowicie się rozpędzili, aby ostatecznie dać się samemu złapać w mentalną pułapkę. Wcześniej w ten sposób karty odwracał Unai Simon. Świetna parada w dogrywce przerodziła się w akcję Hiszpanów i gola na 4:3 Alvaro Moraty. A mamy jeszcze zmarnowaną setkę Malena i czerwoną kartkę De Ligta, która podziałała na Czechów jak środek dopingujący. My też przecież mieliśmy taki moment w meczu ze Słowacją, gdy boisko opuszczał Grzegorz Krychowiak. W zakulisowych rozmowach rywale mówili naszym piłkarzom, że przy stanie 1:1 odczuwali już duże zmęczenie. Widzieli, że wrzucamy wyższy bieg. Byli gotowi bronić remisu. Ale czerwień dla „Krychy” spuściła powietrze z jednych, a wpompowała w drugich.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia
Poniedziałek i dobry futbol nie szły do tej pory ze sobą w parze jak poniedziałek i pracownik, który nienawidzi swojej roboty, a musi się w niej stawić po weekendzie. Natomiast wczoraj żadne dotychczasowe reguły nie pasowały do wydarzeń z Kopenhagi i Bukaresztu. Gdyby mecze były filmami, podano nam dwa dzieła godne Oscara. Wypełnione wielkimi emocjami, zwrotami akcji, dramatycznymi sytuacjami, bohaterami pięknymi i tragicznymi. Tragicznymi jak Mbappe, pięknymi jak Unai Simon i Alvaro Morata, czyli bramkarz wpuszczający kuriozalnego gola i snajper z przekrzywionym celownikiem, któremu grożono śmiercią. Obaj kończyli mecz z Chorwatami jako zbawiciele będący na ustach całej Hiszpanii.
W turnieju nie ma już mistrzów świata i Europy, co jest najlepszym dowodem na to, co aktualnie przeżywamy. Oprócz zmiany warty mamy też zmianę nastroju wokół piłki. Znów jest radośnie i ekscytująco przez scenariusze, których byśmy sami nie napisali. Piękne historie tworzą się podczas EURO 2020 cały czas. Nie pamiętam turnieju, który cieszyłby oko tak bardzo jak ten. Być może po prostu taki nie istnieje. Oby ten świetny spektakl nie zawiódł nas do samego końca. Do tej pory w sześciu meczach 1/8 finału padły aż 24 gole. To o pięć więcej niż w 2016 roku w ośmiu spotkaniach. Po tym, co zobaczyliśmy do tej pory nie ma mowy, żeby Anglicy, Niemcy, Szwedzi i Ukraińcy nas zawiedli, prawda?