Trenował w parku, dorabiał jako kelner, teraz zachwyca w Europie. "Czeski Klopp" u progu wielkiej kariery
Gdy pracował jako kelner, mógł jedynie marzyć o tym, że kiedyś poprowadzi zespół w Lidze Mistrzów. Kiedy prowadził treningi w parku, bo jego Viktorii Zizkov brakowało pieniędzy, ćwierćfinał Ligi Europy wydawał się nieosiągalny. Jednak w ciągu kilku lat Jindrich Trpisovsky z peryferii czeskiej piłki wdarł się na wielką scenę. I zrobił na niej świetne wrażenie.
U nas na karuzeli trenerskiej cały czas kręcą się te same nazwiska, bez większych szans na sukcesy zagraniczne. Tymczasem w Czechach mają materiał na wybornego menedżera. 45 lat, świetnie prosperująca drużyna i styl przypominający Juergena Kloppa sprawiają, że coraz więcej ekspertów i kibiców czeka na to, aż szkoleniowiec Slavii Praga Jindrich Trpisovsky dostanie szansę od klubu występującego w bardziej prestiżowych rozgrywkach.
Trpisovsky walczy o miano najciekawszego trenera spoza lig “wielkiej piątki”. Jego Slavia w europejskich pucharach nie pęka przed zdecydowanie wyżej notowanymi rywalami, regularnie sprawiając kolejne niespodzianki. A u steru projektu stoi człowiek, którego historia to naprawdę świetna opowieść: o ciężkiej pracy, pasji i upartym dążeniu do celu.
Treningi w parku i okłady z ryb
Trpisovsky nie grał zawodowo w piłkę, nie miał też okazji za młodu “zaczepić” się w żadnym mocnym klubie. Dlatego też zaczynał właściwie od zera, jako anonim. A pierwszy krok postawił… dzięki pomyślnemu zrządzeniu losu.
- Pierwszy raz wcieliłem się w rolę trenera, gdy miałem 22 lata - opowiadał agencji “Reuters” w 2019 roku. - Młodzieżówka drużyny, w której grałem, potrzebowała szkoleniowca na mecz. Wtedy się zaczęło, zajmuje się tym to dziś.
Fakt, że wówczas padło właśnie na niego, nie powinien dziwić. Czech to piłkarski pasjonat, a może i nawet szaleniec. Żyje piłką niemalże tak jak Marcelo Bielsa. Ba, można zaryzykować stwierdzenie, że pewnie co noc o niej śni. Jego wolny czas od zawsze wypełniał futbol. Oglądał mecze, czytał, analizował, stale przyswajał nowe wiadomości, kształtując umysł menedżera.
Powoli piął się po szczeblach kariery, początkowo dorabiając jako barman, bo pasja nie mogła mu zapewnić utrzymania. Z pomocą rodziców odłożył na kurs trenerski, wyrobił licencję i dostał ofertę z czwartoligowej stołecznej drużyny Horni Mecholupy. Już w pierwszym roku wywalczył awans, a dwa lata później pojawiła się szansa pracy na drugim poziomie rozgrywkowym. Zgłosiła się Viktoria Zizkov, która jeszcze na początku wieku walczyła o udział w europejskich pucharach. W 2013 roku znajdowała się jednak w tragicznej sytuacji.
Klubowa kasa Viktorii świeciła pustkami, wypłaty się opóźniały. Cięcie kosztów zaszło tak daleko, że Trpisovsky musiał prowadzić treningi w parku, a zawodnicy w razie stłuczenia robili okłady z… zamrożonych ryb. W tych niesamowicie wymagających warunkach młody czeski szkoleniowiec potrafił zająć piąte miejsce w lidze. A potem czwarte. Niestety, wtedy sytuacja finansowa doprowadziła jego klub do relegacji z powodów administracyjnych. Trenerowi otworzyły się jednak drzwi do elity.
Pierwszy krok ku sukcesom
Jeszcze pracując w Viktorii, poznał dyrektora sportowego Slovana Liberec, Jana Nezmara. Gdy tylko nadarzyła się szansa na ponowną współpracę, Nezmar skrzętnie ją wykorzystał i ściągnął Trpisovsky’ego do siebie. Warunki pracy na Stadionie u Nisy wyglądały zdecydowanie lepiej. Stabilny budżet, dobra baza treningowa - to było to, na co czekał. Skończył rozgrywki na podium, dwa razy wprowadził drużynę do fazy grupowej Ligi Europy.
Zaczął przedstawiać całemu krajowi swój styl gry. Intensywny, dynamiczny, oparty na waleczności i zaangażowaniu. Przy linii bocznej nosił bluzę, na głowie prawie zawsze miał czapkę z daszkiem. To właśnie filozofia, jaką wyznaje, w połączeniu z ubiorem i zachowaniem miały mu później zapewnić miano “czeskiego Kloppa”.
To określenie stało się szerzej znane w Europie dopiero, gdy zaczął imponować w rozgrywkach kontynentalnych, prowadząc Slavię Praga. Angaż w zespole, który wykupiło chińskie konsorcjum, dostał m.in. dzięki Nemzarowi, który przeniósł się z Liberca do stolicy i przy pierwszej okazji podjął zaskakującą decyzję o zakończeniu współpracy z Jaroslavem Silhavym. W jego miejsce od razu zatrudnił Trpisovsky’ego.
Tym samym zdolny menedżer znalazł się w idealnym środowisku. Z dużym kredytem zaufania, nowoczesną siatką skautingu i sztabem analityków. Spore środki od właścicieli przeznaczono bowiem nie na głośne nazwiska, lecz położenie podwalin pod samowystarczalny, rozwijający się klub. Właśnie taki szkoleniowiec stanowił idealny wybór, by wprowadzić go na salony.
“Czeski Klopp” na wielkiej scenie
45-letni trener wykonał powierzone mu zadanie. I to w zaskakująco udanym stylu. Przyszedł w połowie sezonu i zaczął pogoń za Viktorią Pilzno. Skończyło się wicemistrzostwem i pucharem kraju. W dwóch kolejnych, pełnych sezonach tytułu już jednak nie oddał, a w obecnym pewnie zmierza po kolejny. Do tego dorzucił też kolejny Puchar Czech. Ale najważniejsze jest to, co robi w rozgrywkach kontynentalnych.
Pierwsze podejście? Ćwierćfinał Ligi Europy, wyeliminowanie m.in. Sevilli i odpadnięcie po zaciętym dwumeczu z Chelsea. To właśnie wtedy Slavia z Trpisovskym u sterów szerzej przedstawiła się kibicom z całego Starego Kontynentu. Lecz to był dopiero początek. Kolejne rozgrywki przyniosły okazję, by posłuchać hymnu Ligi Mistrzów z poziomu murawy - na Camp Nou, San Siro i Signal Iduna Park. W szalenie trudnej grupie z Interem, Borussią Dortmund i Barceloną udało się ugrać jedynie (a może “aż”) dwa punkty, ale ten epizod stanowił dowód tego, że wszystko zmierza w dobrym kierunku.
Aktualnie Trpisovsky ze swoim zespołem już powtórzył wyczyn sprzed dwóch lat. Na drodze do ćwierćfinału wyeliminował chociażby trzecią siłę Premier League, Leicester City. Zbyt słabi okazali się Rangersi, bijący rekordy w Szkocji. Slavia ma także szansę wyeliminować Arsenal. Przed rewanżem z “Kanonierami” prażanie znajdują się w naprawdę niezłej sytuacji.
Takie rezultaty osiągane są zgodnie z filozofią “czeskiego Kloppa”. Oczywiście, drużyna gra inaczej, niż na krajowym podwórku, bo nie może występować w roli zdecydowanych dominatorów. Niemniej, najważniejsze pryncypy pozostają te same: intensywność, szybkie ataki, pewność siebie i wola walki. Nawet po porażkach z Barceloną czy Interem wypowiadano się o Slavii z dużym szacunkiem.
Pierwsze spotkanie z Arsenalem również pokazało wielki charakter ekipy zza naszej południowej granicy. Chociaż “Kanonierzy” mieli przewagę, długo udawało się utrzymywać solidny remis 0:0 pomimo absencji aż czterech środkowych obrońców i konieczności eksperymentalnego zestawienia defensywy. Londyńczycy trafili w 86. minucie, wydawało się, że na rewanż pojadą z przewagą, lecz waleczni Czesi nie odpuścili. W doliczonym czasie gry Tomas Holes pokonał Bernda Leno i postawił swoją drużynę w korzystnej sytuacji, zdobywając gola na wyjeździe.
Z piłkarzami Slavii nigdy nie ma czasu odetchnąć, nieważne jak mocny jesteś. To zawsze groźny zespół, w dużej mierze właśnie dzięki Trpisovsky’emu.
Zrobił to sam
Jego charakter to w pewnym sensie odbicie tego, co pokazuje szkoleniowiec. 45-latek nie miał na starcie bogatego piłkarskiego CV, znajomości, nie był protegowanym żadnego świetnie znanego menedżera. Pochodzi z Czech, kraju, który od lat nie wypuścił na europejski rynek wielkiego trenerskiego nazwiska. A teraz, dzięki poświęceniu, miłości, a wręcz byciu zakręconym na punkcie futbolu (potrafi oglądać nawet 30 meczów tygodniowo) staje się jednym z najbardziej interesujących nazwisk na rynku.
Umie nie tylko świetnie ustawić zespół i wpoić zawodnikom własną filozofię, ale i ich rozwijać, docenić wkładaną przez nich pracę. Najlepszy przykład to Tomas Soucek. Gracz, którego pierwszy raz spotkał w Zizkovie. Wtedy pomocnik był tak słaby, że rozważano skrócenie jego wypożyczenia, ale obronił się zaangażowaniem. Potem, w Libercu, Trpisovsky znów mu zaufał i raz jeszcze wypożyczył ze Slavii. A gdy ich drogi przecięły się w Pradze, zrobił z niego najlepszego gracza ligi czeskiej, obecnie imponującego na boiskach Premier League u boku kolejnego eks-podopiecznego Trpisovsky’ego, Vladimira Coufala.
Zresztą Soucek to nie jedyny zawodnik, który pracował z tym szkoleniowcem we wspomnianych trzech zespołach - kolejnym jest stoper, David Hovorka. On po prostu potrafi wycisnąć 110% z graczy, gotowych harować i tym nadrabiać własne ograniczenia. To kolejne podobieństwo Czecha do menedżera Liverpoolu. “Czeski Klopp” w zaledwie kilka lat przeszedł od treningów prowadzonych w parku, niczym WF w podstawówce, do starć z Barceloną w Lidze Mistrzów. Przywiózł z nich swojemu tacie, “sponsorowi” licencji trenerskiej, koszulkę od jednego z rywali - chociaż nie chciał zdradzić, jakiego. Przy okazji dwumeczu z Rangersami spełnił zaś marzenie, ściskając dłoń Stevena Gerrarda.
- Nigdy nie zapomnę finału w Stambule. Był kapitanem, udało im się obrócić bieg spotkania o 180 stopni. To było niesamowite - mówił przed pierwszą konfrontacją ze Szkotami. - Ma świetną historię. Milan Baros dużo mi o nim opowiadał, wspominał, że to świetny lider i mentor, zarówno na boisku, jak i poza nim. To jeden z najważniejszych piłkarzy mojej młodości. Oglądałem mnóstwo jego występów. Dla mnie to będzie niesamowita chwila, bo nawet nie marzyłem o tym, że spotkam go osobiście.
Trudno się dziwić, że to wszystko wydaje się dla niego trochę surrealne. Znikąd błyskawicznie znalazł się na ustach całej Europy. Rywalizuje z menedżerami, którzy pracowali w profesjonalnym futbolu, gdy dorabiał sobie w gastronomii. A jego Slavia kolejny raz przerasta wszelkie oczekiwania. Gdzie jest jej sufit? Gdzie znajduje się sufit Jindricha Trpisovsky’ego? Nie sposób przewidzieć. Wydaje się jednak, że już niedługo Czech może przenieść się na głębszą wodę, a przynajmniej wypada na to czekać.