Tragiczne ruchy Wisły Kraków. "Bolesny hat-trick"
Jeden rozczarowuje, drugi nie łapie się na ławkę i ponoć pałaszuje pączki z Żabki, a trzeci przez kilka miesięcy w ogóle nie mógł grać przez względy formalne. Oto bohaterowie transferów Wisły Kraków z ostatniej zimy.
W trakcie zimowej przerwy długo zapowiadało się na historyczne okienko transferowe w wykonaniu krakowskiej Wisły. Mijały bowiem kolejne tygodnie, a “Biała Gwiazda” nie wykonywała absolutnie żadnych ruchów. Prezes klubu, Jarosław Królewski, w pewnym momencie zapowiadał zresztą, że to się nie zmieni i drużyna z Reymonta przystąpi do wiosennej rywalizacji bez kadrowych wzmocnień.
Ostatecznie tak się natomiast nie stało. Do Wisły dołączyło czterech nowych piłkarzy, a ruchy te częściowo były wymuszone plagą kontuzji, która dopadła zespół. Nie zmienia to natomiast faktu, że jeśli już kogoś sprowadzasz, a masz w swoich szeregach dość cenionego dyrektora sportowego i ponoć niezwykle zaawansowany algorytm, mający pomagać w odpowiednium prześwietlaniu kandydatów, to powinieneś trafić choć z jednym czy drugim transferem. Czyż nie?
Wisła ma oczywiście problemy finansowe i nie jest to żadną tajemnicą. Nie może pozwolić sobie na szastanie pieniędzmi, graczy sprowadza głównie za darmo, a i na kontrakty budżet jest coraz mniejszy. Wspomniany dyrektor sportowy, Kiko Ramirez, udowodnił już jednak w przeszłości, że potrafi zrobić coś z niczego. Do czasu mylił się naprawdę rzadko. Zwłaszcza jego rozeznanie na hiszpańskim rynku robiło wrażenie.
Tym razem “Biała Gwiazda” nie poszła jednak w iberyjskim kierunku. Być może w klubie stwierdzono, że co za dużo to nie zdrowo, przecież w kadrze jest już dziewięciu Hiszpanów. Postawiono więc na bardziej zróżnicowane ruchy. Przynajmniej pod względem narodowości piłkarzy.
I w taki oto sposób przy Reymonta zameldowali się Dejvi Bregu, Billel Omrani i Anton Cyczkan, czyli kolejno Albańczyk, Algierczyk i Białorusin. Przyszedł też Polak, Karol Dziedzic, choć to bardziej melodia przyszłości. 18-latek póki co występuje jedynie w drużynie z Centralnej Ligi Juniorów.
Skupmy się jednak na pierwszej trójce.
Dejvi Bregu
Sporo sobie po nim obiecywano. Uniwersalny pomocnik, mogący grać na skrzydłach i w środku pola, niegdyś wyjątkowo skuteczny. Ex-król strzelców ligi albańskiej. Obecnie 28 lat na karku, a więc jeszcze daleko do emerytury. Albańczyk zanotował naprawdę solidne wejście do ekipy “Białej Gwiazdy. W debiucie to po jego dośrodkowaniu Wisła wyszarpała triumf w Rzeszowie, a potem Bregu dobrze pokazał się też na tle Widzewa i Odry Opole.
To by było jednak na tyle. Od dobrych dwóch miesięcy skrzydłowy Wisły jest cieniem samego siebie. Snuje się po murawie, nie stwarza zagrożenia, jest przewidywalny dla rywali. W ostatnim meczu z Podbeskidziem co prawda zaliczył asystę przy bramce Patryka Gogóła, ale to strzelec zrobił w tym przypadku 99% roboty. Wcześniej Bregu osiem razy z rzędu kończył rywalizację bez jakiejkolwiek zdobyczy.
Ewidentny zjazd Albańczyka zauważył też trener Albert Rude, który coraz rzadziej zaczął wystawiać go w pierwszym składzie. A gdy już Bregu dostał taką szansę niedawno w Rzeszowie, to w przerwie zaliczył zjazd do bazy. Póki co możemy więc raczej mówić o transferowej wtopie Wisły, ale sezon nie dobiegł końca. Kto wie, może Bregu jeszcze odpali? Mało prawdopodobne, choć nie niemożliwe.
Billel Omrani
Mogło się wydawać, że - przynajmniej jak na standardy polskiego zaplecza Ekstraklasy - będzie to duże nazwisko. Problem w tym, że owe nazwisko to chyba jedyne, co pozostało po graczu, który przez lata był gwiazdą ligi rumuńskiej i w barwach CFR Cluj karcił takie kluby jak Celtic Glasgow czy Lazio Rzym. Omrani przyszedł do Wisły pod koniec lutego i do tej pory w oficjalnych meczach spędził na murawie… 23 minuty.
Na starcie miał braki fizyczne, ponoć pracował nad dojściem do formy, ale chyba go to przerasta, bo od kilku tygodni nie mieści się nawet w kadrze meczowej. Sprawy może nie ułatwiać fakt, że Omrani miał upodobać sobie w naszym kraju jedzenie… pączków z “Żabki”. Szczęście w nieszczęściu jest takie, że 30-latek ma ponoć bardzo niski kontrakt.
- Według moich informacji Billel Omrani zarabia dwa tysiące euro miesięcznie, wliczając w to mieszkanie i samochód - przekazywał Piotr Koźmiński z WP Sportowe Fakty.
Biorąc jednak pod uwagę dotychczasową (nie)przydatność Omraniego, to i wspomniane dwa tysiące euro miesięcznie można uznać za niepotrzebne przepalanie pieniędzy.
Anton Czyczkan
Gdy tuż przed startem tegorocznego grania kontuzji nabawił się Kamil Broda, kibice Wisły byli przerażeni. Oznaczało to bowiem, że między słupkami znów będzie stał Alvaro Raton, który w tym sezonie wiele razy kompromitował się już w koszulce “Białej Gwiazdy”. Najwyraźniej przestraszyli się też włodarze klubu z Reymonta i dlatego niedługo później kontrakt podpisał Anton Czyczkan, białoruski golkiper, mający w swoim CV występy nie tylko w rodzimej lidze, ale też w Rosji czy Gruzji.
Czyczkan miał być opcją awaryjną, ale nie wskoczył od razu do bramki. Pierwsze cztery mecze przesiedział na ławce, a potem… nie mógł być nawet w kadrze ze względów formalnych. To nieco bardziej złożona sprawa, trudno obarczać tu winą Wisłę, bo początkowo Białorusin, jako gracz spoza Unii Europejskiej, dostał pozwolenie na pracę, po czym nagle je… cofnięto. Trudno stwierdzić z jakiego powodu. Efekt? Pięć kolejnych meczów poza osiemnastką. “Biała Gwiazda” jednak się nie poddawała. W końcu Czyczkan otrzymał odpowiednie dokumenty i mógł wrócić do gry.
Wrócił zatem, początkowo jeszcze na ławkę, a w miniony piątek, ponad dwa miesiące po dokonaniu transferu, w końcu zagrał w meczu. Jego występ przeciwko Podbeskidziu trudno porządnie ocenić, bo nie miał wiele pracy. Póki co przygoda Czyczkana z Krakowem to nieśmieszny żart. Ale da się to jeszcze uratować. Do końca sezonu pozostało maksymalnie siedem arcyważnych spotkań. Jeśli Białorusin pomoże “Białej Gwieździe” w awansie do Ekstraklasy lub/i zdobyciu Pucharu Polski, być może zostanie w stolicy Małopolski jakkolwiek zapamiętany. Do tego jednak daleka droga.