Trenerski diament rusza na podbój Premier League. Był rozchwytywany, w kraju karcił największych
Choć nigdy nie chciał być trenerem, to gdy już nim został, okazało się, że całkiem nieźle sobie w tym fachu radzi. Stworzył autorski projekt, który był chwalony przez całą Hiszpanię. Teraz Andoni Iraola spróbuje dokonać tego samego w Premier League.
Rayo Vallecano to klub znany z kibiców o dość klarownych, lewicowych poglądach, który sportowo raczej nigdy nie plasował się w czołówce Primera Division. Andoni Iraola przez trzy lata pracy sprawił jednak, że o klubie z Campo de Vallecas wreszcie zaczęto też mówić w kontekście jego postawy na boisku. “Rayitos” pod wodzą Baska często zaskakiwali z bardzo pozytywnej strony i nikt nie krył się z tym, że to głównie zasługa 40-letniego trenera.
Iraola zbudował zespół, który zaczął grać nie tylko efektywnie, ale i całkiem miło dla oka. Jeśli jednak jest się klubem pokroju Rayo, nawet w lokalnym łańcuchu pokarmowym nie zajmującym zbyt wysokiego miejsca, trzeba być przygotowanym na rychłe odejście architekta tej drużyny. To nastąpiło wraz z końcem tego sezonu. Andoni Iraola spakował manatki i wyleciał do Anglii. Przed nim misja na “placu budowy” w Bournemouth.
Coś z niczego
O tym, jak bardzo autorski był projekt żywej legendy Athletiku, niech najlepiej świadczy fakt, że hiszpańskie media często określały drużynę z Vallecas mianem “Rayo Iraoli”. Zresztą, jeśli spojrzymy na postęp, którego dokonał ten zespół pod jego wodzą, nie ma co się specjalnie dziwić. Ekipa z przedmieść Madrytu przestała być chłopcem do bicia, który co roku mógł jedynie marzyć o spokojnym utrzymaniu się w Primera Division. W pewnym momencie stała się przecież nawet pretendentem w walce o europejskie puchary.
Iraola objął Rayo trzy lata temu, po tym, jak z drugoligowym Mirandes dotarł w imponującym stylu do półfinału Pucharu Króla. Nie miał zbyt dużego doświadczenia trenerskiego, bo wcześniej pracował jeszcze tylko w Larnace, z którą sięgnął po Superpuchar Cypru. Angaż w Vallecas był więc jego pierwszą poważną misją w karierze. Postawiono przed nim wtedy prosty cel - jak najszybszy powrót do La Ligi. Udało mu się spełnić oczekiwania władz i kibiców, choć z pewnymi problemami i dopiero po barażach.
Co ciekawe, Iraola jako piłkarz wielokrotnie podkreślał, że po zakończeniu kariery nie zamierza być trenerem. Dobrze jednak, że dał się przekonać, bo po awansie do Primera Division jego drużyna wcale nie zmniejszyła obrotów. 12. miejsce w lidze beniaminka zostało przyjęte z ogromnym optymizmem, a Iraola po raz drugi w karierze trenerskiej doprowadził też swój zespół do półfinału Copa del Rey, co akurat w przypadku Rayo po raz ostatni wydarzyło się 40 lat temu. A to wszystko bez większych funduszy czy nazwisk w szatni.
- Iraola oparł swój system gry w Rayo na długich podaniach za plecy bocznych obrońców z wykorzystaniem rajdów ze strony skrzydłowych. W ten sposób za jego kadencji mocno rozkwitli tacy zawodnicy jak Isi czy Alvaro Garcia, którzy idealnie wpasowali się do schematu tego szkoleniowca. To właśnie dlatego może bardzo dobrze odnaleźć się w Anglii, gdzie futbol utożsamiany jest z grą “box-to-box”, kontratakami, szybkością i fizycznością - mówi w rozmowie z nami Sergio Lopez de Vicente, dziennikarz zajmujący się Rayo Vallecano w “Diario AS” i “Unión Rayo”.
Skarcił gigantów
Ostatni sezon mógł być dla Rayo jeszcze lepszy, bo w pewnym momencie zaczęło się plasować w okolicach piątego miejsca w tabeli. Ostatecznie jednak słabsza końcówka i zaledwie jedna wygrana w pięciu ostatnich spotkaniach sprawiły, że podopieczni Iraoli spadli na 11. pozycję, ale to i tak progres względem wcześniejszych rozgrywek. Dość powiedzieć, że w swojej blisko stuletniej historii “Rayitos” wyżej ligowe zmagania zakończyli jedynie trzykrotnie.
Co istotne, to nie tylko wyniki sprawiły, że Iraola stał się w pewnym momencie naprawdę łakomym kąskiem na rynku trenerskim. 40-latek nie dostał w Rayo wybitnego materiału ludzkiego. W większości byli to zawodnicy po przejściach, często bez większego lub nawet jakiegokolwiek doświadczenia w La Lidze. A jednak piłkarze tacy jak Alvaro Garcia, Isi czy Oscar Valentin zdołali stworzyć naprawdę solidną pakę, która potrafiła uprzykrzyć życie również tym największym w kraju.
- Chcę, żeby moi zawodnicy zawsze wiedzieli, co mają robić. Bez piłki jest o to oczywiście łatwiej, ale kiedy już ją mają przy nodzę, pragnę, by mieli jak największą swobodę w podejmowaniu decyzji. Może być tak, że piłkarz czuje presję w danej sytuacji, a inny, który już wcześniej grał na takim poziomie, zachowuje się zupełnie inaczej. I ja muszę pomóc swoim graczom, bo moim zadaniem jako trenera jest mówienie zawodnikowi, co może zrobić w każdej możliwej sytuacji. Ostatecznie to on powinien jednak o tym decydować - tak Iraola opowiadał o swojej wizji prowadzenia zespołu na łamach “Relevo”.
Nowy trener Bournemouth potrafił w Rayo odpowiednio przygotować zespół do starć z ligowymi gigantami. W sezonie 2021/22 pokonał Barcelonę dwukrotnie, w kolejnym na inaugurację bezbramkowo zremisował, a w kwietniu znów odprawił ją z kwitkiem (2:1) i nieco wydłużył tym samym drogę “Dumy Katalonii” do matematycznego zapewnienia sobie mistrzostwa kraju. Rayo pod wodzą Iraoli uprzykrzało zresztą życie nie tylko Katalończykom. W minionych rozgrywkach pokonało też Real (3:2), zremisowało z Atletico (1:1), a w dwóch pozostałych meczach z madryckimi potentantami przegrało minimalnie (po 1:2).
Pasuje tu stylem
Po takich dwóch sezonach w elicie, nikt specjalnie się nie łudził, że uda się zatrzymać Iraolę na jeszcze kolejne rozgrywki. Niektórzy fani “Rayitos” liczyli jednak po cichu, że to właśnie ten Bask będzie trenerem ich zespołu na stulecie założenia klubu. I choć jeszcze w połowie maja hiszpańskie media donosiły, że 40-latek przedłuży obecną umowę, ostatecznie nie przyjął oferty nowego kontraktu. Za to w połowie czerwca związał się dwuletnią umową z Bournemouth.
- Uważam, że w tej sytuacji wszystkie strony zyskują, jednak chyba największym wygranym tego obrotu spraw jest Bournemouth, ponieważ zatrudnia odważnego i oddanemu każdemu kolejnemu projektowi trenera. Iraola w pełni oddaje styl Premier League. Z drugiej strony patrząc, dla niego samego to też spora szansa, a przy tym trzeba mieć tu na uwadze, że jego filozofia piłkarska mocno współgra z charakterystyką angielskiego futbolu - mówi Lopez de Vicente.
Hiszpan zastąpił na tym stanowisku Gary’ego O’Neila, który, choć spełnił zakładany przed nim cel i utrzymał w dość spokojnym stylu “Wisienki” w Premier League, to koniec końców stracił pracę. Warto podkreślić, że Bill Foley, nowy właściciel Bournemouth, jest też włodarzem hokejowego klubu Vegas Golden Knights, który dopiero co wywalczył Puchar Stanleya. Teraz na południu Anglii chciałby zbudować równie silny zespół piłkarski i uznał, że do realizacji tego celu potrzebuje kogoś innego niż O’Neil. Iraola, którego “The Cherries”, podobnie jak Leeds, chciały sprowadzić już zimą, okazał się idealnym kandydatem.
- Andoni jest trenerem, o którego zabiegało sporo klubów z całego kontynentu. Przy podjęciu decyzji o zatrudnieniu go zadecydował w dużej mierze styl gry, który prezentują prowadzone przez niego zespoły. Jego osiągnięcia w Hiszpanii z pewnością były bardzo imponujące i jesteśmy pewni, że to właściwa osoba do wprowadzenia klubu w następny rozdział - powiedział Foley.
Prowincja fachowców
Iraoli bliżej niż do NHL jest jednak do NFL, którą śledzi podobnie jak Julian Nagelsmann. Nazwisko Niemca nie pojawia się tu zresztą przypadkowo, bowiem nowy szkoleniowiec Bournemouth nie kryje tego, że wzoruje się na niemieckiej szkole trenerskiej. Choć wolny czas stara się spędzać z dala od piłki ze swoimi bliskimi, czasem poświęca też go na oglądanie futbolu. A wtedy spogląda właśnie na np. RB Lipsk prowadzony przez Marco Rose. Wcześniej podpatrywał zresztą również jego pracę w Borussii Monchengladbach.
Ale to nie jedyny wzór Baska. Iraola uczył się trenerskiego fachu w rodzimych stronach, w Antiguoko, czyli klubie, w którym wcześniej rozwijali się Mikel Arteta oraz Xabi Alonso. Z prowincji Gipuzkoa, tej samej co Iraola, wywodzą się również Unai Emery, Julen Lopetegui, Jagoba Arrasate czy Imanol Alguacil, a w Kraju Basków dorastał też Ernesto Valverde. Ten ostatni prowadził go zresztą w Athletiku. Podobnie jak np. Marcelo Bielsa, z którego Iraola również naturalnie czerpie pewne inspiracje.
- Doświadczenie jest niezbędne. Miałem dużo szczęścia do moich trenerów, a przecież koniec końców trenerzy kopiują od siebie to tu, to tam: trochę taktyki, pewne schematy gry. Jeśli jako piłkarz zostaniesz wyposażony w solidną wiedzę od trenerów, to później będziesz mógł ją wykorzystać podczas samodzielnej pracy w roli szkoleniowca. Jeśli miałeś trenerów z wyższej półki i grałeś też w meczach o takiej wadze, tym lepiej dla ciebie jako później szkoleniowca - powiedział Iraola.
Jeśli nic się nie zmieni, być może już wkrótce on sam również wskoczy na tę trenerską półkę. Bournemouth wydaje się dla Iraoli idealnym klubem przejściowym, w którym będzie mógł się wypromować do któregoś z czołowych europejskich zespołów. Przecież tak właśnie było swego czasu w Premier League z Mauricio Pochettino, który trafił do Southampton po niezłym okresie w Espanyolu i również bez jakiegokolwiek doświadczenia na Wyspach. Iraola ma wszystko, by nie tyle dorównać Argentyńczykowi, ile nawet go przebić. Musi tylko najpierw zdać ten niewybaczający błędów angielski test.