Tragiczna sytuacja w Schalke. Blamaż z Manchesterem City to tylko wierzchołek góry lodowej
Schalke 04 Gelserkirchen to marka sama w sobie. Klub będący uosobieniem stabilizacji i dobrego, niemieckiego zarządzania. Drużyna, która regularnie walczy o miejsce w europejskich pucharach, prowadzona przez młodego, ambitnego trenera. Można było sądzić, że obecne rozgrywki będą dla nich pełne pozytywów. Tymczasem podopieczni Domenico Tedesco mocno nas rozczarowali.
12 maja 2018. Schalke kończy sezon Bundesligi w roli wicemistrza. Przyszłość „Königsblauen” maluje się w różowych barwach. Mija osiem miesięcy, a sytuacja wicemistrzów Niemiec jest niemal dramatyczna. Zespół, który mógł być dumny ze swojej postawy w poprzedniej kampanii, obecnie musi drżeć o ligowy byt.
Aktualnie drużyna z Veltins Arena zajmuje w tabeli 14. miejsce, z przewagą zaledwie czterech oczek nad Stuttgartem, który okupuje miejsce barażowe. Sytuacja w zespole z Zagłębia Ruhry jest diametralnie inna niż niecały rok temu. Wszyscy w mieście zadają sobie pytanie: „Dlaczego?”
Miłe złego początki
Jeszcze niedawno pisałem o Domenico Tedesco jako przykładzie młodego szkoleniowca, który zapewne weźmie świat piłki szturmem. Pomimo, jak się wtedy wydawało, chwilowego kryzysu, trudno było mi w to nie uwierzyć.
To, jak niedoświadczony trener poukładał drużynę, którą objął na starcie poprzedniego sezonu, było naprawdę fenomenalne. To była istna maszynka, w której każdy, najmniejszy nawet trybik działał perfekcyjnie.
Zespół, który funkcjonował niemal jak szwajcarski zegarek był dosyć dużą niespodzianką. W lidze musiał uznać wyższość jedynie Bayernu, a wszyscy wiemy, że Bawarczycy mają monopol na zdobywanie tytułów mistrzowskich u naszych zachodnich sąsiadów.
Można było powoli snuć plany podboju europejskiej sceny, próby zbudowania drużyny takiej jak niegdyś udało się lokalnym rywalom z Dortmundu. Wszystko wydawało się układać świetnie, ale...
Nowa kampania to jednak kompletnie nowe wyzwanie i „Königsblauen” dobitnie się o tym przekonali. Na inaugurację rozgrywek przegrali aż pięć spotkań i do tej pory ani razu nie wskoczyli wyżej niż na 12. miejsce. Istna tragedia, zwłaszcza biorąc pod uwagę ambicje niemieckiego klubu.
60-tysięczny stadion, świetna szkółka, ogromna rzesza fanów i gra w Lidze Mistrzów. Do tego zwyczajnie nie pasuje 14. lokata w tabeli Bundesligi! Poziom gry z kolei nie pozostawia innej możliwości. Schalke jest zwyczajnie słabe.
Zmiany personalne
Analizę przyczyn kryzysu na Veltins Arena należałoby zacząć od ostatniego lata, a właściwie transferów, które zostały w jego trakcie przeprowadzone.
Przede wszystkim, przed startem sezonu z zespołu odeszły dwa bardzo istotne ogniwa. Leon Goretzka oraz Thilo Kehrer, czyli dwaj młodzi reprezentanci Niemiec, którzy skusili się odpowiednio na oferty Bayernu i PSG. Ich ówczesny pracodawca był wręcz bezradny, nie mógł z nimi konkurować.
Do tego doszedł jeszcze Max Meyer, który już wcześniej zapowiedział, że nie przedłuży umowy z klubem. Niemiec marzył o przenosinach do Barcelony czy Liverpoolu, ale skończył w… Crystal Palace.
Swoje mogło zrobić też wypchnięcie z klubu Benedikta Höwedesa. Stoper, który był kluczową postacią w szatni zespołu i półtora roku temu odchodził na wypożyczenie do Juventusu, wylądował w Lokomotivie Moskwa. Chłodna, doświadczona głowa mogła się przydać. No cóż, jak to mówią, mądry Polak (w tym przypadku Niemiec) po szkodzie.
Przed sezonem lista nabytków nie wyglądała rewelacyjnie, ale można powiedzieć, że po prostu nieźle. Była bardzo obfita w nazwiska, które wyróżniały się w drużynach będących ligowymi średniakami, a zatem takie, które powinny być użytecznymi ogniwami dla klubu mającego zamiar wejść do europejskich pucharów.
Do takiej kategorii zaliczają się ściągnięty z Hannoveru Salif Sané, młody Suat Serdar czy Omar Mascarell, który chociaż został kupiony z Realu Madryt, to wcześniejsze lata spędził w Eintrachcie Frankfurt.
Wszyscy trzej byli pewnymi punktami swoich zespołów i każdy z nich nie nawiązuje do swojej dyspozycji z poprzedniego klubu. Zwłaszcza Hiszpan jest cieniem samego siebie. Do tego stopnia, że łącznie zaledwie siedem razy zagrał w wyjściowym składzie.
Za rozczarowujące można również uznać zakupy Sebastiana Rudego i Marka Utha. Ten pierwszy co prawda był zmiennikiem w Bayernie, ale w czasach gry w Hoffenheim był jednym z najlepszych piłkarzy „klasy średniej” niemieckiej ekstraklasy.
Jego rodak, którego pozyskano z ekipy „Wieśniaków”, wydawał się gwarancją goli. Sezony 2015/16 oraz 2016/17 były w jego wykonaniu przyzwoite (osiem i siedem trafień przy okrojonym czasie gry). Poprzedni jednak był jednak naprawdę imponujący. Miał udział przy aż 22 trafieniach.
Obaj spisują się podobnie, jak ci wymienieni wcześniej. Nie widać ich. Rudy jakby zatracił pewność siebie, Uth nie może odnaleźć się pod bramką przeciwnika. Tylko dwa razy znalazł drogę do siatki w lidze.
Młodzi i perspektywiczni Hamza Mendyl i Rabbi Matodno tak naprawdę nie odcisnęli jeszcze swojego piętna na grze „Königsblauen”. Są melodią przyszłości, a potrzeba impulsu tu i teraz.
Do tego dochodzą jeszcze takie nazwiska jak Steven Skrzybski czy Jeffrey Bruma, czyli piłkarze o standardzie, brutalnie mówiąc, niższym, niż wymagany na Veltins Arena. Zwłaszcza wypożyczony w styczniu Holender jest bardziej osłabieniem, niż wzmocnieniem zespołu. Praktycznie wszystkie transfery były, krótko mówiąc, nietrafione.
Nie widać piłkarza o profilu Goretzki, dziura po Kehrerze wygląda na jeszcze większą, niż w momencie jego sprzedaży, brakuje również następcy dla Meyera. Byliśmy świadkami dwóch okienek, które nie przyniosły odpowiedzi na żaden z tych problemów!
Pomysły się skończyły
W swojej pierwszej kampanii na Veltins Arenie Tedesco zaimponował swoim planem gry. Miał dwie taktyki, którymi rotował w zależności od stylu gry przeciwnika. Działało to bardzo dobrze i dawało świetne wyniki.
Teraz jednak sytuacja się zmieniła. Żadna z koncepcji Niemca o włoskich korzeniach nie zdaje egzaminu. 33-latek ciągle próbuje czegoś innego. Trójka, czwórka z tyłu, jeden czy dwóch zawodników na szpicy, wszystko po kolei zawodzi.
To samo tyczy się zmian personalnych. Nie ma chyba gracza, który spisywałby się na miarę oczekiwań. No, może poza Westonem McKenniem, który bardzo dużo nadrabia swoją niesamowitą walecznością.
Zawodzą zwłaszcza bramkarze. Zarówno Ralf Fährmann, jak i Alexander Nübel nie dają niemal żadnych powodów do pochwał. Niech świadczy o tym fakt, że łącznie zachowali w lidze tylko cztery czyste konta, a puścili 43 bramki.
Oczywiście, stracone gole są wspólną zasługą golkiperów i defensywy, ale stojący między słupkami faceci zwyczajnie nie gwarantują pewności, która sprawia, że obrońcy są w stanie grać na większym luzie i spokoju.
Wydaje się, że byłemu szkoleniowcowi Erzgebirge Aue wyczerpały się już pomysły. Czegokolwiek nie spróbuje, to spala to na panewce. Jest młody, kreatywny, to taktyczny perfekcjonista, ale może tego wszystkiego jest a dużo?
Były menedżer Schalke, Peter Neururer sugerował, że piłkarze są po prostu „przetrenowani”, że dostają zbyt wiele instrukcji. Jego zdaniem do wyjścia z kryzysu potrzeba więcej swobody, kreatywności, a nie strzałek rozrysowanych na tablicy.
Być może jest to kwestia braku doświadczenia Tedesco? Tak naprawdę jeszcze nigdy nie musiał zmierzyć się z tak poważnym dołkiem swoich podopiecznych i z pewnością wyciągnie z tego wnioski. Wciąż przecież się uczy.
Poprzednia kampania zagwarantowała trenerowi pewien kredyt zaufania. W takich warunkach chyba każdy szkoleniowiec wyleciałby z pracy. Zarząd jednak wciąż patrzy na niego przez pryzmat wcześniejszych wyników. Pytanie tylko, na ile starczy cierpliwości.
Oburzenie kibiców sięgnęło zenitu
Jak już wspominałem, wyniki zespołu z Veltins Arena są niezadowalające. Zwłaszcza rezultaty z 2019 roku wyglądają zatrważająco.
Na dziewięć spotkań, które „Königsblauen” rozegrali od początku stycznia, zdołali wygrać zaledwie dwa. Pierwsze, ligowe z Wolfsburgiem, a także pucharowe z drugim garniturem Fortuny Düsseldorf.
W Bundeslidze mają obecnie serię siedmiu meczów bez zwycięstwa, w tym trzech porażek z rzędu. I to takich w fatalnym stylu, które doprowadziły fanów do białej gorączki!
Najbardziej bolesna okazała się domowa przegrana 0:4 z Fortuną, którą z pewnością dobrze mogą wspominać polscy kibice, z uwagi na dwa gole Dawida Kownackiego.
Po pogromie z drużyną „Kownasia” i Marcina Kamińskiego Tedesco wraz z piłkarzami skierowali się w stronę kibiców, aby podziękować im za ich wytrwałość i przeprosić za słaby występ. Ci byli tak rozsierdzeni, że odebrali kapitanowi zespołu, Benjaminowi Stambouliemu opaskę kapitańską.
Była to ta sama, którą przed startem kampanii wręczyli Ralfowi Fährmannowi na znak solidarności fanów i zespołu. Potem Francuz mówił mediom:
- Zabrali opaskę. Jeśli porówna się nas do tego wielkiego klubu, to jesteśmy tylko małymi piłkarzami. Zawsze będę dawał z siebie wszystko dla Schalke.
Takie wypowiedzi, choć bardzo ugodowe, nie będą w stanie kupić zaufania rozczarowanych kibiców. Sytuacja w klubie jest napięta i wciąż nie wiadomo, kiedy skończy się cierpliwość włodarzy. Sam Tedesco nie zamierza opuszczać posterunku.
- Nie jestem kimś, kto po prostu spier****. Wierzę w swoją pracę – odpowiadał na pytania po kompromitacji z beniaminkiem.
Do tego doszedł jeszcze łomot, który niemiecka drużyna zebrała od Manchesteru City. Porażka 0:7 musi odbić się negatywnie na morale zawodników. Innego wyjścia po prostu nie ma.
Czy zespół z Zagłębia Ruhry podniesie się z kryzysu? Zadanie będzie ogromnie trudne. Forma piłkarzy, brak pomysłu na poprawę gry i wściekłość fanów sprawiają, że atmosfera na Veltins Arenie jest niesamowicie gęsta.
Na całe szczęście „Königsblauen”, przynajmniej na tę chwilę, nie grozi bezpośredni spadek, bo przedostatni w tabeli Hannover traci do nich aż dziewięć punktów. Gorzej wygląda sytuacja ich trenera, nad którego głową zbierają się bardzo ciemne chmury.
Kacper Klasiński