Trener wygrał prawie każdy mecz i odszedł. To była życiowa szansa. "Tego nikt by nie wymyślił"
Wygrał prawie wszystko i wykręcił najwyższą średnią punktową w historii klubu, a mimo tego właśnie odszedł ze stanowiska trenera. Takiej historii Tomasza Grzegorczyka w Arce Gdynia nikt by nie wymyślił. I choć nie będzie kontynuował pracy, to jest wielkim wygranym ostatnich miesięcy.
2:0 z ŁKS-em na pożegnanie rundy i podsumowanie ponad trzech miesięcy w roli pierwszego trenera Arki. Tomasz Grzegorczyk z podniesioną głową opuszcza gdyński klub, by zrobić miejsce Dawidowi Szwardze. Cel osiągnął - zostawia zespół na pozycji wicelidera, dającej bezpośredni awans do Ekstraklasy. Zawiesił więc następcy poprzeczkę właściwie najwyżej jak się dało.
Piłkarscy bogowie podpalili
Być może najdziwniejsza na pierwszy rzut oka zmiana trenerska w Polsce stała się faktem. Z dniem 10 grudnia Dawid Szwarga przejął Arkę Gdynia z rąk Tomasza Grzegorczyka. Były trener i asystent w Rakowie jeszcze w tym tygodniu realnie rozpocznie pracę w pierwszoligowcu, a treningi z piłkarzami ruszą 3 stycznia, gdy ci wrócą z zasłużonych urlopów. Przed nim jasne zadanie do wypełnienia: awans z “Żółto-niebieskimi” do Ekstraklasy. Wymówek nie będzie, bo jego poprzednik wyciągnął zespół ze środka tabeli i zostawił za plecami jedynie Bruk-Betu Termaliki Nieciecza. Taki obrót spraw trudno było sobie wyobrazić, a jednak stał się faktem.
Grzegorczyk przejął obowiązki pierwszego trenera pod koniec sierpnia, kiedy to po słabym początku sezonu zwolniono Wojciecha Łobodzińskiego, w którego sztabie pracował. Klub mu zaufał i spokojnie szukał długofalowego następcy. Arka się nie spieszyła, a tymczasowy szkoleniowiec robił swoje. Powiedzieć, że wykręcił wynik ponad oczekiwania, to nic nie powiedzieć. W pierwszym miesiącu wygrał wszystkie cztery mecze ligowe i dołożył do tego awans w Pucharze Polski. Czas leciał, plotki o wyborze innego trenera ucichły, a jeśli czegoś się spodziewano, to zatrudnienia Grzegorczyka w stałej roli. Drugi miesiąc przywitał on wynikiem 6:0 na wyjeździe z Odrą Opole. Gdy po ostatnim gwizdku piłkarze dowiedzieli się, że po powrocie do Gdyni czeka ich spotkanie z klubową “górą”, entuzjastycznie liczyli na potwierdzenie nowego kontraktu dla “pełniącego obowiązki pierwszego trenera” szkoleniowca. Informacja o zatrudnieniu Dawida Szwargi zdziwiła ich podobnie jak kibiców. Władze od początku miały jednak jasny plan: Grzegorczyk pracuje, a my szukamy docelowej “jedynki”. I go zrealizowały. O kulisach takiej decyzji i jej ogłoszeniu pisaliśmy wtedy szerzej TUTAJ.
Po ogłoszeniu, że Szwarga niezależnie od okoliczności przejmie zespół po zakończeniu rundy, opcje były dwie. Pierwsza: Arka Grzegorczyka wyhamuje ze zwycięstwami, skończy w tabeli plus minus na granicy baraży, a nowy trener przyjdzie bez wiszącej nad nim doskonałej serii poprzednika dającej dodatkową presję. Ot, rozpocznie się wyczekiwany nowy rozdział, nowy projekt, bez specjalnego “a co by było, gdyby…”. Druga: Arka Grzegorczyka dalej będzie notować świetne wyniki i w grudniu wskoczy do TOP2, co z jednej strony da Szwardze komfort, a z drugiej tylko podsyci wątpliwości dotyczące słuszności dokonanego ruchu.
Piłkarscy bogowie wylosowali tym razem scenariusz bardziej filmowy.
Życiowa szansa
O piłkarskich bogach piszemy oczywiście z dystansem, bo trener z drużyną nie dokonali w Gdyni nieludzkich czynów, cudów, tylko zrobili kawał solidnej, rzetelnej roboty. Tomasz Grzegorczyk wykręcił w lidze bilans 10-1-1. Zdobył 31 punktów na 36 możliwych, co dało mu najwyższą średnią w historii klubu. Wykrystalizował podstawowy skład. Uporządkował kulejącą grę w obronie. Potrafił sprawnie zarządzać meczem i nie był wierny jednemu ustawieniu - część zwycięstw odniósł grając 4-4-2, część 4-3-3. Reagował, gdy nie szło, co widzieliśmy choćby w ostatnim meczu z ŁKS-em, kiedy przy wyniku 0:0 zmienił system, a dwaj rezerwowi dołożyli worek cegieł do wygranej.
Pod jego wodzą Arka znów urosła mentalnie, do lamusa odszedł koszmarny finisz ubiegłego sezonu. Pół żartem, pół serio - power of friendship robi swoje, jak u Realu Madryt w Lidze Mistrzów. Gdynianie, z drobnymi wyjątkami, nie grali może spektakularnie, ale byli cholernie dojrzali i cierpliwi. Unikali nerwowych końcówek, rzadko tracili głupie bramki, odzyskali pewność siebie i przekonanie o własnej sile. Michał Marcjanik stał się najlepszym środkowym obrońcą w lidze, dając też drużynie mnóstwo z przodu. Karol Czubak na nowo zaczął taśmowo strzelać bramki. Właściwie wkomponowany został zdolny Hide Vitalucci, obroniła się zmiana między słupkami. Można powiedzieć, że “Żółto-niebiescy” wreszcie punktowali na miarę możliwości, na miarę szerokiej, dobrze zbudowanej kadry. Grzegorczyk nie był cudotwórcą, ale zmaksymalizował szanse Arki na wykorzystanie jej potencjału. Tylko tyle i aż tyle. Poza tym “kupił” swoją osobą zawodników i ludzi wokół. Dał się poznać jako - wybaczcie kolokwializm, trener raczej się nie obrazi - równy gość.
Laurka? Stwierdzenie faktów. W środku 43-letni szkoleniowiec z pewnością żałuje, że nie będzie mu dane dokończyć sezonu, kontynuować pracy, spróbować wprowadzić gdynian do Ekstraklasy. Ale on w tej sytuacji jest wyłącznie wygranym. Wykorzystał życiową szansę w stu procentach. Nagle stał się jednym z najciekawszych nazwisk na rynku w II, I lidze, może nawet części Ekstraklasy. A wcześniej, zanim objął stanowisko asystenta Łobodzińskiego nad morzem, w roli pierwszego trenera niespecjalnie mu szło. Teraz nie powinien i nie będzie narzekał na zainteresowanie. Arka i Dawid Szwarga mogą jeszcze w tej sytuacji sporo stracić. On nie. Został pożegnany z honorami, jako najlepiej punktujący trener z historii, który przywrócił nadzieję w zespół i otworzył mu drogę do awansu. Nikt by nie wymyślił takiego scenariusza.
Dwa razy ryzyko
Dyrektor sportowy Arki Veljko Nikitović i właściciel-prezes Marcin Gruchała najpierw sporo zaryzykowali, dając szansę dłużej popracować Grzegorczykowi. Mogli go przecież pożegnać razem z Łobodzińskim, a jednak obdarzyli kredytem zaufania. To był strzał w dziesiątkę. W efekcie mają drużynę na drugim miejscu w tabeli i teraz nowego trenera, z góry listy życzeń. Zmiana też oczywiście wiąże się z ryzykiem, natomiast Dawid Szwarga przychodzi, bo, jak słyszeliśmy w październiku, klub patrzy długofalowo. Awans nie jest celem samym w sobie, a częścią planu budowy wieloletniego projektu. Rozwoju klubu. Uznano, że to właśnie Szwarga najbardziej pasuje w nim do roli pierwszego trenera. Były już asystent Marka Papszuna zrobił w Gdyni doskonałe wrażenie podczas rozmów. On też ma sporo do udowodnienia.
- Odrzucając okoliczności, trzeba przyznać, że sam wybór jest bardzo ciekawy, mocny jak na zaplecze Ekstraklasy. Jedno z najgorętszych nazwisk wśród trenerów młodego pokolenia realnie idzie “na swoje”, ligę niżej. Arka wykorzystała okazję, bardzo chciała Szwargę, ceniąc go nie tylko za pracę wykonaną przez lata w Rakowie, ale też m.in. jakość procesu treningowego. A trener dał się przekonać zarysowanym mu projektem, planem na przyszłość. Planem całego klubu, który w ostatnich miesiącach, pod nowymi władzami, idzie w stronę profesjonalizacji, a nie robienia wszystkiego “na kolanie”, jak w przeszłości - pisaliśmy przed dwoma miesiącami.
Na starcie Szwarga nie będzie miał łatwo - to jasne. Do zgranej, będącej na fali szatni wejdzie nowy człowiek, ze swoimi współpracownikami. Porównań do Grzegorczyka nie zabraknie, szczególnie przy gorszych wynikach. Klub sporo ryzykuje, zmieniając, gdy “żre”. Kadra, wyniki i miejsce w tabeli każą upatrywać w Arce głównego faworyta do awansu obok Bruk-Bet Termaliki. Trzeba jednak pamiętać, że konkurencja, na czele z Miedzią Legnica, nie śpi. To będzie ekscytująca wiosna w Gdyni i w całej Betclic 1 Lidze. Sami jesteśmy ciekawi, w którym kierunku popłynie żółto-niebieski statek. I co zgotują nam piłkarscy bogowie.