Trener Premier League wręcz szkodzi swojej drużynie. To może skończyć się spadkiem

Trener Premier League wręcz szkodzi swojej drużynie. To może skończyć się spadkiem
IMAGO / pressfocus
Jan - Piekutowski
Jan Piekutowski06 Oct · 08:30
Adaptacja - przystosowanie organizmów do warunków środowiska; przykład: zdolność kamuflażu kameleona. Brak umiejętności adaptacji - nieprzystosowanie organizmów do warunków środowiska; przykład: Southampton Russella Martina.
Russell Martin ma jeden z najbardziej wyrazistych charakterów pisma w całej Anglii. Młody trener już na samym początku obrał kurs, z którego zrezygnować nie chce. I prawdopodobnie nie umie. W MK Dons, Swansea City i Southampton 38-latek odnosił podobne sukcesy, ale popełniał też podobne błędy. Tych zaś Premier League nie wybacza.
Dalsza część tekstu pod wideo

Za wszelką cenę

Najważniejszą zasadą Russella Martina jest utrzymywanie się przy piłce. W ciągłych podaniach i mozolnym budowaniu akcji trener widzi najlepszą drogę do obrony własnej bramki i zaatakowania przeciwnika. Od 2019 roku konsekwentnie buduje wizerunek kogoś, kto do tej kwestii podchodzi w sposób bezkompromisowy.
Bywa, że posiadanie okazuje się ważniejsze od wyników.
  • 2019/20 - MK Dons - 55,1% - 3. wynik w League One (Martin przejął zespół w trakcie rozgrywek)
  • 2020/21 - MK Dons - 64,1% - 1. wynik w League One
  • 2021/22 - Swansea City - 63,3% - 1. wynik w Championship
  • 2022/23 - Swansea City - 63,4 - 2. wynik w Championship
  • 2023/24 - Southampton - 65,5% - 1. wynik w Championship
  • 2024/25 - Southampton - 60,2% - 4. wynik w Premier League
Tylko w jednym z tych sezonów zespół 38-latka odniósł wyraźny sukces w postaci awansu. W bieżących rozgrywkach "Święci" nie mają na celu powtórzenie takiego wyniku, nikomu nie marzą się europejskie puchary, celem jest utrzymanie się. Będzie o to jednak bardzo trudno, w dużej mierze ze względu na założenia przyjęte przez Martina.
Były reprezentant Szkocji nie dopuszcza do siebie myśli, że nie zawsze dysponuje wykonawcami odpowiednimi do stawianych wymagań. O ile jednak piłkarskie niedociągnięcia można było zatuszować w Championship, o tyle w Premier League jest to w zasadzie niemożliwe. Każdy beniaminek, który chciał zachować miejsce w elicie, musiał pójść na pewne ustępstwa. Nawet Leeds United Marcelo Bielsy potrafiło rozegrać mecz nudny.
Southampton Martina ugiąć się nie chce. I raz za razem dostaje w związku z tym bolesną lekcję. Sam trener nie widzi jednak specjalnego problemu, a już na pewno nie we własnej postawie.
- Mogę przygotowywać moje zespoły do grania bez piłki. Ale nie wierzę w to, więc nie będę w stanie przekonać zawodników. (...) Wciąż uważam, że możemy osiągnąć to, co sobie założyliśmy. Potrzebujemy czasu i cierpliwości - stwierdził, cytowany przez Daily Echo.

Brutalna weryfikacja

Założenia młodego szkoleniowca są piękne, ale kompletnie przestrzelone. Najlepszym podsumowaniem jest brak zwycięstwa w siedmiu dotychczasowych meczach Premier League. "Święci" mieli wyższe posiadanie w pięciu takich spotkaniach, ale nie znalazło to przełożenia na korzystne wyniki. Wynika to w dużej mierze z uprawiania sztuki dla sztuki.
Beniaminek, chociaż utrzymuje się przy piłce, właściwie nie kreuje oraz, co w tym wypadku oczywiste, nie strzela. Zaledwie cztery zdobyte bramki, to wynik najgorszy w całej stawce. Przypadku rzecz jasna nie ma.
  • Strzały na bramkę - 18 - najmniej w Premier League
  • Akcje prowadzące do strzału - 122 - siódme miejsce od końca
  • Podania prowadzące do strzału - 88 - szóste miejsce od końca
Ofensywa to jednak nie wszystko, bo przecież obroną, szczególnie w dolnych rejonach ligowej tabeli, można mnóstwo zdziałać. Defensywa Southampton została jednak poświęcona na ołtarzu gry pięknej, czego zapowiedź zaprezentowano już w poprzednim sezonie. Dość powiedzieć, że "Święci", mimo awansu, stracili aż 63 bramki. Raptem dziesięć zespołów wypadło słabiej.
Teraz ekipa Russella Martina znów nieszczególnie przejmuje się ochroną własnego pola karnego. Siedem kolejek przyniosło 15 trafień dla rywali, a przecież - poza Arsenalem - zespół nie mierzył się z żadną potęgą. Southampton nie wyspecjalizowało się jednak w żadnym aspekcie gry obronnej, toteż liczby nieszczególnie dziwią. Każdy z konkurentów w walce o utrzymanie wypada lepiej.
Szkot stawia kosmiczne wymagania zawodnikom, którzy mają oczywiste ograniczenia. Fajnie jest tworzyć iluzję zespołu imponującego z piłką przy nodze, ale dopóki dysponujesz Janem Bednarkiem, Jackiem Stephensem albo Charlie Taylorem, dopóty pozostanie to iluzją. Jednocześnie uważa, że jego drużyna niedomaga pod względem charakterologicznym.
- Byliśmy zbyt miękcy. Nie chodzi o styl gry. Problem polega na tym, że nie walczymy. (...) Wyglądaliśmy, jakbyśmy nie byli przygotowani, a to szalone, biorąc pod uwagę to, jaką pracę wykonaliśmy. Nigdy, przenigdy nie wyjdę i nie będę obwiniał grupy zawodników. Jesteśmy w tym razem. Nie podobało mi się jednak to, co zobaczyłem. Byłem zraniony brakiem walki - rzucił po porażce z Bournemouth (1:3).

Potrzeba rewolucji

Światełko w tunelu niespodziewanie pojawiło się we wspomnianym spotkaniu z Arsenalem. Wydawało się, że Southampton wreszcie postanowiło dostosować się do okoliczności. Piłkarze Russella Martina skoncentrowali się na defensywie, a piłkę niemal kompletnie oddali rywalom. Szybko okazało się jednak, że to znowu pozory. Znad stosunkowo szczelnej defensywy zaczęło przebijać pokraczne rozgrywanie od własnej bramki.
Już w pierwszej połowie doszło do sytuacji zapalnej. Krótkie wznowienie poskutkowało odbiorem futbolówki przez "Kanonierów". Sytuację uratował dopiero Jan Bednarek, który, balansując na granicy faulu, zdołał zatrzymać Raheema Sterlinga. Wtedy skończyło się na strachu. Druga połowa odarła ze złudzeń.
Southampton ma po prostu zbyt słabą kadrę, aby móc rywalizować z zespołami pokroju Arsenalu. Gdy do akcji wkroczyli skuteczniejsi piłkarze Mikela Artety, to przyjęta taktyka obronna okazała się nie wystarczająca. Zamiast zwycięstwa była porażka 1:3, która, siłą rzeczy, nie pozwoliła wyściubić nosa ponad strefę spadkową. Być może z Martinem u sterów jest to zwyczajnie niemożliwe.
Przecież w momencie prowadzenia szkoleniowiec wcale nie przeszedł na bardziej defensywne ustawienie. On nadal zamierzał walczyć z londyńczykami jak równy z równym. Nie zamurował dostępu do pola karnego swojej drużyny, a właśnie to, zgodnie z wszelką logiką, powinien był zrobić.
Problemy w podejściu Szkota dostrzegają już sami zawodnicy. Niedługo po niedzielnym meczu uwag nie krył Bednarek.
- Graliśmy dobrze, daliśmy im dużo powodów do zmartwień. (...) Mecz napawa optymizmem, ale kluczowe dla nas są punkty i to tego potrzebujemy. (...) Nasza reakcja po stracie piłki nie była dobra, mieliśmy poprzerywane linie i nie zdołaliśmy się ustawić, aby ten błąd naprawić. Nad tym musimy popracować. Styl w jakim gramy powoduje, że te straty będą. Na takim poziomie albo nie możemy piłek tracić, albo musimy bardzo dobrze reagować na straty, bo będzie to wykorzystywane - stwierdził reprezentant Polski.
Pytanie tylko, czy Southampton zdoła osiągnąć satysfakcjonujący konsensus przed końcem sezonu lub końcem matematycznych szans na utrzymanie. Na ten moment wydaje się to wątpliwe. Martin nie spali swoich idei na stosie, a "pięknie" grających beniaminków, którzy zdołali przedłużyć swój pobyt w elicie, było niewielu. To nie jest ten sam poziom zorganizowania, jaki pozwolił zdziałać cuda Swansea City lub Leeds United.

Przeczytaj również