Trzy scenariusze awansu Lecha Poznań, a mogło być po wszystkim. Tak "Kolejorz" stracił awans podany na tacy

Trzy scenariusze awansu Lecha, a mogło być po wszystkim. Tak "Kolejorz" stracił awans podany na tacy
Marcin Bulanda/Press Focus
Lech Poznań na własne życzenie skomplikował sobie sytuacje w grupie C Ligi Konferencji Europy. Nie dość, że "tylko" zremisował z Austrią Wiedeń (1:1), to jak na złość mistrzom Polski zagrał Villarreal, który tylko zremisował u siebie z Hapoelem Beer-Szewa (2:2). Przed ostatnią serią gier Lech nadal ma dwa punkty przewagi nad Izraelczykami, ale w teorii to oni mają łatwiejsze zadanie w następny czwartek.
Zanim o tym, co przed nami, wrócę jeszcze do czwartkowego wieczoru. Już wyjściowy skład był dla mnie znakiem zapytania. Holendrzy to z reguły ludzie, którzy nie lubią zmieniać, ale w Lidze Konferencji to nie ma zastosowania. Trener van den Brom jak nie miesza personalnie, to teraz drugi raz za swojej kadencji zmienił formację.
Dalsza część tekstu pod wideo
Trener "nie grzebał" w defensywie. Do niej względem meczu z Cracovią wrócił tylko Lubomir Satka. Zapewne pewniejszym wyborem byłby Dagerstal, ale on wracał po urazie kolana i zapewne trener van den Brom nie chciał ryzykować jego zdrowia.
Więcej zadziało się w środku pola. I tu można zgadywać. Trener przed meczem na antenie ViaPlay deklarował, że potrzebuje w środku pola więcej "doświadczenia i kontroli", stąd decyzja podobna jak w Walencji o wystawieniu całej dostępnej trójki środkowych pomocników, z której to Jesper Karlstrom miał najwięcej zadań ofensywnych i był pierwszym piłkarzem wychodzącym do pressingu.
Postawienie na Murawskiego można zrozumieć. To piłkarz, który dobrze wygląda w fazach przejściowych, nie odpuszcza i ostatnio wszedł na nieco wyższy poziom. Kwekweskiri? Okej, to piłkarz, który ma dobrze ułożoną nogę do strzału z dystansu czy wykonania stałego fragmentu gry. Schodzi też często między obrońców do rozegrania piłki. Jesper? Lider drużyny, którego nie można było ruszać.
Ten pomysł nawet się bronił, tylko... czegoś brakowało w ofensywie. Szczególnie w pierwszej połowie. Lech, grając z Villarreal, nastawił się na kontry, a w Wiedniu... wyglądało to do przerwy podobnie. Trener van den Brom odszedł od swojego "DNA", o którym zapewniał na początku swojej kadencji. A przecież rywal był dużo słabszy niż ten w Walencji. Lech grający cały czas w ustawieniu 1-4-2-3-1 ma już jakieś automatyzmy w grze w przeciwieństwie do gry w formacji 1-4-3-3, gdzie za Karlstromem grało praktycznie dwóch defensywnych pomocników. Przez to brakowało zrozumienia w ataku, przytrzymania piłki na połowie przeciwnika. Często w ostatniej tercji Austrię do przerwy atakowało tylko dwóch-trzech zawodników w polu karnym, a sześciu zostawało na 40 metrze, nieco się zabezpieczając.
"Kolejorz" do przerwy nie wykorzystywał w ofensywie wolnych przestrzeni, bo nie miał kto tego robić. Od tego często służył Amaral, ale tutaj jest pytanie? Czy zaważyły względy taktyczne i obawa przed bardzo słabą Austrią, która, aby liczyć się w grze o awans, musiała wygrać, czy jednak dyspozycja wszystkich "10" w Lechu? Ciężko nie wyzbyć się wrażenia, że takie spotkanie było idealnym dla Afonso Sousy, no ale jak on miał wyjść w pierwszym składzie, jak w fazie grupowej zaliczył na razie tylko 1 minutę na wyjeździe z Villarreal?
Lech niby ma problemy kadrowe, a na ławce miał ekskluzywnych rezerwowych. Sousa? 1 milion Euro. Velde? Podobnie. Ba Loua? Rekordowy transfer w historii Lecha. Żaden z nich nie powąchał nawet murawy. Czy to nie jest jasny sygnał, że skauting Lecha znowu się bawi bardzo drogim kosztem, a jak przychodzi co do czego, to ci piłkarze jadą na wycieczkę do Wiednia?
Na skrzydłach w stolicy Austrii wystąpili wychowankowie - Skóraś i Szymczak. Ten pierwszy? Gorsza dyspozycja od przyjazdu na kadrę. Stara się, szarpię, ale nie wychodzi mu tyle, co przed meczami reprezentacji. Brakuje nieco dynamiki. Zanotował on szósty mecz bez liczb. Szymczak? Świetny chłopak, w którego powoli zaczynają wierzyć kibice, ale to nadal nie jest skrzydłowy i musi tam grać z konieczności mimo tego, że na ławce siedziało trzech innych - Citaiszwili, Velde i Ba Loua. Ciężko to zrozumieć, skoro na dzisiaj na taki mecz wychodzi tam nominalny napastnik, który i tak popisuje się asystą, a w Beer Szewie strzelił ważnego gola.

Inny Lech

Po przerwie - i tu brawa dla trenera - zobaczyliśmy inną drużynę. Bez bojaźni, bez strachu, która widziała, że taka Austria jest jak najbardziej do ogrania. 25 minut drugiej połowy? "Perfect", cytując klasyka. Problemem było to, że Pedro Rebocho przez swoją niefrasobliwość w obronie zaprosił Austrię "do tańca", a ta z tego skorzystała. Ten gol to wina po trochu kilku zawodników, ale nie będę ich tu winił. Przede wszystkim Portugalczyk - jeden z czołowych lewych obrońców poprzedniego sezonu - dał się ograć w sposób, w który nie powinien. Z nim też dzieje się coś niedobrego. Przypomina mi się sytuacja z Filipem Mladenovicem z Legii, który został piłkarzem sezonu, gdy stołeczny klub zdobył tytuł, a rok później był jednym z najgorszych na swojej pozycji. A tu pozostały jeszcze cztery mecze, gdzie on... musi grać. No bo kto inny ma tam wystąpić, przy kontuzji Douglasa?
Trener Lecha nie zmieniał. Dopiero to zrobił, kiedy "Kolejorz" stracił gola. Pewnie nie chciał mieszać w dobrze funkcjonującym mechanizmie po przerwie. Jednak te zmiany? Też dziwne. W końcówce meczu wchodzi Amaral i nagle... Sobiech. W końcówce obaj Ci panowie mogli odmienić swoje ostatnie losy w Lechu, ale wyszło jak wyszło, a i Austria mogła jeszcze dobić poznaniaków, co byłoby kolosalnym ciosem.

Tydzień prawdy się przesunął

W czwartek rano pisałem o tygodniu prawdy. On tak naprawdę teraz się przesunął na kolejne siedem dni, tylko skala wyzwania jest dużo większa. Zacznie się to wszystko od meczu z Rakowem Częstochowa, który już czeka na Lecha i zapewne szykuje pewne niespodzianki. Znając trenera Marka Papszuna, to ukierunkuje swój zespół tak, aby grać i pressować np. na Pedro Rebocho. Ten mecz to będzie prawdziwe wyzwanie, ale czy cięższe nie będzie w czwartek?
Lech Poznań mógł zapewnić sobie awans tak naprawdę już w trzeciej kolejce fazy grupowej, grając u siebie z Hapoelem. Potem w czwartej grając na wyjeździe. Następnie wszystko mógł zamknąć w piątej. A wyszło tak, że przy splocie niekorzystnych zdarzeń, musi zapunktować z Villarrealem, zakładając, że Izraelczycy na Toto Stadium pokonają grającą już tylko o pieniądze i współczynnik Austrię Wiedeń.
Scenariusze są teraz trzy:
- wygrana z pewnym awansu Villarrealem pozwala nie oglądać się na wynik w Beer Szewie.
- remis z Villarrealem, ale wtedy Hapoel nie może wygrać wyżej niż 3:0. Przy wyniku 3:0, to Lech gra dalej, gdyż liczą się bramki zdobyte
- porażka z Villarrealem, ale wtedy Lech musi liczyć na zapunktowanie Austrii Wiedeń w Beer Szewie.
Tragedii nie ma, ale jest poczucie, że Lech sam na własne życzenie skomplikował sobie sytuację. Nikt jeszcze nie powiedział, że jest pozamiatane, ale o awans jest już dużo trudniej, niż było. Dodatkowo ten niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Z kolei Hapoel zagra w poniedziałek u siebie z aktualnym liderem ligi izraelskiej, czyli Macabi Tel-Aviv.
W czwartkowym meczu zabraknie też Karlstroma, co sprawi, że trener van den Brom wręcz nie będzie mógł już ustawić zespołu tak, jak zrobił to w pierwszym meczu z Villarreal czy w czwartek, bo po prostu ma do dyspozycji tylko trzech środkowych pomocników. Wszystkiego o Lechu w pucharach i jego przyszłości dowiemy się w najbliższy czwartek, czy 7 listopada będą emocje związane z losowaniem kolejnej rundy, czy ta przygoda skończy się na jesiennych rozgrywkach, co będzie bolesne dla kibiców "Kolejorza".

Przeczytaj również